Sentymentalna podróż do Lwowa
artykuł czytany
4273
razy
-I już jesteśmy we Lwowie. Czujecie, jak trzęsie? To nie dziury, to zabytkowa kostka, charakterystyczna dla całego starego Lwowa . Śpiesznie otwieramy oczy i z uwagą patrzymy na mijane ulice. Szkoda było każdej chwili, by niczego nie uronić z opowieści rodowitego lwowiaka Romana.
We Lwowie byłam 20 lat temu, przejazdem. Pamiętałam niezbyt przyjemne zapachy sklepów, obdarte z tynków budowle, pozamykane kościoły, bojących się o każde słowo mieszkańców. Wspomnienia nie zachęcały mnie do ponownego odwiedzania miasta. - Masz wypaczony obraz Lwowa . Jedź tam teraz, a zobaczysz, że zmienisz zdanie - zachęcał mnie Krzysztof. Niektórzy nazywają go żartobliwie "lwolologiem". Nic dziwnego, Lwów zna jak własną kieszeń. - Byłem tam może ze 150 razy i wciąż odkrywam coś nowego - mówi z rozrzewnieniem. - Kocham to miasto, znakomicie czuję się wędrując po ciasnych zaułkach, po raz nie wiem który oglądając budowle sakralne, muzea, słuchając jazzu w nocnych klubach. Ale co ja ci będę opowiadał. Jedź do Lwowa.
Pojechałam. Autobus trząsł się na XIX-wiecznej kostce, a ja obserwowałam ze zdumieniem organizację miejskiego ruchu. W pobliżu jakiegoś targowiska samochody stały na środku ulicy, jeden za drugim. - To nie korek - śmiał się Krzysiek. - Zobacz, że w pojazdach nie ma nikogo.
Okazuje się, że szyny tramwajowe biegną tuż przy chodniku z lewej i prawej strony ulicy. Dla samochodów pozostaje więc tylko... środek.
Zwiedzanie zaczęliśmy od jednego z najpiękniejszych lwowskich budynków - Teatru Opery i Baletu wzniesionego pod koniec XIX wieku. Porównywany z operą paryską i wiedeńską wspaniałością fasady przyćmiewa krakowski teatr Słowackiego. Obcokrajowcy bardzo często właśnie tu robią sobie pamiątkowe zdjęcia. - Nie tylko obcokrajowcy - wyprowadza mnie z błędu kolega wskazując na młoda parę wysiadająca z limuzyny i szykującą się do fotografii.
Spacerujemy bulwarem pomiędzy dwoma ruchliwymi ulicami. - Wiesz, że kroczysz po rzece? - pyta przewodnik. Gdy patrzę na niego zdziwiona, tłumaczy, że bulwar noszący kiedyś nazwę Wałów Hetmańskich przykrywa rzekę Pełtwię, którą zamknięto w podziemnym korytarzu pod koniec XIX wieku.
- Pani, daj złotówkę, albo dolara - wyrywa mnie z zadumy jakiś chłopiec. Za chwilę koło mnie jest już całkiem pokaźna grupa dzieci. Okazuje się, w co trudno mi początkowo uwierzyć, że to zawodowi żebracy. Do nich dołączają potem "biedne" staruszki doskonale znane wszystkim przewodnikom grup turystycznych.
Spacerujemy, a ja zamiast patrzeć przed siebie, zadzieram głowę do góry. Mijane po drodze kamienice są tak piękne, że najchętniej postałabym kilka minut przed każdą z nich. Zdobią je posagi i wyszukane stiuki. Każda z nich ma swą bogata historię. Jakże wytworne musiały być w nich mieszkania... Komuniści bezwzględnie dzielili je na kilka a nawet kilkanaście rodzin. Teraz nie ma pieniędzy na wymianę przestarzałych instalacji, przebudowę zniszczonych schodów. Te budynki, na których widać rusztowania, zakupili zagraniczni inwestorzy. Umieszczają w nich banki i przedstawicielstwa zamożnych firm zachodnich. Może to i dobrze, przynajmniej uchronią zabytkowe kamienice przed całkowitą dewastacją.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż