Śladami Trolli
artykuł czytany
9092
razy
Po powrocie z Urnes udajemy się na największy w Europie lodowiec Jostedalsbreen, a konkretnie na jeden z jego jęzorów zwany Nigardsbreen. Z drogi nr 55 skręcamy w Gaupne na trasę oznaczoną numerem 604, którą dojeżdżamy niemal do podnóża lodowca. Można by podjechać jeszcze bliżej, ale taka przyjemność kosztuje 25 koron od samochodu. Nie jest to zbyt drogo, ale postanawiamy zażyć trochę ruchu i wybieramy się na 3,5 kilometrowy spacer. Z daleka wydaje się, że lodowiec jest tuż tuż, jednak to tylko złudzenie. W przewodniku Pascala napisano, że po dotarciu do ostatniego przed lodowcem parkingu, dalszą drogę można odbyć tylko łódką (15 NOK w jedną stronę). My z Elą decydujemy się jednak przedrzeć do czoła lodowca przez najeżone skałami, krzakami i licznymi potokami zbocze górskie. Wkrótce przekonujemy się, że nie była to rozsądna decyzja. Rwące z ogromną siłą strumyki zwalają z nóg, a niezbyt odpowiednie obuwie ślizga się po mokrych kamieniach.
W którymś momencie Ela poślizgnęła się i po kolana wpadła do wody. Udało mi się ją wyciągnąć zanim nurt wody całkowicie ją przewrócił. Przy okazji wszakże sam straciłem równowagę i po pas zanurzyłem się w bystrym strumieniu. Nie czułem zimna ani strachu o siebie. Strasznie natomiast bałem się o aparat fotograficzny, który na chwile zniknął pod wodą. Natychmiast położyłem go na skale i przez kilka minut pozwoliłem mu schnąć w słońcu i ostrym wietrze. Dopiero potem spróbowałem go włączyć. Obiektyw był zaparowany, ale cała elektronika działała bez zarzutu. Odetchnąłem z ulgą!
Do lodowca doczłapaliśmy się kompletnie wyczerpani i mokrzy. Tu spotkaliśmy Joannę i Krzysztofa, którzy w porę zrezygnowali z przedzierania się przez wertepy i podpłynęli na miejsce motorówką. O wycieczce w głąb lodowca nie było co marzyć, gdyż przeziębienie byłoby murowane. Wykonaliśmy więc serię zdjęć, podotykaliśmy sobie do woli lodu i wróciliśmy łódką na pierwszy parking, zaś do naszego auta ponownie poszliśmy pieszo. Woda spływająca z lodowca jest nie tylko zimna, ale i bardzo smaczna, o czym mieliśmy okazję przekonać się po drodze, gdy męczyło nas pragnienie.
Na nocleg rozbiliśmy się przy drodze 604, dwanaście kilometrów przed Gaupne. Nocowała tu również para Czechów. Przed snem rozpiliśmy jedną z dwóch zabranych przeze mnie z Polski butelek Wyborowej. Powiedzmy, że miało to być panaceum na ewentualny katar…
Na środę zaplanowaliśmy przejazd przez góry Jotunheimen. Wcześniej jednak kupiliśmy w Wassbakken pocztówki (7 NOK za sztukę) i znaczki (8,50 NOK), aby dać naszym bliskim jakiś ślad pamięci, a może tylko pochwalić się pobytem w tych stronach.
Po wykonaniu prawie 500 zdjęć wyczerpały się akumulatorki w moim aparacie. Na szczęście zabrałem ze sobą zapasowy komplet baterii.
Przez Jotunheimen prowadzi dość wąska i bardzo stroma droga nr 55. Wiele podjazdów mogłem pokonać jedynie na drugim biegu. Za to za każdym przejechanym zakrętem pojawiały się coraz bardziej malownicze widoki. Kilka razy zatrzymywaliśmy się przy co bardziej interesujących punktach widokowych, aby nacieszyć oczy i uwiecznić choć niektóre elementy pięknej przyrody. Trzeba bowiem wiedzieć, że na poznanie Jotunheimen nie wystarczy jednodniowa przejażdżka. Te góry można zwiedzać całymi tygodniami, a i to bez pewności, że wszystko się zobaczy.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż