Rowerem przez Alpy
artykuł czytany
13849
razy
Dzień 34
Rano wpadliśmy w doskonałe humory dzięki rodzinie Koch, która nas przyjęła. Śniadanie, kanapki, zdjęcia, atmosfera była świetna, więc do granicy dojechaliśmy na dopalaczach. Po drodze postój w Retzbach i telefon do domu. Tam też przekroczyliśmy granicę z Czechami. W Znojmo robimy zakupy i oglądamy burzę, która niedaleko przechodziła. Potem ruszamy na Brno. Droga ciężka, upał, nawierzchnia miejscami absurdalnie tragiczna (lepiej gdyby jej w ogóle nie było). Drogi praktycznie bez samochodów (w końcu po Czechach jeździ niewiele czołgów i Monstertrucków - tylko takie się nadawały na te drogi). Po ciężkich mękach dojeżdżamy do wsi przed Brnem, w których mieliśmy zacząć szukać noclegu. Ku naszemu szczęściu znajdujemy nocleg za pierwszym razem. Nocleg po czesku: trawnik i woda (bonus 9 pomidorów).
Dzień 35
O ile poprzedni dzień był słoneczny, o tyle ten jest tragiczny. Od rana kropi, mży, pada, leje, nie wiem, co jeszcze. Wyjeżdżamy więc, wyglądając jak Teletubisie. Do Brna zjeżdżamy na 10.30. W pośpiechu oglądamy trójstylową katedrę widoczną z każdego punktu w mieście. Robimy zakupy i wjeżdżamy w Moravski Kras. Pogoda jest coraz gorsza, dobija nas objazd 8 km z długim podjazdem w ulewie. W Krtinach pogoda staje się tak nieznośna, że musimy przeczekać. W jednym ze sklepów kupujemy ciasteczka Goplany, co nas bardzo cieszy. U Macochy, którą zmuszeni byliśmy pominąć w poprzednim razem jesteśmy na 15:30 i okazuje się, że spokojnie ją zwiedzimy dzisiaj - więc możemy skrócić nasz plan o jeden dzień. Schodzimy terenem na dół do jaskini. W jaskini okazuje się, że mają nawet komentarze po polsku, generalnie wrażenia są niezłe, ale istnieją ładniejsze jaskinie. Ciekawy jest przejazd łódkami i widok na przepaść od dołu. Po wyjściu wita nas słońce, więc w lepszych humorach jedziemy nalej. Nocleg u sympatycznego Czecha za przystankiem autobusowym w Kotvrdovicach.
Dzień 36
W planach 140 km, więc wstajemy o 6.00. Ludzie jadący w autobusach dziwnie się nam przypatrują przez wytarte części zaparowanych szyb - w końcu mamy 1. września. Ruszamy w krótkich rękawkach. I po raz kolejny pogoda robi z nas idiotów. 5 km dalej ze słońca wjeżdżamy w mgłę. Myślimy - Ta, zaraz się skończy. Ta, kończy się ... po 60 km. Do tego jest tragicznie zimno. Do Prerova dojeżdżamy sprawnie - 70 km do 13:00. Potem jest już ciężej, bo zaczynają się osławione czeskie pagórki. Trochę marudzimy przy śliwkach, ale warto było, Tomka znowu denerwuje lewy pedał- blokuje się, pedał jeden! Droga tragiczna, ludzie nie odpowiadają na pozdrowienia, jakiś dzieciak tańczy "Asereje" na rowerze, parę samochodów ledwo nas nie przejechało, trening interwałowy. No! Czechy. Znajdujemy jednak nocleg niedaleko zaplanowanego miejsca.
Dzień 37
Nie mogąc się doczekać momentu powrotu do domu, wstajemy najwcześniej. 5.00 rano - jesteśmy na nogach. Jemy ostatnie resztki muesli + kaszka + rodzynki. Już na 10. km gubimy drogę, a później musimy pytać kilka razy. Sytuację podgrzewa fakt, iż w kierunku, w którym chcieliśmy jechać nie ma żadnych dróg (NE), tylko co kilka kilometrów musimy jechać najpierw na północ, potem na wschód, północ, wschód, północ, wschód, północ, wschód... idzie oszaleć. Towarzyszą nam przy tym ciekawe widoczki, przy których nasz Śląsk wymięka. Jak ktoś myśli, że widział smog, to niech jedzie do Ostravy :-). Ku naszemu rozczarowaniu celnik nawet nie pyta, skąd wracamy :-( niebieska tablica z 12 gwiazdami i napisem Rzeczpospolita Polska. Nareszcie!
* * *
Ciężko opisać wzruszenie. W pierwszym sklepie w Zebrzydowicach robimy zakupy... i ... przy kasie okazuje się, że w używanym portfelu mamy euro, franki, korony i ani złotówki. Pani przy kasie dziwnie się patrzy, gdy szukamy w sakwach „peelenów”, ale w końcu jest ok. Droga do domu niesie nas jak na skrzydłach, mimo przejechanych kilkudziesięciu kilometrów jedziemy niemal jak dzicy. Za Kobiórem średnia prędkość utrzymuje się grubo powyżej 25 km/h Co jakiś czas dostajemy smsy kontrolne z pytaniem, gdzie jesteśmy. Pamiątkowe zdjęcie przy tablicy wjazdowej do miasta - i od początku wjazdu jesteśmy pilotowani przez samochód. Pod blokiem czeka na nas transparent, brama nad jezdnią i fajerwerki, nie mówiąc o już chlebie, soli, wieńcach laurowych, itp itd.
Materiał powstał przy współpracy z Podróżniczym Serwisem Informacyjnym
www.bezdroza.comPrzeczytaj podobne artykuły