Bułgaria + Istambuł bez ubarwiania. Wrzesień 2002 r.
artykuł czytany
16120
razy
Na nowym mieście jest ładna, czysta szeroka plaża z drobnoziarnistego piasku, na której jest pełno różnokolorowych parasoli. Wygląda to naprawdę ładnie. Plaże są w większości płatne ale można znaleźć wyznaczone bezpłatne miejsca. Na plażę może być trudno trafić więc najlepiej kogoś spytać. Idzie się od przystanku na nowym mieście jakieś 50 m w dół głównej ulicy a następnie należy skręcić w lewo i przy samym końcu uliczki jeszcze raz w lewo gdzie schodami schodzimy na plaże. Morze opada tu stopniowo, powoli tak że bez problemu mogą się kąpać dzieci. Stary Neseber jest bardzo ładny z mnóstwem sklepików, knajpek. Pełno ludzi, gwar i oczywiście wysokie ceny. Po trzech dniach mieliśmy jednak dość tłumu ludzi i oglądania ciągle tych samych uliczek. W ten sposób kończył się zaplanowany przez nas pobyt nad morzem czarnym.
Wyruszyliśmy do Burgas skąd odchodzą codziennie autokary do Stambułu. Burgas zrobiło na nas dobre wrażenie. Ładne miasto jak na warunki bułgarskie. Jeżeli będziecie mieli trochę czasu i chcieli odpocząć, to polecam przejść się do parku nadmorskiego. Bilety do Stambułu w tej samej cenie można kupić w Burgas w wielu miejscach. Jedno jest blisko dworca. Znajdziecie je korzystając z mapki zamieszczonej w Pascalu. My kupiliśmy bilety w agencji turystycznej położonej blisko konsulatu tureckiego przy parku nadmorskim (mapka nie obejmuje konsulatu ale każdy wam wskaże). Bagaże należy zostawić w przechowalni, która znajduje się po lewej stronie dworca kolejowego (jeżeli stoimy twarzą do dworca). Tam powinni udzielić informacji, którym autobusem należy jechać. Szef wspomnianej agencji turystycznej jest bardzo miły i zna trochę polskich słów. Można kupić u niego bilety na 10 różnych godzin odjazdów. Najwcześniejszy jest o 11.45 a najpóźniejszy o 20. My chcąc sobie pochodzić po Burgas wykupiliśmy bilety na godz. 20. Autokar jechał aż z Ruse więc spóźnił się 15 min. Miejsca było dużo bo jechało nim tylko kilka osób. Myśleliśmy, że autokar będzie komfortowy a to był niemal nasz stary Autosan. Podróż do Istambułu kosztowała nas razem 50 dolarów, w tym 30 bilety i 20 wizy na granicy (za 2 osoby).
Podróż do Stambułu
W górach Strandża kierowca miał problemy z jazdą we mgle po oblodzonej drodze. Mimo, że jechał powoli wpadł w poślizg i autokar obróciło o 180 stopni. Wszyscy nieźle się wystraszyli, słychać było już pierwsze krzyki kobiet. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i już bez przygód dotarliśmy do Stambułu. Na dworcu przespaliśmy się na pięterku, które udostępnił nam przewoźnik - firma Omega. Rozłożyliśmy się na karimatach.
Stambuł
Po otwarciu metra o 6 godz. wyruszyliśmy do centrum szukać hotelu. Bilet na metro kosztuje 650.000 lirów i jest dwuprzejazdowy tj. około 2 zł. Wystarczy jeden na dwie osoby by dostać się do centrum. Następnie rozpoczęliśmy poszukiwania. Po oglądnięciu dwóch hoteli gdzie pokoje były w cenie po 5 dolarów za osobę a warunki okropne postanowiliśmy dać więcej ale mieć pokój z łazienką w odpowiednim standardzie. Takim hotelem był "Oskar" położony po przeciwnej stronie placu Bajazyta (należy zejść w dół do równoległej ulicy). Wytargowaliśmy cenę 9 dol./1os. za nocleg ze śniadaniem. Pokój z łazienką, lodówką, telewizorem z polskimi programami i widokiem na ruchliwą ulicę w dole. Po prostu świetnie. Zameldowaliśmy się rano więc mieliśmy cały dzień na zwiedzanie. To dobry sposób na zaoszczędzenie pieniędzy na noclegu. W Stambule zobaczyliśmy Hagia Sophia, Błękitny Meczet, Wielki Bazar, Targ Kawaleryjski, Plac Bajazyta, Akwedukt Walensa, Meczet Sulejmana Wspaniałego. Widzieliśmy oczywiście Bosfor i Morze Marmara oraz wybraliśmy się promem na stronę azjatycką. Bilet kosztuje 750.000 lirów tj. około 2 zł. Stambuł jest magicznym miastem. Irytujący są jedynie sprzedawcy, którzy za wszelką cenę chcą ci wcisnąć jakiś towar. Trzeba też umieć się targować. Przekonałem się o tym kupując fez. Zamiast trzymać się nieugięcie ceny którą podałem, to dałem się podejść. On umiejętnie mnie przekonywał i trochę opuszczał cenę. Później przekonałem się, że taki fez można kupić i za 6 zł. Niesamowici są sprzedawcy, którzy potrafią zagadywać ludzi na ulicy i tak prowadzić rozmowę, że pójdziesz do jego sklepu oddalonego nawet kilka ulic dalej. Trzeciego dnia po opuszczeniu pokoju zostawiliśmy bagaże w recepcji i wybraliśmy się jeszcze na kilka godzin na zwiedzanie. Tego samego dnia po przyjeździe na znany już nam dworzec, trudno się było opędzić od naganiaczy. W końcu po długich targach kupiliśmy bilety do Płowdiwu za 15 dolarów od osoby, podczas gdy kilkanaście metrów dalej w innej firmie mogliśmy kupić bilety w tej samej cenie bez żadnych targów. Zanim się na coś zdecydujecie należy rozglądnąć się w kilku firmach i sprawdzić ceny. Autokar mieliśmy mieć o 18.15 ale ze względu na spóźnienie wyjechaliśmy dopiero o 19.00. Autokar był dobrej klasy, wszechstronna opieka pilota, tylko tureckie disco puszczone bardzo głośno nas wykańczało. Na granicy bułgarski celnik sprawdzał nam zameldowanie w Bułgarii. Aby nie mieć kłopotów należy podbijać kartę statystyczną, którą dostaniecie na granicy tam gdzie nocujecie - oczywiście chodzi tutaj tylko o Bułgarię. Jeżeli właściciele nie mają pieczątki to należy poprosić o napisanie adresu i złożenie podpisu.
Znowu Bułgaria
W Płowdiwie byliśmy o 2.30 rano. Pora nie najlepsza na spacery więc udaliśmy się na dworzec kolejowy żeby przeczekać do rana. Była też tam inna polska parka spędzająca te urocze godziny w podobny sposób. Płowdiw nie jest taki ładny jak o nim piszą. Warto zobaczyć amfiteatr, do którego trudno trafić mając do dyspozycji przewodnik Pascala. Po prostu go nie zaznaczyli. Amfiteatr jest w części górzystej starego miasta i nie należy go mylić z resztkami odkopanymi na głównym deptaku. Jeżeli ktoś nie ma dużo czasu to może sobie Płowdiw odpuścić. Na starym mieście znaleźliśmy fajną knajpkę z miłą muzyką o co tutaj naprawdę trudno. Niestety nie zapisałem nazwy tej knajpki. Za to podam wam co zamówiliśmy i ile to kosztowało: musaka 2.70, piwo 1.30, frytki 1.40, sałatka z marchewki 1.40, kebabcze 0.90, herbata ziołowa 0.30, rosół 1.50, chleb 0.20. Po zaokrągleniu 11.00 lewa. W ten rachunek wliczono już 10% napiwku.
Góry Pirin
Z Płowdiwu ruszamy pociągiem o 13.50 do Semtewri (jedzie godzinę). Następnie o 15.20 do Bańska Bańsko - widok z Wichrenu (wąskotorówka), gdzie dojeżdżamy o 20.30. W pociągu jest pełno podejrzanie wyglądających Cyganów więc postanawiamy się przysiąść bliżej konduktorów. Okazuje się, że na ten pomysł wpadło też małżeństwo z Anglii. Szybko się zaprzyjaźniamy z Davidem i Jasie oraz Biserem (nazwanym przez nas Piotrkiem) - młodym studentem turystyki ze Smoljanu. Piotrek był mocno zakręcony. W pociągu ciągle coś notował trzymając koniczynkę w ustach, wzdychał, uśmiechał się do siebie. Taki był "Piotrek marzyciel". Po dotarciu na miejsce straciliśmy przez niego sporo czasu, ponieważ za wszelką cenę chciał się wykazać i sam znaleźć nocleg. Robił przy tym dużo zamieszania a my musieliśmy chodzić tam i z powrotem. W końcu nie wytrzymaliśmy i w pierwszym domu blisko kościoła znaleźliśmy kwaterę za 6 lewów od osoby (warunki średnie z łazienką na korytarzu). Okazało się, że dobrze trafiliśmy ponieważ na dole była knajpa z najlepszym wyborem dań i trunków w całym Bańsku (po sezonie). Do tego wieczorem załapaliśmy się na zorganizowany głównie dla turystów z Niemiec wieczór bułgarski z kapelą ludową. Było całkiem wesoło. Przez dwa wieczory popijaliśmy z Anglikami, prowadząc dysputy na różne tematy. Po wielu szklankach rakiji - Josie na przemian całowała Davida albo wpadała w szloch mówiąc: " David proszę cię tylko nie o polityce". Strasznie nadawali na angielskie życie. Chcieliby się również przenieść do innego kraju. Szkoda, że nie rozumieją jak moją dobrze. Jeden cały dzień odpoczywaliśmy spacerując po Bańsku. Drugiego dnia mieliśmy w planie pojechać w góry, ale nic nam się nie udawało. Pierwszy cios dostaliśmy rano o 8 godz. gdy okazało się, że autobus do schroniska Banderica ( 3 lewy ) kursuje jedynie do 15 września. Poszliśmy na koniec ulicy Pirin łapać stopa, ale nic z tego nie wyszło. Samochodów było bardzo mało i nikt nie chciał nas zabrać. O przepraszam, był jeden chętny (zdjęcie poniżej). Mieliśmy też problemy z wymianą funtów. Nie mieliśmy też dostatecznie dużej ilości ciepłej odzieży co zmusiło nas do kupna kurtki z polarem za 100 lewów ("Columbia"). Chcąc koniecznie jechać w góry musieliśmy przedłużyć nasz pobyt w Bańsku. Znaleźliśmy też inną kwaterę z łazienką w cenie 5 lewów od osoby. Przez przypadek na dworcu udało się nam załatwić na następny dzień busa za 17 lewów od osoby do schroniska Wichren. Stamtąd mieliśmy w dwa dni przejść aż do Mełnika. Niestety a może na szczęście, bardzo szybko okazało się, że mamy za ciężkie plecaki. Zostawiliśmy je w schronisku i wyruszyliśmy na Wichren. Pogoda była przepiękna, błękitne niebo. Wyszliśmy o 9.30, a zeszliśmy o 16.30. Już po zejściu do schroniska udało się nam złapać stopa z powrotem do Bańska. Był to pierwszy i ostatni stop jaki udało nam się złapać w Bułgarii. Po drodze pokazali nam najstarsze drzewo w Bułgarii oraz obdarowali kwiatami, które rosną tylko w Pirynie.
Mełnik
Następnego dnia o 13.20 mieliśmy autobus do Błajegowgradu, skąd od razu był autobus do Sandalskiego. Stamtąd o 17.30 do Mełnika, gdzie znaleźliśmy nocleg za 5 lewów w dużym pokoju z pięknym widokiem na piaskowe skały. Był to stary dom z ogromnym korytarzem (zdjęcie domu z zewnątrz). Następnego dnia pojechaliśmy do wioski Rożen ( bilet za dwie osoby 1 lew). Rożen to zaledwie kilka domów. W centrum Rożenu gdzie zatrzymują się autobusy jedna z handlujących kobiet próbowała mi wcisnąć kawałek pomalowanej skały za 10 lewów. Zdzierają ile się da. Po posiłku w tutejszej knajpie wyruszamy asfaltem do monastyru. Po drodze mijamy mały kościółek. Po dotarciu do monastyru oglądamy go jedynie z zewnątrz i nie tracąc czasu ruszamy dalej. Aby trafić na szlak do Mełnika należy iść ścieżką powyżej monastyru i kierować się na wyczucie do góry główną ścieżką. Mankamentem szlaku jest to, że początkowo trasa nie jest oznaczona i się rozwidla. Cudowna okolica, piękne widoki. Po wyjściu na najwyższy punkt szlaku, ścieżka schodzi dość stromo w dół. Z najwyższego punktu widać daleko w dole budynki Mełnika (zdjęcie). Na dole będziecie szli korytem wyschniętej rzeki. Po dotarciu na miejsce kupiliśmy u babci 3 litry "domoszno wino". Okazało się, że babcia zrobiła strasznego s......a. Następnego dnia w niedzielę postanowiliśmy odpocząć biorąc ze sobą znowu babcine winko. Za naszym domem była ścieżka prowadząca na górę, skąd roztaczają się piękne widoki na Mełnik i otaczające piaskowe góry. Można wziąć karimaty i odpocząć w pięknej scenerii. Gdybyście również chcieli tam trafić, to na szczycie stoi krzyż. Powinni wiedzieć. Po drodze do domu W poniedziałek kursowym autobusem o 8.30 ( Mełnik - Sofia ) dotarliśmy do Błajegowgradu ( za 2 osoby 8 lewów ) skąd o 12.00 wyjechaliśmy do Riły. Było trochę przesiadek bo o 12.45 mieliśmy autobus z Riły do monastyru Riła ( 2.20 lewa za dwie osoby ). O 15 mieliśmy autobus powrotny. Na dziedziniec monastyru i do kościoła można wejść za darmo (zdjęcie poniżej). Do Stanko Dymitrowa dojechaliśmy za 6 lewów od osoby. Stamtąd jest o 17.00 ostatni autobus do Samokowa, skąd za 2 lewy do Borowca. Tam okazało się, że kolejka na Musałe chodzi tylko do 15 września. Po sprawdzeniu w koło kosmicznych cen postanawiamy drugi raz na tym wyjeździe rozbić namiot za 3 lewa przed pensjonatem PADEHKOBb. Umyć można się na parterze. W samym pensjonacie można się przespać za 8 lewów. Borowiec jest bardzo drogi. Byliśmy głodni więc wyruszyliśmy na poszukiwanie restauracji. Można je znaleźć w uliczce za olbrzymim hotelem. Na nasze nieszczęście wyglądało na to, że wszystko jest pozamykane i daliśmy się skusić kelnerowi, który wybiegł do nas przed restaurację aby zaprosić nas do środka. Z zewnątrz knajpa wyglądała na ekskluzywną, przestronną. W środku dwa rozpalone kominki. Ceny jednak wysokie, w żaden sposób nie przekładające się na jakość serwowanych dań. Wręcz przeciwnie jedzenie było ohydne. Najtańsze piwo 2 lewy, herbata 1 lew, zupa z proszku, surowe frytki, które musieli dosmażać, surówka z białej kapusty, kwaśne i nieświeże mięsne kulki. Całość 12 lewów. Po wyjściu okazało się, że 50 m dalej była inna knajpa z normalnym jedzeniem i cenami. Piwo kamenica za 1.20, cappuccino 80 stotinek. W ogóle Borowiec wyglądał na wymarły. Dla nich było już po sezonie inaczej niż to bywa o tej porze roku u nas. Postanowiliśmy dać sobie spokój z Musałą i pojechaliśmy o 11.30 z Samokowa do Sofii ( za 6 lewów od osoby ). Wysiedliśmy na podrzędnym dworcu, skąd tramwajem 1, 2 lub 7 można udać się na dworzec główny. Cena biletu 40 stotinek. Bagaż w dworcowej poczekalni standardowo 80 stotinek za cały dzień. W Sofii spędziliśmy kilka godzin zwiedzając centrum miasta. Głodni udajemy się do Trops Kyszta na ulicy Syborna. Ta sama knajpa jest również na Marii Luizy. Za 2 porcje frytek, udko kurczaka, zupę, 2 surówki, piwo, 3 kebabcze, zapłaciliśmy 10 lewa. Posiłki są dobre i można samemu wybrać wskazując palcem na co mamy ochotę. Polecamy również znaleźć jakąś kafejkę z mrożoną kawą (około 80 stotinek). O 18.30 wyjechaliśmy pociągiem do Koprysznicy za 2.70 lewa od osoby. Po dotarciu do stacji należy wysiąść i przesiąść się do autobusu, który za 1 lewa dowiezie nas do Koprysznicy. Na miejscu byliśmy o 22.00 i było to stanowczo za późno. Mieliśmy duże problemy z noclegiem. Ceny są wysokie. Okazyjnie udało nam się znaleźć nocleg za 8 lewów od osoby. Następnego dnia zrezygnowani w deszczu wyjeżdżamy o 10.30. To był nasz błąd bo pociąg mieliśmy dopiero o 15.45. Koprysznica oddalona jest od stacji o 10 km, więc nie pozostaje nam nic innego jak czekać. Oprócz nas na stacji jest również kilku młodych Anglików, którzy pociąg do Sofii mają też za kilka godzin. Dookoła kręci się też pełno Cyganów. Później okazuje się, że tego dnia przyjeżdża facet skupujący od Cyganów grzyby. Po długim oczekiwaniu wyruszamy w dalszą podróż. Trasa pociągu przebiega wzdłuż Starej Płaniny. Początkowo co raz przejeżdżaliśmy przez długie tunele. Problem był w tym, że w pociągu brak było światła, więc co jakiś czas jechaliśmy w zupełnej ciemności, obawiając się o swoje bagaże. Po kilku przesiadkach docieramy do Ruse, gdzie dajemy się namówić taksówkarzowi do podwiezienia na granicę. Skasował od nas 8 lewów a autobus kosztuje 40 stotinek. Niestety była 4 rano, a nam się śpieszyło. Za karę stoimy 3 godziny, nim w końcu udaje się nam przejechać na drugą stronę. Przejść granicy na nogach nie można, choć z różnych relacji wiem, że się to zdarza. Po pewnym czasie dołączyła do nas parka wesołych Czechów. Po złapaniu stopa do Giurgiu, dostaliśmy się autobusem do Bukaresztu (Bukareszt - Suczawa za dwie osoby 496000 lei. drugą klasą - 6 godz.) skąd pociągiem docieramy do Suczawy (Suczawa - Czerniowce 180000 lei.) Stamtąd pojechaliśmy do Czerniowiec, a następnie do Lwowa. Wieczorem z Lwowa są autobusy nasze i ukraińskie do różnych miast w Polsce. My pojechaliśmy prywatnym busem z Ukraińcem, który zaoferował nam wyjazd do Polski w ciągu kilku minut. Wracaliśmy razem z trójką studentów z Krakowa, których poznaliśmy jeszcze w Czerniowcach. I w tej miłej atmosferze, pełni wrażeń, dotarliśmy do Rzeszowa.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż