Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento z Krakowa do Dakaru
artykuł czytany
4556
razy
Posterunki policyjne, celne i żandarmerii są bardzo częste. Ale wszelkie kontrole są przeprowadzane w miłej atmosferze. Może dlatego, że nie znamy francuskiego. Z kolei mundurowi w ząb nie mówili ani rozumieli angielskiego. Także wszelkie rozmowy sprowadzały się do języka migowego. Z braku drogi dla samochodu osobowego musieliśmy wrócić do Nouakchott. Tam spędziliśmy noc w komfortowych warunkach Oberży Sahara, prowadzonej przez Portugalkę. Ze stolicy skierowaliśmy się do Mali. Zaskakujące jest to, że na głównych drogach Mauretanii wszędzie jest asfalt, w dodatku bez kolein. Mijane miejscowości Aleg Chogal, Magta Lakjar to skrajnie biedna Mauretania w porównaniu z Atar, stolicą czy przygranicznym Nouadhibou. Setki mijanych zwierzęcych zwłok były oznaką trudnych warunków egzystencji. Gorąco, brak wody, powodują, że najsłabsze zwierzęta padają lub giną pod kołami samochodów. Nocne spotkanie z dorosłym wielbłądem może być dla obu stron bardzo niebezpieczne. Nazwaliśmy tą trasę "drogą skór".
W Ayoun el'Atrous sprawdziliśmy kilka hoteli, ale niechcąc się nabawić wszawicy i to za 50E (bo tyle ta "przyjemność" kosztowała) wybraliśmy nasz 5 gwiazdkowy namiot :. I tak rano musieliśmy łapać wielkiego pająka, który usilnie chciał nam wleźć do samochodu. Ciekawe czy mógłby nam coś zrobić. Woleliśmy nie sprawdzać. Tutaj dała też znać o sobie kamera, która po prostu przestała działać. Nie mając narzędzi musieliśmy ją rozkręcić złamaną pęsetą. Używając kropelki zdołaliśmy przywrócić wadliwy element do normalnego stanu. Ale nerwów było co nie miara. Jola oczywiście stoicki spokój, za to Dominik jak zwykle złapał ciśnienie. Musiał "pomiauczeć". "Elektronicy" wzięli się do roboty. Po godzinie zmagań kamera po "tuningu" działała jak prawie nowa. Ostatnia sesja dla pająka, śniadanie i w drogę.
Granica jako taka ze szlabanami itd., pomiędzy Mauretanią a Mali w okolicach Kobeni praktycznie nie istnieje. Najpierw trzeba zgłosić się 18 km przed granicą do posterunku celnego. Na żądanie zapłaty 10E trzeba odpowiedzieć stanowcze NIE, gdyż jest to próba bezpodstawnego wyłudzenia. Po krótkiej sprzeczce wyjazd samochodu wbity w paszport, a 10E w portfelu. Potem już tylko policja i wbicie wyjazdu osób, kolejna próba wyłudzenia 10E i kolejny raz nasze "NIE". Po Mauretanii przejechaliśmy 2529 km.
Wjeżdżamy do Mali. Droga równa, asfaltowa. Wszelkie formalności graniczne trzeba załatwiać w Nioro du Sahel. Najpierw cło na samochód. Urząd znajduje się w centrum miasta. "Przyjemność" ta kosztuje 9400 CFA. Pieniądze można wymienić w aptece nieopodal centralnego placu. Kurs 1E = 640 CFA
Leniwy policjant na wyjeździe z Nioro wbił nam pieczątki wjazdowe do Mali. Kosztowało to wg niego 2000 CFA za "formalności" czyli wpisanie naszych danych do zeszytu.
W Nioro, a w sumie zaraz za nim asfalt się skończył. Zaczęła się walka z błotem i początkiem pory deszczowej. Nadwerężony wentylator chłodnicy spalił się na dobre. Od tego momentu będziemy jechać bez wentylatora. Droga jest bardzo uciążliwa. Rozmyte koleiny, kamienie, wystające korzenie. Samochód oblepił się błotem. Niektóre kałuże musieliśmy badać stopami, gdyż w mętnej wodzie nic nie widać. Do tego brak należytego chłodzenia powodował, że musieliśmy jechać w miarę szybko tj. 50 - 60 km/h z włączonym ogrzewaniem. Jola starała się to wszystko nagrać więc przypominała błotnego ludka po częstych spacerach w bajorach błota. Nadmierna szybkość na wertepach i tarce spowodowała oberwanie się prawej poduszki silnika co usztywniło cały zespół napędowy i powodowało głośne drgania. Ale nic dziwnego i tak wytrzymała 3 poprzednie wyprawy i 335 000km przebiegu. Niestety poziom specjalizacji tamtejszych warsztatów nie pozwolił nam na jakąkolwiek naprawę. Droga, której tak naprawdę nie ma, ciągnie się przez ok. 300 km aż do Didieni. Kombinując trochę można się dostać na krótkie odcinki nowobudowanej drogi, ale wiąże się to z późniejszymi problemami ze zjechaniem z niej lub przejechaniem przez mostki pozbawione najazdów i zjazdów. W Diema i Didieni ludzie byli do nas źle nastawieni. Wszyscy oczekiwali zapłaty za zdjęcia itp. Nie mówiąc już o tym, że żądanie prezentu jest na początku dziennym. Raz nawet ktoś splunął nam na przednią szybę, nie sądzę że chciał ją umyć...
Bamako stolica Mali to zagłębie cwaniactwa i braku jakiegokolwiek poszanowania obcych. Jeśli się nie ma przeznaczonych pieniędzy w zamian za filmowanie, lepiej od razu sobie odpuścić. Sam kilkakrotnie poczułem na barkach ciosy w zamian za filmowanie bez zgody. Tylko po co zgoda na filmowanie miasta a nie ludzi.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż