Bułgaria + Istambuł bez ubarwiania. Wrzesień 2002 r.
artykuł czytany
16117
razy
Teraz góry.
Mimo wszystko polecam Bańsko - miejsce wypadowe w góry Pirin. Pewnie nikogo nie zachwyci ale ma trochę uroku. Znajdzie się kilka krętych uliczek z ładnymi starymi domami, jest pełno knajp i tanie kwatery ( można znaleźć w centrum dobre kwatery z łazienką nawet po 5 lewów ), podjechać autobusem w góry i zrobić sobie "pyszną" wycieczkę. Poza tym polecam Rilski Monaster w Rile i Mełnik przy granicy w Grecją. Mełnik to malutka wioska (choć jest najmniejszym w Bułgarii miastem), ze starymi domami. W sam raz na trzy dni. W drugi dzień w Mełniku polecam podjechać autobusem do monastyru Rożnieńskiego. Sam monastyr to nic ciekawego (wystarczy wam Rilski) ale powyżej monastyru zaczyna się fajny szlak do Mełnika. Jest kiepsko oznaczony ale bez paniki. Na początku musicie kierować się w górę a później w dół, w stronę widocznego w dali skrawka Mełnika. Szlak wiedzie doliną, korytem wyschniętej rzeki, która prowadzi prosto do Mełnika. Trudno zabłądzić mimo fatalnego oznaczenia. Wychodząc ścieżką w górę dojdziecie do miejsca skąd roztacza się fantastyczny widok na całą okolicę z piaskowymi skałami. W Mełniku można znaleźć tanie kwatery za 5 lewów/1os z warunkami do przełknięcia. Chociaż trzeba uważać bo za tą samą cenę oglądaliśmy dwie kwatery, których standard różnił się o lata świetlne. Niedaleko Mełnika znajduje się bułgarski biegun ciepła i tak było w rzeczywistości, mimo kończącego się września i padającego deszczu w jeden dzień. Przejeżdżając przez duże miasta można na chwilkę zatrzymać się w Warnie, Burgas i w Płowdiw.
A teraz czym nie warto zawracać sobie głowy:
Na pewno nie warto tracić czasu na Koprysznicę. Stare domy znajdziecie także w Bańsku i Mełniku. Drożyzna, komercja, utrudniony dojazd. Mimo, że wydawnictwo Pascal tak bardzo poleca tą miejscowość, my stanowczo odradzamy. Nic tam po Was, wierzcie nam na słowo - szkoda czasu i kasy. Ponadto odradzam Borowiec. Komercja i drożyzna. Nic tam nie ma oprócz hoteli i knajp. Minimalna ilość domów by w ogóle szukać kwater. Ponadto Płowdiw, który rozczarował. Spodziewałem się czegoś więcej. Nie zawiódł mnie jedynie amfiteatr (za to wejście na jego teren kosztuje kilka lewów). Można co prawda wstąpić do Płowdiwu na parę godzin i zwiedzić stare miasto, które w dużej części położone jest na wzniesieniach. Na pewno nie jest ono godne takiej uwagi jak to przedstawia Pascal albo apologeci z różnych gazet. Gdyby było odrestaurowane i zadbane to jeszcze dałoby się przełknąć. Sofia zupełnie niczym nie zachwyca. Wystarczy kilka godzin.
Pełny opis naszej wyprawy (wyjazd 31.08.2002 r. godz. 18.40)
Węgry
Po wielu perypetiach udaje się nam jednak wyruszyć zgodnie z planem. Od samego początku - i tak będzie do samej Bułgarii - Krzysiek dba o to, byśmy się nie nudzili, sunąc 100 na godzinę. Niestety przy wyjeździe z Tokaju, Krzyś nie zauważył ograniczenia prędkości i pękło zawieszenie na nierównościach drogi. Musieliśmy przenocować na kempingu, który na szczęście był zaraz obok. Za nocleg zapłaciliśmy po 5 dolarów. Cena wysoka a warunki kiepskie. Ciepła woda od przypadku do przypadku i beznadziejne łazienki. Sam kemping jest ładnie położony nad wodą. Następnego dnia mieliśmy cudowną, pogodę i problem z samochodem - jak go naprawić żeby móc bezpiecznie jechać dalej. Szczęście nam jednak sprzyjało bo w knajpie poznałem faceta, który zaoferował nam pomoc w znalezieniu mechanika. Okazało się, że nie jest to takie proste bo była niedziela i nikomu nie chciało się robić. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy mechanika, który zgodził się naprawić samochód za 300 zł. Dzięki temu, że naprawa miała potrwać kilka godzin, zwiedziliśmy miasteczko.
Rumunia (wybrzeże)
Z Tokaju wyjechaliśmy około 19 i na następny dzień rano byliśmy w Braszowie. Do Mamai dotarliśmy późnym popołudniem. Nie było żadnych oznaczeń przed samą Konstancją jak dotrzeć do Mamai, dlatego też jechaliśmy trochę na wyczucie. Nie jechaliśmy przez centrum Konstancji ale przed miastem skręciliśmy na północ. Za wjazd do Mamai trzeba płacić. Nie jest to duża suma bo 20.000 lei ( około 2/3 dolara ). Każdy wjazd i wyjazd jest liczony osobno. Udało nam się znaleźć dobry hotel "Doina" gdzie dwuosobowy pokój z łazienką kosztował 5 euro od osoby. W pokoju jest telewizor, lodówka, łazienka.
Rewelacja. Hotel ma również taras z pięknym widokiem na deptak, plaże i morze Mamaia to dzielnica hoteli położonych wzdłuż plaży. Ceny w sklepach i knajpach są podobne jak średnio w Polsce. Cena piwa ok. 4 zł, pół godz. internetu ok. 2 zł. Mamaia to długi pas hoteli, deptak z dziesiątkami knajp, piękna plaża ze słomianymi parasolami jak na Karaibach, morze oraz co na pewno zauważycie, śmieszna kolejka jeżdżąca wzdłuż deptaku ciągnięta przez traktor. Zrobiliśmy sobie wycieczkę do Konstancji, ale stanowczo tego odradzamy. Miasto jest brzydkie, bardzo zaniedbane.
Po odpoczynku w Mamai o 10.30 wyruszamy do Bułgarii przez przejście w Durankułak. Ruch jest tam bardzo mały. Oprócz nas, stały tylko dwa samochody, jacyś starsi przestraszeni Węgrzy oraz Rumunii. Mimo to staliśmy 1,5 godziny. Celnicy mogli nas odprawić w kilka minut, ale najwyraźniej im się nie śpieszyło. Gdy podszedłem spytać się celnika dlaczego to trwa tak długo, to zauważyłem, że był wyraźnie zdziwiony, że ktoś zadaje mu takie pytanie. Wyjaśnił jednak, że opóźnienie spowodowane jest tym, że zepsuł się..... komputer. Akurat. Po drodze chcieliśmy zobaczyć Kamienny Brzeg ale prowadząca tam droga jest w tak fatalnym stanie, że nie zaryzykowaliśmy. Wstąpiliśmy za to do Słonecznych Piasków. Tłum ludzi, że trudno się przecisnąć, a wśród nich pełno Niemców oraz dostosowane do nich ceny. Po godzinie mieliśmy dość. Popołudniu dojechaliśmy do Obzoru i pożegnaliśmy się z Krzysiem i Anią. Szybko udało nam się znaleźć pokoik nad samym morzem za 7 lewów od osoby. Pokój był ładny, przestronny trzyosobowy z balkonem. Łazienka niestety na korytarzu. Dodatkowo w pokoju była lodówka. Na korytarzu do wspólnego użytku jest czajnik i żelazko. Zgodnie z planem zostaliśmy tu na 6 nocy. Pierwszej nocy obudziły nas śpiewy podpitych Polaków powracających z jakiejś imprezy. Następnego dnia okazało się, że to znajomi z mojego byłego roku z Rzeszowa. Niesamowity zbieg okoliczności. Przyjechali tutaj z firmy Skarpa z Krakowa za 640 zł na 2 tygodnie. Według nas Obzor jest miejscem w sam raz na odpoczynek. Nie ma tłoku na plaży, kameralna atmosfera. Całe dnie spędzaliśmy opalając się i kąpiąc w ciepłym morzu. Pogodę mieliśmy piękną, cały czas około 25 stopni. W wodzie niestety trzeba uważać. Jeżeli morze jest spokojne pełno jest raków, niegroźnych ale nieprzyjemnych meduz i małych czarnych robaczków które przyczepiają się do ciała i człowiek ma uczucie, że gryzą. Jeżeli morze faluje powyższe zjawiska występują w znikomym natężeniu. Jest to niestety nieprzyjemne dla osób wrażliwych. Plaża w swoim głównym odcinku jest w miarę czysta. Wystarczy jednak wybrać się trochę dalej, a zobaczymy całe sterty śmieci. Nikt tego nie sprząta. W Obzorze pełno jest knajp tak, że za każdym razem możemy wybrać się do innej. Najdrożej jest w samym centrum na placu przy fontannie. Różnica w cenie między piwem w knajpie, a w sklepie jest niewielka, więc nie ma co zawracać sobie tym głowy. Najtańsze piwo jakie udało się nam kupić kosztowało 1,6 zł, kawa z ekspresu około 60 groszy. Obzor jest miasteczkiem bez zabytków. W samym miasteczku nie ma niczego co mogło by zainteresować lub się spodobać. Polecam jednak przyjazd tutaj ze względu na niskie ceny i oczywiście morze. Można odpocząć. Na plaży zdarzają się zabawne sytuacje. Może spotkacie "Biedną Babę" i dziadka, którzy rozpoczną nowy sezon codziennej sprzedaży niedobrego, brudnego słonecznika, kłócąc się nawzajem podczas mijania się i walcząc ze sobą o klientów. Wygląda to komicznie gdy babcia wymachuje kijem wykrzykując coś na dziadka. Istny kabaret. Właścicielka pensjonatu nie mówi w obcych językach ale można dogadać się mieszanką słowiańską. W zasadzie prawie się nami nie interesowała. Mogliśmy po tygodniu nie płacąc nic wyjechać i pewnie by nawet o tym nie wiedziała. Płaciliśmy dopiero przy wyjeździe i to musiałem jej specjalnie szukać by zapłacić. Robiła wrażenie jakby ją to nie interesowało. Przez cały miesiąc naszej wyprawy tylko tutaj tak się zdarzyło. W innych przypadkach od razu brano od nas pieniądze.
Po tygodniowym odpoczynku wyruszyliśmy do Neseberu. Nie dajcie się skołować na dworcu taksówkarzom. W ciągu dnia jest kilka autobusów do Neseberu. My pojechaliśmy około 15. Jechaliśmy super autokarem za 2 lewy. Czasami takie się tutaj zdarzają. Wysiedliśmy na nowym mieście w Neseberze, skąd jest jakieś 15 min na nogach do starówki. Czas nas naglił ponieważ umówiliśmy się z Krzysiem i Anią na określoną godzinę. Mając mało czasu przyjeliśmy pierwszą lepszą propozycję noclegu za 6 lewów w bloku blisko przystanku. Warunki były nienajlepsze. Wspólna łazienka na korytarzu. To samo z lodówką. Za to Krzysiu i Ania mieli świetne warunki w pensjonacie na wysokim brzegu nowego miasta z widokiem z tarasu na całą zatokę. A to wszystko za 7 lewów/1os. Chociaż ich łazienka również była na korytarzu to warunki były bez porównania lepsze niż nasze.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż