Sentymentalna podróż do Lwowa
artykuł czytany
4273
razy
- Popatrz, w jakich warunkach bawili się w czasach komunistycznych studenci - mówi Roman wskazując kolejny przepiękny budynek, którego wejścia pilnują kamienne figury atlantów. Wchodzimy do Domu Uczonych, który pod koniec XIX stulecia był budowany wcale nie do celów naukowych. Było to jedno z najbardziej eleganckich w Europie kasyn gry. Kręte drewniane schody wiodą na górę do pustych obecnie sal. Wyposażenie kasyna zapewne zdobiło wnętrza willi jakiegoś radzieckiego dygnitarza. Roman opowiada, że jako student często bywał tu na balach sylwestrowych czy innych imprezach. - Zanim zaczęliśmy się bawić, musieliśmy przez dwie, trzy godziny słuchać referatu politycznego, któregoś z zaangażowanych kolegów - śmieje się były student. - Zawsze wtedy drzemałem, nie wiem więc, o czym te referaty były.
Wspinamy się na Wysoki Zamek - najwyższe wzgórze Lwowa. Tę górę w XIII wieku upatrzyli sobie książęta haliccy na założenie warowni, później miasta Lwa. Niestety z fortyfikacji niewiele pozostało do czasów obecnych. Jest jednak Kopiec usypany dla upamiętnienia 300. rocznicy unii lubelskiej powstający przez ponad 30 lat i oddany mieszkańcom w 1900 roku. Kto zdecyduje się po serpentynowej ścieżce wdrapać na szczyt, nie będzie żałował. Stąd bowiem rozciąga się panorama na całe miasto. Doskonale można zobaczyć, jak różnią się stara i nowa część Lwowa. Stara - pełna kościelnych wież, kopuł, różnokolorowych dachów i nowa - bezbarwne i jednakowe skupisko wysokich bloków.
Siedzę na kamiennym murku i oglądam miasto, które wywarło na mnie tak ogromne wrażenie. Myślę o tym, ile jeszcze mam do odkrycia, ile do zobaczenia. Ponownie obiecuję sobie, że wiosną znów tu powrócę.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż