Rosja Polarna 2008
artykuł czytany
1288
razy
Centrum turystyczne wyspy działa bardzo sprawnie i jest naprawdę godne polecenia. Warto korzystać z ich usług, bo na niektóre ‘wycieczki’ mają na wyspie monopol. Można to oczywiście ominąć, ale nie ma co ryzykować. Może się okazać, że strażnik nie wpuści nas tam gdzie chcieliśmy wejść na własną rękę. Nie chodzi nawet o pieniądze, ale o czas, Sołowki nie są małe, a drogi przypominają trasę do testów podwozi czołgowych i przemieszczać się nie jest najłatwiej.
Poszczególne wycieczki różnią się od siebie zarówno cenami, proponowanymi ‘atrakcjami’ jak i czasem jaki trzeba na nie poświęcić. Rozrzut jest ogromny. Są wycieczki za 500 rubli od osoby, są i takie na które absolutnie nie było nas stać. Tematyka przeróżna, na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Miejscowa administracja doskonale zdaje sobie sprawę, że na turystach można naprawdę dużo zarobić i trzeba przyznać, że dbają o swoich gości bardzo dobrze, oferując im niezmiernie ciekawe wycieczki, którymi opiekują się bardzo sympatyczni i kompetentni przewodnicy.
Inną kwestią jest sfera historyczno-duchowa wysp i wszystko co z tym związane, ale to już temat na całkiem inną i dużo dłuższą relację…
Sam Archangielsk jest miastem niesamowicie sympatycznym. Nowoczesne budynki, zadbane ulice, parki, sklepy nie odbiegające od tych w naszej stolicy, dobre restauracje i hotele, zachodnie, nowe samochody, sympatyczni ludzie, ogromna ilość osób uprawiająca sport, co szczególnie rzuca się w oczy nad brzegiem Dwiny, do tego wszystkiego stosunkowo przyzwoite ceny.
Przylecieliśmy tutaj malutkim samolotem z Wysp Sołowieckich, w którym nasze dwa ogromne plecaki leżały na przejściu między siedzeniami. Z miejscowego lotniska (Vas’kovo) za symboliczne pieniądze dotarliśmy do centrum miasta gdzie szybko znaleźliśmy bardzo dobry hotel. Jeszcze tego samego dnia wyskoczyliśmy ma długi spacer. Główny plac miasta, im. Lenina, a jakże, robi wrażenie. Zadbany, z ogromnym pomnikiem Ilicza i najwyższym budynkiem w mieście. Stamtąd skierowaliśmy się na Dwinę, której szerokość w obrębie miasta dochodzi do 3 kilometrów. Tutaj, w promieniach zachodzącego słońca zakończyliśmy dzień. Kolejne dni spędziliśmy na zwiedzaniu miasta, jego zakamarków i okolicy...
Najbardziej pasjonującym miejscem jakie udało nam się odwiedzić była położona w ujściu Dwiny do Morza Białego twierdza budowana przez Piotra I, przerobiona w czasach władzy sowieckiej na obóz dla bezdomnych dzieci, potem dla dorosłych. Ostatni stali goście tego miejsca, to więźniowie zakładu karnego, który funkcjonował tutaj do końca lat 90-ych XX wieku. Dostać się tutaj nie było łatwo, ponieważ nawet sami mieszkańcy Archangielska tego nie wiedzieli. Ci bardziej orientujący się kwitowali nasze zainteresowanie jednym zdaniem: ‘Nu zacziem? Tam tol’ko tjurma’ (No po co? Tam jest tylko więzienie.) Dla nich tylko, dla nas aż, biorąc pod uwagę położenie i ‘siedzibę’! Stosujemy prostą zasadę, jedziemy czym się da w odpowiednim kierunku i znowu pytamy miejscowych. W końcu od pani zbierającej moroszkę w tamtych rejonach dowiadujemy się co i jak. Po kilku godzinach za działającym jeszcze więzieniem widzimy to, co nas tutaj przyciągnęło – Twierdza Nowodwinska, zbudowana przez Piotra I jeszcze przed znaną Twierdzą Pietropawłowską w Petersburgu. Powstała w 1701 i jeszcze tego samego roku napadli na nią Szwedzi. Tak na marginesie, to właśnie stąd pochodzi tzw. ‘Domek Piotra I’, który możemy oglądać w Parku-rezerwacie Kołomienskoje w Moskwie. W 1935 roku cała Twierdza była przekazana NKWD, które urządziło tu najpierw kolonię dla niepełnoletnich. Podstawową ‘klientelą’ były dzieci bezdomne, potem dzieci-przestępcy i oczywiście wszystkie te, których rodzice ginęli w innych obozach Gułagu. Po jakimś czasie stworzono tutaj więzienie dla dorosłych.
Do Archangielska wracaliśmy wynajętą motorówką myśląc o tym co zobaczyliśmy w delcie Dwiny. Pomimo tego, że interesuje nas historia Gułagu i że sporo czytaliśmy i wiedzieliśmy o obozach położonych w okolicach Archangielska, to jednak dopiero zobaczenie na własne oczy jednej z tysięcy byłych ‘komórek’ Archipelagu, uświadomiło nam jak straszne musiały to być miejsca. Stojąc na jednej z ‘wyszek’ i patrząc na plac byłego obozu nie mogłem powstrzymać natłoku myśli i pytań, które wtedy pojawiły się w moim umyśle. Ciągle po drodze spotykaliśmy miejsca piękne i straszne jednocześnie, jak cała Rosja…
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż