Rowerem przez Alpy
artykuł czytany
13842
razy
Dzień 12
Rano zostaliśmy zaproszeni na śniadanie do rodziców naszego gospodarza. Wyjechaliśmy z Flums prosto na ścieżkę nr 9. Zaliczyliśmy kąpiel w Walensee, i ruszyliśmy wzdłuż jeziora. Trasa była przepiękna, najczęściej wiodła nad taflą jeziora. Po drodze mieliśmy okazję przejechać dwoma tunelami na ścieżce, tylko dla rowerzystów!!! W Rapperswill zwiedziliśmy zamek, który do lat 50-ciu XX wieku był polską własnością, a obecnie mieści się tam Muzeum Polskie. Lekko znużeni upałem, wykąpaliśmy się w Zurichsee. Nocleg znaleźliśmy w Meilen (właściwie przedmieścia Zurychu) po długim szukaniu. Wszyscy wysyłali nas na plażę, ale w końcu na samym końcu wsi (albo na samej górze) dostaliśmy pozwolenie na rozbicie się na łące. Namiot rozbijamy z cudownym widokiem na Alpy - wcześniej siedzieliśmy pół godziny i podziwialiśmy.
Dzień 13
Dzień zaczął się wcześnie, bo próbowaliśmy wstać na wschód słońca, które według naszych obliczeń powinno wstać dokładnie nad Alpami. Co prawda słońce wstało obok, ale widok i tak był fajny.
Decydujemy się jechać przez Zurych zamiast przez Lucernę i okazuje się, że nie był to zbyt trafiony pomysł, bo Zurych średnio nam się podoba. Wysyłamy maile (12 CHF/h) i jedziemy dalej. Wjeżdżamy na Route 5 i od tej pory jedziemy wzdłuż rzeki Aare. Widoki znad rzeki są śliczne. Przy okazji w przelocie zwiedzamy starówkę i most w Baden. Nocleg planujemy w Obergosgen. Napotkany mieszkaniec okazuje się być miejscowym szefem policji, po chwili rozmowy przynosi telefon, wybiera numer i daje Tomkowi mówiąc: speak polish! Okazuje się, że jego Freunde jest Polką. Po 20 minutach przyjeżdża na rowerze i z jej pomocą znajdujemy nocleg na ogromnej łące (co ciekawe szef policji proponuje nam nocleg na dziko :-) )
Dzień 14
Całą drogę jechaliśmy ścieżką wzdłuż Aary. Jechaliśmy cały czas szutrami, co jakiś czas przejeżdżając mostem na drugą stronę rzeki. Po drodze całkiem ładne widoczki na Aare, trzeba przyznać, że rzeczka jest malownicza. W Solothurn zwiedzamy stare miasto i katedrę Św. Ursusa. Oglądamy wielofunkcyjny zegar z XVI w. (pokazywał jakieś 10 różnych parametrów). Na polach polskie akcenty - w ciągu kwadransa naliczyliśmy jakieś kilkadziesiąt bocianów. Duże wrażenie zrobiło na nas zaparkowane w szczerym polu Porsche. W końcu po przejechaniu 1500 km z Polski dojeżdżamy do Nidau, znajdujemy dom ciotki i powitanie... nie ma powitania, w drzwiach czeka kartka. Na szczęście po i krótkim czasie pojawia się ciotka i wreszcie możemy odpoczywać.
Dzień 15-18
Korzystając z możliwości, śpimy chyba do 9.00. Okazuje się, że właśnie, gdy my przyjeżdżamy, w bloku zaczyna się remont - pierwszy od 40 lat! Wiercą od 7.00 rano, a na dodatek nie ma ciepłej wody. Dopiero około 15.00 wybieramy się na wycieczkę dookoła Bielersee. Po drodze zwiedzamy dość ciekawy półwysep (St Peterinsel), na którym istnieje rezerwat przyrody i na którym, jak pisze przewodnik Pascala, spędził najszczęśliwsze chwile swojego życia J. J. Russeau ;-) Wracamy i znów się byczymy. Czynność ta staje się najważniejszą oprócz jedzenia w tych dniach :-). W następnych dniach robimy tylko krótkie przejażdżki, zwiedzamy Biel i okoliczne pagórki.
Dzień 19
Rano jedziemy na drugi koniec Biel na mszę św. Siedzimy jak na tureckim kazaniu, ponieważ jest po francusku, i nie rozumiemy ani słowa, oprócz merci. Po mszy i śniadaniu wyruszamy. Jeszcze kąpiel w Bielersee, a potem najpierw wzdłuż jeziora, a potem wzdłuż Aary. Po raz pierwszy widzimy Alpy z ośnieżonymi szczytami. W Bernie ładna starówka, katedra, wieża z 340 schodami, parlament, oraz groty niedźwiedzie (symbol Berna) niestety okazuje się że niedźwiedzie urzędują do 16.00. Pod katedrą spotykamy kolegę z podstawówki Łukasza - góra z górą... Nocleg w Oberwichtrach.
Dzień 20
Od rana było z każdą chwilą coraz ciekawiej, może dlatego że zbliżaliśmy się do Alp. Najpierw widok na górę, która do złudzenia przypominała nam Giewont, potem osły z dredami, widoki na ośnieżone Alpy w dali. Za Thun twórcy ścieżki postarali się wrażenia, musieliśmy przejechać po moście z kratki, a kilkadziesiąt metrów w dół szumiała Aare. Niezłe, ale ciarki przechodzą. Zaczynają się coraz solidniejsze podjazdy i psuje się pogoda, a po jakimś czasie zaczyna solidnie lać. Po drodze zwiedzamy wodospady Giessbach, ciekawe wrażenia, gdyż można było wejść mostkiem pod sam strumień wodospadu. Zjazd do Meiringen, gdzie znajduje się pomnik i muzeum Sherlocka Holmesa. Nocujemy w Innertkirchen. Gospodarza znajdujemy o dziwo 300 m od pola namiotowego. Najpierw dostajemy miejsce pod namiot, chwilę potem zjawia się gospodyni i proponuje nam pokój... Dostajemy polecenie - rano nie będzie gospodarzy, więc po prostu mamy wyjść z domu, i zamknąć za sobą drzwi. Zaufanie Szwajcarów do zupełnie obcych ludzi rozbraja nas. Najciekawsze jest to, że w tym domu nikt nie mówił po angielsku :-)
Przeczytaj podobne artykuły