podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Europa » Z wizytą u tuwińskiej szamanki
reklama
Iwona Kozłowiec
zmień font:
Z wizytą u tuwińskiej szamanki
artykuł czytany 1263 razy
Do Czadanu, zwanego tuwińskim Chicago ze względu na rzekomo niebezpieczeństwo ze strony lokalnej mafii, dojeżdżamy wieczorem. Miasteczko niewielkie, ale z cudem graniczy znalezienie ulicy Mira, gdzie mieszka znajoma nauczycielka angielskiego. W tymi mieście nikt nie posługuje się nazwami ulic. Zresztą, i tak mało kto jest trzeźwy; smutny to widok. W końcu taksówkarz podpowiada nam, że ulica, której szukamy, jest koło centrum szamańskiego, a to miejsce znamy dobrze sprzed dwóch lat. Hierielma jest zaskoczona naszym przyjazdem. Akurat pieliła w ogródku, nie spodziewała się gości. Zostawiamy więc tylko książki do nauki angielskiego, prezenty od darczyńców z Polski, i umawiamy się na następny dzień. Na nocleg jedziemy w okolice ruin buddyjskiego monastyru Ustuu Huree. Miejsce to dla mieszkańców okolicy jest szczególne. "Monastyr spalili komuniści", ze znaczącym uśmiechem tłumaczy nam później skośnooka kustoszka lokalnego muzeum w Czadanie, gdzie można zobaczyć makietę dawnej świątyni. "Ludzie różne przedmioty zdążyli uratować, potem po dziuplach i jaskiniach chowali. Jak już można było, to to, co przetrwało, do muzeum przynieśli." Ustuu Huree jest też ważne dziś ze względu na międzynarodowy festiwal "Żywa wiara, żywa pieśń", który odbywa się tu każdego lata. Niestety, w tym roku jesteśmy o dwa tygodnie za wcześnie.
Następnego dnia stawiamy się o umówionej godzinie u Hierielmy. Będzie dziś naszą przewodniczką i tłumaczem. Na wszelki wypadek, bo po rosyjsku wciąż się tu można jako tako dogadać, choć przeważa język tuwiński. Pierwsze kroki kierujemy do szamańskiego centrum czyli "tuwińskiego chramu", jak nazywają to miejsce tubylcy. Pełni ono w Czadanie ważną rolę. W Tuwie, jak i na całej Syberii, przez lata komunizmu nie zdołano wyplenić szamanizmu jako wyrazu duchowości i tradycji lokalnej, a od czasu upadku Związku Radzieckiego odrodzenie religijne idzie w parze z zapaścią gospodarczą na południowych rubieżach imperium.
Szamanka Kozłowa wita nas przed domem. "Zachaditie, zachaditie", zaprasza i prowadzi nas do swojego gabinetu. Najpierw kilka słów o tradycji szamańskiej i usługach, jakie świadczy. Kozłowa opowiada o rytuałach, które odprawia się tradycyjnie po narodzinach i po śmierci, o pomocy jakiej udziela w kłopotach finansowych i co robić, gdy małżonkowie starają się o dziecko. Na koniec szamanka pyta, w jakiej sprawie my do niej zajechaliśmy. Cóż, droga przed nami daleka, prosimy szamankę, żeby sprawdziła, co nas jeszcze w podróży czeka. A przy okazji może złe duchy odgoni, a i dobrych opiekunów przywoła. Właściwy rytuał należałoby odprawić w lesie, najlepiej wieczorem. Ale nam się spieszy, jak zwykle ludziom z zachodu. Szamanka zgadza się przeprowadzić dla nas rytuał u siebie na podwórzu.
Ale najpierw poczęstunek. "Tak nakazuje nasza tuwińska gościnność", tłumaczy nasza gospodyni. Kozłowa gości nas jak delegację międzynarodową przystało. Na zbite z desek ławy przed domem wjeżdżają półmiski z poczęstunkiem: sałatka z pomidorów, arbuzy, lokalny ser, herbatniki, cukierki. Gdy w 40 stopniowym skwarze raczymy się smakołykami i gorącym czajem, pomocnicy szamanki przygotowują ognisko w specjalnie przygotowanym zakątku podwórza, otoczonym wstążkami zawieszonymi na sznurkach. Po zakończonym poczęstunku część jedzenia ląduje na przygotowanym z cienkich szczap drewna ruszcie. Do tego jeszcze słoik miodu, kawał mięsa i wędlina. Nie wolno skąpić przy składaniu darów, bo duchy się obrażą. Następnie wszystko obkładane jest jeszcze suchym drewnem. Pomocnicy Kozłowej ustawiają na stołeczku (koniecznie po wschodniej stronie) metalowy talerzyk z gałązkami tui, obok dwie miseczki z mlekiem i kefirem. Po chwili z domu wychodzi sama szamanka. Na ceremonię specjalnie przywdziała swój rytualny strój, który zdobią kolorowe frędzle, dzwonki i obowiązkowe "szamańskie lusterka", dzięki którym szamani mogą oglądać ludzkie dusze oraz patrzeć w przyszłość. Do tego buty ze skóry z zadartymi noskami (żeby nie ranić matki-ziemi) i specjalne nakrycie głowy - czepiec z wypchanym popiersiem orła. Pióra też są nieodzownym atrybutem szamańskim i mają pomagać w tak zwanym "szamańskim locie" w zaświaty. Jest też oczywiście najważniejszy atrybut szamana, czyli bęben.
Najpierw szamanka podpala gałązki tui, a od nich dopiero cały stos, który momentalnie zajmuje się ogniem. Tlące się gałązki tui dają dym, którym szamanka po kolei okadza wszystkich uczestników rytuału. Najpierw wzdłuż rozpostartych rąk, dookoła tułowia, potem głowa i pod uniesionymi stopami. Każdy okadzany delikwent powinien w myślach powtarzać afirmację, że wszystko co dobre zostaje, a co złe - odchodzi. Następny etap to bryzganie. Rzeźbioną drewnianą łyżką na cztery strony świata i na ogień rozbryzguje się w darze kefir, a resztę wlewa do ognia. Teraz szamanka przystępuje do śpiewów. Najpierw rytmiczne uderzenia w bęben. Jak w transie, powoli intonuje swoją pieśń. Siedzimy grupą dookoła ogniska. Żar z nieba potęguje żar ognia. Czujemy się jak w piekielnym ogniu, gorąc nie do zniesienia. Płomienie coraz większe, zaczyna palić się trawa wokół ogniska. Odsuwamy się z naszymi krzesełkami w popłochu, pomocnicy gaszą palącą się trawę, a szamanka bez przerwy śpiewa, tańcząc dookoła ognia.
Gdy ognisko powoli się dopala, przychodzi czas na pokłony, czołem do ziemi, w stronę ognia. Hierielma pokazuje nam, jak to się robi. Potem ja, za mną reszta naszej grupy. Ku mojemu zdziwieniu bez szemrania wszyscy wypełniają polecenia Kozłowej. Katolik czy ateista, bez różnicy, na wszelki wypadek klękają i czołem biją w ziemię. I tak trzy razy. Na koniec jeszcze łyk mleka z miseczki, która krąży wśród wszystkich uczestników rytuału, i biczowanie - cztery symboliczne uderzenia rzemieniem przez plecy.
Wracamy do gabinetu szamanki i czekamy na werdykt. Kozłowa oznajmia, że rozmawiała z duchami. Dały się przekonać i w dalszej drodze towarzyszyć nam będą tylko te dobre, a zarys gwiazdy, który wypalił się na trawie wokół ogniska to dobry znak dla naszej podróży. "Tylko musicie wyjechać z Rosji 15 dni przed końcem waszej wizy, bo inaczej będą problemy", kończy szamanka.
Strona:  [1]  2  następna »

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Mała Antarktyda o tysiącu nazwach
»  Bliżej niż myślisz... Kaukaz - najwyższe góry Europy
»  Moskwa
»  Samochodem po bezdrożach Rosji
»  TIR-em do domu, cz. I
»  TIR-em do domu, cz. II
»  Kuryle - Jak daleko na koniec świata
»  Sankt Petersburg
»  Rosja - Mongolia
»  Ural Polarny
»  Elbrus 2004 - studencka wyprawa turystyczno-naukowa
»  Gdzie Słońce nie zachodzi...
»  Za górami, za lasami...
»  Kaukaz oczami wspinacza
»  Oczami "turistów-alpinistów"
»  Syberia
»  Koleją Transsyberyjską na wschód
»  Lądem z Rzeszowa do Bangkoku
»  Cinquecento do Kazachstanu przez Ukrainę i Rosję 2004
»  Chibiny - przez kopalnię na szczyt
»  Bal w Carskim Siole - współczesna rekonstrucja i słów kilka o Bursztynowej Komnacie
»  Pociągiem z Polski do Chin przez Rosję i Mongolię
»  Wyprawa do Korei Południowej
»  Expedycja III Sey Kraków-Pekin
»  Rosja Polarna 2008
»  Rosja – Daleki Wschód i Kamczatka
»  Wyprawa Silk Road'2009
»  Ekspedycja Elbrus 2010
»  W dzikie serce Azji - AŁTAJ 2010
fotoreportażfotoreportaż
» Expedycja Morze Czarne 2004 - Tomasz Kempa
wyróżniona galeria
górapowrót
kursy walutkursy walut
Rosja (rubel) 1 RUB =  5 groszy
[Źródło: aktualny kurs NBP]