Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento do Kazachstanu przez Ukrainę i Rosję 2004
artykuł czytany
5187
razy
Odprawa po stronie rosyjskiej minęła bezproblemowo, kilka standardowych pytań, około godzina czasu i jedziemy. Granicy Kazachstanu nie widać. Po drodze kolejny prom - 30 rubli - i jest: Kazachstan. 5 km od strony rosyjskiej.
Po stronie kazaskiej iście rodzinna atmosfera. Sprawdzanie czy jest wiza, wypełnienie deklaracji celnej w języku polskim, angielskim lub rosyjskim, oczywiście czasowego wjazdu pojazdu itd. Atmosfera jest na tyle rozluźniona, że pogranicznicy proponują wódeczkę, papierosy. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie upał 40st. I jednak te 4 godziny na pełnym słońcu. Ale wreszcie następuje miłe pożegnanie - możemy jechać.
Zaraz za granicą tankujemy paliwo - 93 oktany za około 1,79zł/litr. Aż miło przy takiej cenie paliwa się jeździ. Droga jest asfaltowa, w sumie nie najgorsza, co jakiś czas dziury, kolejny. Mijamy pierwsze wielbłądy wolno hasające po stepie. Momentami krajobraz prawdziwej pustyni, rozległe wydmy itd. Prędkość podróżna dochodzi do 100km/h.
W Atyrau usiłujemy bezskutecznie kupić mapę Kazachstanu. Pytamy, jak dojechać nad Morze Kaspijskie, nikt nie wie, a odległość to ok. 40km ?!. Pytany taksówkarz mówi, że dojazd jest zakazany i wszystkie drogi są zamknięte. Troszkę zdenerwowani i rozczarowani z niemałymi problemami opuszczamy miasto.
W miejscowości Makat spotykamy polskich kierowców TIR-ów. Stwierdzili, że w pierwszej chwili myśleli, że Kazachowie ukradli Polakom samochód, ale gdy usłyszeli polską mowę wiedzieli już, że jesteśmy Polakami. Radość była wielka. Tomek odradził nam jechać do Aktau - jedynego miasta gdzie jest dostęp do morza. To 800 km drogi, powiedział, która się kończy w tym mieście i nie można jechać dalej. Chłopaki poratowali nas bardzo dobrym Atlasem Drogowym - DZIĘKUJEMY!!! Dzięki niemu spokojnie już jeździliśmy po Kazachstanie i nie tylko.
Do Aktiubińska mieliśmy 586 km. Tomek stwierdził że droga jest w złym stanie. Ich kolega ten odcinek jechał Kamazem 11 dni. My, nie chcąc zawracać, podjęliśmy się przejechać tę drogę. Po wymianie numerów telefonów, życzeniach szczęścia ruszyliśmy.
20 km asfaltu, a potem, no właśnie... a potem tylko step i to, co z drogi zostało. Z początku oszukiwaliśmy się, że tak beznadziejny stan będzie trwał może jakieś 100 km. Ale okazało się, że taka droga jest na całym odcinku. Jedzie się głównie stepem, kurz wchodzi w każdą szczelinę w samochodzie. Trzeba ograniczać przewietrzanie samochodu do minimum, ciężko jechać z otwartymi oknami. Jazda z prędkością 30, może 40 km/h, gdy równiejszy odcinek w przypływie odwagi nawet 100 km/h. Kilka, jak nie kilkanaście razy uderzamy skrzynią biegów i miską olejową o podłoże. A to o jakiś kamień, a to o koleinę. Jeżeli jest już asfalt to koleina sięga bocznej szyby. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy. A ja narzekam na stan polskich dróg :).
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż