Rosja Polarna 2008
artykuł czytany
1288
razy
Samo miasto jest stosunkowo młode i jak przystało na prawdziwy, sowiecki, były ‘zakrytyj gorod’, Murmańsk jest szary, brudnawy, nieprzyjemny i na każdym kroku widać niegdysiejszą potęgę Związku Radzieckiego: pozostałości po ogromnych bazach wojskowych, stare doki remontowe, wszechobecna symbolika komunistyczna. Mojej żonie takie klimaty w ogóle nie interesują, mnie natomiast bardzo! Dlatego też biegałem z aparatem gdzie się tylko dało w mieście i okolicy. Chcieliśmy dostać się do do dzisiaj zamkniętego miasta-portu, wojennego oczywiście, ale się nie udało z powodu święta Floty Północnej, które się akurat odbywało tam w tym czasie. Na oficjalne wyrobienie przepustki nie mieliśmy czasu, a inaczej nie bardzo się dało z powodu wzmożonych kontroli i ogólnego podenerwowania zaistniałą sytuacją wszystkich miejscowych służb. Liczyliśmy na jakąś paradę okrętów wojennych po Zalewie Kolskim, ale tego roku nie było nam dane, parada miała miejsce tylko w okolicy wspomnianego, a dla przyjezdnych zamkniętego, miasta. Kto jednak bardzo chce zobaczyć atomowe okręty Floty Północnej, może pojechać na drugą stronę zalewu i z okolic osady Retinskoje próbować coś fotografować. Zalew na wysokości portu wojennego ma średnio 3,5 kilometra szerokości, więc trzeba mieć dobry teleobiektyw…
W samym Murmańsku okrętów prawie nie ma. Tylko czasami zawita jakiś, który potrzebuje akurat remontu. Pomimo tego, że było strasznie zimno i praktycznie ciągle padało, nie przestawaliśmy chodzić po mieście. Hotele są stosunkowo tanie i mają jako taki standard. Za dwa tysiące rubli można już wynająć naprawdę dobrze urządzony dwupokojowy ‘apartament’ z salonem, łazienką i kuchnią. Cena za dobę za dwie osoby. Zjeść też można w mieście dobrze i nawet nie trzeba na to wydawać sporych pieniędzy. Jak każde miasto portowe, tak i Murmańsk ma specyficzny klimat. Można tu spotkać ludzi z wszystkich republik byłego ZSRR. Białorusinów jest jednak najwięcej. Ludzie są przyjaźnie nastawieni i bardzo życzliwi, pomimo warunków, w jakich przyszło im żyć. A może właśnie dlatego?
Do kolejnego punktu naszej wycieczki zdecydowaliśmy się dostać autobusem państwowego przewoźnika. Kupiwszy bilety Murmańsk-Kirowsk załadowaliśmy się do starego i brudnego pojazdu Szwedzkiej produkcji. Podróż trwała dużo dłużej niż powinna, a to dlatego, że autobus psuł się po drodze kilka razy. Drogi są w koszmarnym stanie i nie dziwię się, że co słabsi zawodnicy 4x4 urządzają na tej trasie rajdy swoimi terenówkami. Dłuższy postój mieliśmy w mieście-kombinacie Monczegorsku. W promieniu kilku kilometrów roślinność praktycznie jest martwa, na ogołoconych zboczach gór leżą srebrne pnie ogromnych świerków i sosen. Woda w jeziorach ma nienaturalnie błękitny kolor, a złota ziemia z nią pięknie kontrastująca sprawia wrażenie totalnie wyjałowionej. O zachodzie słońca cała okolica wygląda jak sceneria z filmu katastroficznego!
Do Kirowska dojeżdżaliśmy bardzo mocno spóźnieni i o wyjściu w góry tego dnia nie mogło być mowy, tym bardziej, że wiał huraganowy wiatr, a kolory nieba nie zapowiadały nic ciekawego. Zainstalowaliśmy się w małym, przytulnym hoteliku standardem nieodbiegającym od naszych dobrych pensjonatów w górach. Miasto jest typową, stalinowską osadą, założoną tylko dlatego, że odkryto tutaj złoża bardzo wielu rud metali kolorowych. W mieście praktycznie codziennie daje się słyszeć wybuchy w okolicznych kamieniołomach! Jak powiadają miejscowi, już od dobrych kilkudziesięciu lat próbują wywieźć stąd całe góry ogromnymi Biełazami, ale te nie poddają się łatwo. Wielkie buldożery i materiały wybuchowe działają jednak nieprzerwanie…
Chibiny zrobiły na nas ogromne wrażenie, bynajmniej nie wysokością, bo są bardzo niskie, ale surowością i kolorami! Na mapie wyglądają jak gigantyczne placki lawy zastygłej na bezkresnych pustkowiach tych północnych terenów, czym i tak naprawdę są! Ten mały płaskowyż należy do jednych z najstarszych geologicznie gór świata. A dlatego, że lawa z której powstały pochodziła z wyjątkowo głębokich obszarów skorupy ziemskiej, teraz znajduje się tutaj tak wiele przeróżnych minerałów, w tym jedne z najrzadszych. Kilka dni wędrówki po tych górach dało nam nieźle w kość, ale brak szlaków i oznaczeń jest i tak bardziej pożądanym przez nas zjawiskiem, niż ich obecność. Nie mówiąc już o ‘trampkowych’ turystach… Pomimo tego, że był środek lata, zalegający na wysokości 500 m. śnieg, nie należał do rzadkiego widoku, co też i nas cieszyło, bo dodawało odrobinę egzotyki. Kamienna lawina, która zeszła obok naszego namiotu była pierwszą jaką widzieliśmy w życiu. Było to w cyrku Śnieżnym, przed Przełączą Bezimienną, gdzie zatrzymaliśmy się na pierwszy nocleg. Jeszcze ciekawsze są te góry, kiedy wejdzie się na jeden z licznych, małych płaskowyżów, które są płaskie nie tylko z nazwy. W górach jest kilka jezior, małych, ale malowniczo położonych. Wszędzie tutaj praktycznie nie ma roślinności ze względu na brak normalnej gleby, ale górskie króliki i pardwy można spotkać naprawdę często. Częste są również ślady pozostawione tutaj na każdym kroku przez ekipy geologów badających te tereny od początku lat 20 XX wieku. Wracając do Kirowska wiedzieliśmy, że wrócimy tutaj jeszcze raz, ale nie ze względu na góry, a ogromne jeziora z bardzo rozwiniętą linią brzegową otaczające to niesamowite twory matki Ziemi…
W Obwodzie Archangielskim: Wyspy Sołowieckie i Archangielsk.
Na wyspy można dostać się na różne sposoby. Drogą lotniczą i wodną. My startowaliśmy z Biełomorska, ponieważ nie chcieliśmy omijać Kanału Białomorskiego, jakże związanego z Sołowkami… Zarówno ze wspomnianego Biełomorska, jak i położonego 50 kilometrów na północ Kiemu w sezonie odpływają codziennie promy. Bilet kosztuje, w zależności od ‘przewoźnika’, od 700 do 1300 rubli. My załapaliśmy się na rejs specyficzny, bo towarowy, trochę tańszy niż normalny. Oprócz nas na całym promie było tylko kilka osób. Plusem było też to, że płynęliśmy wieczorem, kiedy Morze Białe jest wyjątkowo piękne, a letnie, ciężkie chmury burzowe w połączeniu z tęczą wywołują niesamowite uczucia w ludziach znających historie tych rejonów…
Na samej wyspie znajduje się kilka hoteli o całkiem przyzwoitym standardzie, ale znalezienie tam miejsca w sezonie bez uprzedniej rezerwacji graniczy z cudem. Ceny też są kosmiczne. Za dwuosobowy pokój w pensjonacie (na wyposażeniu pokoju dosłownie dwa łóżka + jeden mały stolik) płaciliśmy 2000 rubli. Łazienka oczywiście wspólna, z wodą naprawdę czarną, bo pompowaną z pobliskiego jeziorka torfowego. Starsze panie obok nas mieszkające, uważały, że te błotka mają właściwości lecznicze i tylko korzystać! Może i tak…
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż