Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento z Krakowa do Dakaru
artykuł czytany
4542
razy
Afryka - czarny ląd, Sahara, tropikalny klimat... Tak ten kontynent kojarzony jest przez wielu z nas. Nikt jednak Afryki nie kojarzy z Cinquecento... do momentu zetknięcia się z tą relacją.
Tranzyt przez Europę 3500 km, czyli przejazd przez pełne autostrad Niemcy, górzystą Francję, jeszcze nie zatłoczoną Hiszpanię do Algerciras, a stąd to już tylko prom do Ceuty (jedyne 246 Euro pod warunkiem, że kupi się bilet przed 16 czerwca). No i Afryka staje otworem.
Maroko jako "pierwszy rzut na taśmę" z całym bogactwem, kulturą i planem przyjęcia 10 mln turystów rocznie wprowadzonym przez młodego króla w życie przywitało nas przemiło. Fez, Meknes, Rabat, Casablanca i tu miłego pobytu nastąpił koniec. A to za udziałem konsula Mauretanii w Casablance, który to najpierw zwodził nas w czasie z przyznaniem wizy a potem po prostu stwierdził, iż musi sprawdzić czy mamy akredytację w Ministerstwie bo jest przekonany, że jesteśmy dziennikarzami.
I tak po 8 dniach "siedzenia jak na szpilkach", nieprzyjemnych rozmowach dowiedzieliśmy się, że obywatele Europy Środkowej i Wschodniej powinni ubiegać się o wizę do Mauretanii w Moskwie. Kilka miesięcy temu w Mauretanii był przewrót, zmieniły się władze, a co za tym idzie przepisy.
- trzymaj mnie bo go za te wąsiory wyciągnę - mówiła Jola do mnie - nie mógł o tym powiedzieć od razu tylko teraz po 8 dniach koczowania w mało atrakcyjnej i drogiej Casablance?! Od tej pory konsul Mauretanii w Casablance uzyskał tytuł "Wąsior". Po kolejnych próbach z łaską wbito nam pieczątki umożliwiające wjazd na terytorium Mauretanii i pobyt na okres 30 dni. W między czasie, bo co tu robić ponad tydzień przejechaliśmy Atlas Mały i Średni rozdając po drodze wszystkie słodycze. Imilczil w atlasie Średnim to wioska gdzie w sierpniu odbywa się festiwal małżeństw. Tam też poznaliśmy 2 Brytyjki zafascynowane Marokiem, które corocznie odwiedzają te tereny.
Kupując olej na stacji benzynowej podchodzi do nas mężczyzna i mówi:- "własnym oczom nie wierzę" - Cześć... Zdziwieni byliśmy bardzo słysząc literacką polszczyznę z ust Marokańczyka. Studiował farmację w Łodzi. Gdyby nie śniada karnacja, ciemne włosy nigdy nie przypuszczalibyśmy nawet, że ten człowiek może znać język polski. W drodze powrotnej chcieliśmy spotkać się z Younesem i jego rodziną. Zorganizował nawet "wieczorek zapoznawczy" ze znajomymi, jego żona jest Polką i jak powiedział to zaszczyt gościć Polaków w Maroko. Niestety z braku czasu nie spotkaliśmy się. Nic straconego, to nasza pierwsza ale nie ostatnia wyprawa do Afryki.
Ponoć tylko zimą wieje Harmatan na Zachodniej Saharze, naszym zdaniem wieje cały rok. Mocno nie tylko zimą wieje, my byliśmy w letnich miesiącach i bez polarów się nie obyło. A przecież w Maroko temperatury nie spadały poniżej 30 st Celsjusza. Zachodnia Sahara to 1244 km pustyni. Król by zachęcić Marokańczyków do osiedlania się na tych trudnych terenach do mieszkania wprowadził niższe ceny paliwa (prawie o pół) i niższe podatki. I tak: Tarfaya (wrota Sahary), Laayoune, Dakhla to miasta które zbudowano od podstaw. Z momentem przekroczenia granicy z Mauretanią kończy się paliwo bezołowiowe i smaczne jedzenie. Zaczyna się wszystko pod tytułem koza. Koza z kłakiem, koza z futrem, kozie trzewia, jednym słowem koza zjadana jest w całości.
Pomiędzy Zachodnią Saharą, a Mauretanią znajduje się 8 km ziemi niczyjej. Jest to jedno z największych pól minowych na świecie. Co kilkadziesiąt metrów mijaliśmy wraki samochodów. Przejeżdża się to pole po wyjeżdżonych przez samochody drogach, które łatwo odnaleźć. Każdy skręt w trakt mniej uczęszczany może zakończyć się zakopaniem w piasku. Po dojechaniu do posterunku żandarmerii szybko załatwiliśmy formalności i udaliśmy się do posterunku cła nieopodal. Tam również szybkie wypełnienie deklaracji, 10E za "pracę" celników i można było jechać po pieczątki od policji. Wszystko to zajęło może 20 minut. W dobrych humorach ruszyliśmy na podbój Mauretanii. 5 km od granicy widowiskowy przejazd przez wydmę, która wdarła się na drogę, a potem to już tylko idealny asfalt do Nouadhibou. Tam spędziliśmy noc na kempingu Abba. Właściciel pomógł nam znaleźć osobę sprzedającą obowiązkowe w Mauretanii ubezpieczenie na samochód. Kosztowało to 3100 MRO za polisę ważną 10 dni. Wymieniliśmy również walutę po kursie 1E = 320 MRO. Nouadhibou to ciekawe miasteczko z przyjemnie nastawionymi do obcych ludźmi. Charakteryzuje się jak większość mauretańskich miast niską zabudową i brakiem jakichkolwiek oznaczeń...
Droga do Atar to 850 km przez otaczające piaski pustyni. Kilkakrotnie jazdę utrudniały przechodzące burze piaskowe. Wbrew pozorom są one bardzo częste. Do tego dochodzi temperatura sięgająca 45st. C. Z Atar udaliśmy się do Chinguetti, które leży u wrót prawdziwej Sahary. Po drodze przejeżdża się ciekawą przełęcz górską Passe d'Amogiar . Sama droga jest szutrowa ale nie bardzo uciążliwa no może za wyjątkiem odcinków tarki, która powodowała rozstrój nerwowy i ogólne odkręcanie się wszelkich śrubek w samochodzie. Samo Chinguetti pozwala odetchnąć od zgiełku Atar czy Nouakchott. Przewodnicy jeśli się ich ignoruje szybko rezygnują z nagabywania. Można spokojnie robić zdjęcia i wybrać się na krótki spacer po pustyni. Po uszkodzonej granatnikiem wieży ciśnień nie ma śladu. Stoi już piękna, nowa wybudowana za pieniądze UE.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż