Rowerem przez Alpy
artykuł czytany
13842
razy
Dzień 1
Wyjazd zaplanowaliśmy około 8.00 rano. Gdy spotykamy się o 7.00, Tomek robi ostatnie poprawki przy pedale i oponie, które powodują, że wyjazd opóźnia się prawie o pół godziny. O 9.00 jesteśmy gotowi i jazda! Z początku nie jesteśmy przyzwyczajeni do aż tak ciężkich sakw i szwankuje trochę nasza równowaga, ale z każdym kilometrem jest coraz lepiej. Przez pierwsze kilometry które pokonujemy dominuje temat "jak to będzie" Po przejeździe przez Żory zaczynają się małe wzniesienia, przeszkadzają nam także ciężarówki. Na wadze w Mszanie ważymy rowery, z dokładnością do 1 kg - wychodzi 40 kg na 1 rower. Tuż przed granicą ostatnie telefony do domu. Niezwykle uprzejmy pogranicznik w Chałupkach sprawdza, czy mamy zapasowe opony, dętki i namiot... i Czechy stoją przed nami otworem.
Daje się odczuć zmęczenie - pierwszy dzień mimo wcześniejszych treningów jest męczący, a dodatkowo jedziemy główną drogą przez miasto. Pierwsza próba noclegu na gospodarza spalona - ale za to już wiemy, że namiot to "stan". Po komentarzu nt. naszej trasy - Jezus Maria jedziemy dalej. Drugie podejście w następnej wsi jest lepsze. Śpimy w "centrum" wsi w sadzie, dostajemy wodę i jabłka wraz z pytaniem w pięknym czeskim języku: A rano pojdietie precz?
Dzień 2
Wczorajsze chmury przyniosły nam deszcz. Pada na tyle mocno, że musimy czekać, i wyjeżdżamy dopiero po 10.00. Dopiero po 40 kilometrach pogoda się poprawia. Po postoju zaczynają się „hory” - Czesi mają jakieś wybitne upodobanie do prowadzenia dróg przez same środki wzniesień. Troszkę nas wykańczają te podjazdy, ale w końcu czeka nas parokilometrowy zjazd do Prerova. W Prerovie "wieje Europą" - wszędzie ścieżki rowerowe, na dodatek dwukierunkowe, i z własnym przejściem podziemnym (!). Po wyjeździe z miasta czeka nas kilkanaście kilometrów zupełnie płaską drogą w dolinie Moravy. W ciągu całego dnia, niemal w każdej wsi widzimy dziwne budowle - na wysokich słupach umieszczone są wielkie kule - trochę kosmiczny widok. Dojeżdżamy do Urcic, gdzie za drugim podejściem dowiadujemy się o nieczynnej knajpie z ławeczkami za wsią gdzie można się rozbić. Miejsce okazuje się rzeczywiście spokojne. Tyle, że żeby tam dojechać trzeba było podjechać 10% podjazdem...
Dzień 3
Od rana świeci słońce. Od początku mamy ciąg dalszy wczorajszego podjazdu, ale po pierwszym kilometrze przy drodze rosną tak smaczne czereśnie, że wynagradzają nam wszelkie trudy. Aż dziwne, że oni nic z nimi nie robią... Po kilku kilometrach okazuje się, że zaplanowana trasa jest nieprzejezdna - w lesie jest poligon wojskowy, więc to normalne, że nie ma go na naszej mapie. Objazd ma jakieś kilkanaście kilometrów, no ale skoro nie ma wyjścia...
Pierwsze kilometry są spokojne, ale potem zaczyna się podjazd - z początku 12%. Myśląc, że skończy się za najbliższym zakrętem, przejeżdżamy prawie 7 km. Pojawiają się pierwsze ostańce wapienne - znak, że wjeżdżamy do Morawskiego Krasu. Po podjeździe z kilkoma serpentynami podjeżdżamy do "propasti" Macocha, ale okazuje się, że bilety do jaskini dostępne są jedziemy dalej. Początkowo jedziemy fantastyczną wąską dolinką krasową, potem od Blanska wyjeżdżamy na główną trasę, ale cały czas jedziemy w przyjemnym cieniu. Droga robi się coraz bardziej uciążliwa - ciągłe podjazdy i zjazdy - nawet do 14%. W pewnym momencie kończy nam się picie, a na złość przez 7 km ostrego podjazdu nie ma gdzie napełnić bidonów. Dopiero po dłuższym czasie znajdujemy wieś i sklep. W Novych Sadach pierwszy napotkany człowiek kręci nosem na pytanie o możliwość rozbicia namiotu u niego, ale za to wysyła nas nad rybnik.... jak się szybko okazuje miał na myśli staw :-) Miejsce na nocleg nad stawem jest ładne, gdyby nie to że staw jest jakieś 300 metrów od autostrady Praga - Brno. Ukołysani szumem silników ciężarówek zasypiamy....dopiero na 16.30 (jest 13.00). Troszkę zdenerwowani robimy kilka fotek i jedziemy dalej. Początkowo jedziemy fantastyczną wąską dolinką krasową, potem od Blanska wyjeżdżamy na główną trasę, ale cały czas jedziemy w przyjemnym cieniu. Droga robi się coraz bardziej uciążliwa - ciągłe podjazdy i zjazdy - nawet do 14%. W pewnym momencie kończy nam się picie, a na złość przez 7 km ostrego podjazdu nie ma gdzie napełnić bidonów. Dopiero po dłuższym czasie znajdujemy wieś i sklep. W Novych Sadach pierwszy napotkany człowiek kręci nosem na pytanie o możliwość rozbicia namiotu u niego, ale za to wysyła nas nad rybnik.... jak się szybko okazuje miał na myśli staw :-) Miejsce na nocleg nad stawem jest ładne, gdyby nie to że staw jest jakieś 300 metrów od autostrady Praga - Brno. Ukołysani szumem silników ciężarówek zasypiamy...
Dzień 4
Po nocy przy autostradzie kolejny dzień zaczyna się solidnym upałem od rana, ale trasa wiedzie przyjemnym zjazdem. Podjeżdżamy do Trebica, a do samego centrum czeka nas szaleńczy zjazd. W samo południe w miejscowości Starec decydujemy się przeczekać upał w cieniu drzew na rynku. Czeka nas małe zaskoczenie, gdy chcemy kupić picie. Okazuje się, że sklepy w soboty czynne są między ... 7.00 a 10.00 rano! W połowie podjazdu okazuje się że jadę (Łukasz) na lekko zaciśniętym hamulcu (źle przykręcony bagażnik). Od kiedy? Oto jest pytanie. Po poprawkach jedzie się o niebo lepiej. W Rimorze poprosiliśmymy kobietę podlewającą kwiaty o wodę – przyniosła nam wodę, butelkę napoju i piwo.... Brakuje nam słów wdzięczności dla spotkanych ludzi. Zjeżdżamy do Dacic - tam na rynku odpoczywamy przy fontannie. Dłuższą chwilę leżymy w cieniu, zajadając się lodami i popijając "Hanacką Kyselkę" z lodówki. Dalej robi się coraz bardziej dziko - coraz mniejsze wioski, więcej lasów, droga zmienia się w wąską leśną (na szczęście cały czas asfaltową). Po drodze w Ceskim Rudolcu małe malownicze ruinki. Nocleg znajdujemy w Dobrej Vodzie - pierwszy raz mamy możliwość wykąpania się przy studni, dostajemy herbatę.
Dzień 5
Na dobry początek kilkukilometrowy zjazd. Za Lasenicami zjeżdżamy w kierunku rezerwatu biosfery UNESCO Trebonsko. Przez kilka kilometrów jedziemy wzdłuż stawów rybnych, drogi niekiedy wiodą groblami pomiędzy jeziorami. Wjeżdżamy do Trebonia - ładne stare miasto z kościołem z XIV w. Zwiedzamy kościół i jedziemy dalej. W Domanicach na postoju pies kradnie moją (Łukasza) kromkę - bezczelność. W Ceskich Budejovicach okazuje się, że do mszy mamy 3 godziny, więc robimy zdjęcia, jemy pizzę i lody, zwiedzamy starówkę, a potem leżymy nad Wełtawą. Po mszy jedziemy dalej, najpierw bardzo ruchliwą drogą. W Chlum możemy rozbić się na łące, mamy również dostęp do wody.
Przeczytaj podobne artykuły