Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento z Krakowa do Dakaru
artykuł czytany
4556
razy
Po licznych mniej lub bardziej przyjemnych przeżyciach w Mali wjeżdżamy do Senegalu. Granicę przekraczamy późno w nocy bezproblemowo, a to za zasługą trwających Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Wszyscy pogranicznicy zaaferowani meczem Włochy -Niemcy nie stwarzali żadnych problemów. Wbijali pieczątki w paszporty podczas gdy oczy wlepione były w ekran.
Zanim wjechaliśmy do Dakaru postanowiliśmy zespawać wspornik poduszki silnika, aby być spokojniejszym na dalszą drogę. Za 2000 CFA młody chłopak bezproblemowo podjął się zadania. Wykonał je z "należytą" precyzją. Wspornik wytrzymał do Polski. Pobyt na plaży w miejscowościach na południe od Dakaru lepiej sobie darować. Jeżeli nie wybierze się turystycznej enklawy, to plaża będzie jak śmierdzące wysypisko śmieci.
Urządziliśmy sobie 2 godzinne safari po Parku Bandiaga. I jak myślimy mało kto miał przyjemność jeździć samochodem w towarzystwie nosorożców, żyraf, antylop, a także żółwi lądowych. Jako, że nosorożce są krótkowzroczne można było całkiem blisko do nich podjechać, spokojnie wysiąść i zrobić zdjęcia. Cinquecento na pewno wcześniej nie widziały. Na kąpiel z krokodylami się nie zdecydowaliśmy. Za wjazd do parku można płacić w Euro i kosztuje to 2 osoby z przewodnikiem i samochód 30 E.
Dakar - symboliczna stolica ze względu na coroczny rajd samochodów terenowych był celem naszej wyprawy. Kraków - Dakar przy udziale Fiata Cinquecento, to chcieliśmy osiągnąć i tego dokonaliśmy. Dakar niczym nie odbiega od europejskich stolic. Wysokie wieżowce, restauracje na wysokim poziomie, liczne hotele, a i białych francuskojęzycznych turystów nie brakuje. Jedyna rzecz jaka różni go od Warszawy, Berlina czy Barcelony to brak McDonalda.
W Saint Louis poznaliśmy Belga pracującego dla organizacji rządowej wspierającej Senegal. Na okres 3 lat rząd belgijski przeznaczył 23 mln Euro pomocy z czego ponad połowę w postaci maszyn np. do budowy dróg, technologii i urządzeń. Jednak od 2 lat maszyny nie zostały nawet podłączone bo brakuje siły roboczej. Senegalczycy czekają na białych robotników z Europy. A przecież w obsłudze walca nie ma nadzwyczajnej filozofii - jazda w przód, tył - to chyba wszystko co walcem można robić?! Ale jak się nie komuś nie chce to i cud nie pomoże. Najlepszym przykładem na dość oporną na pracę naturę pokazała sprzedawczyni w jednym ze sklepów. Zabieram 3 butelki Coca-Coli podchodzę do kasy i słyszę w oddali: - nie chce mi się wstać, tak mi dobrze się leży niech Pani idzie gdzie indziej. Nie mam więcej pytań, podobne sytuacje powtarzały się często, choć są i też tacy, którzy od rana do wieczora z pominięciem tych najcieplejszych godzin pracują na roli. Jednak tych drugich jest o wiele mniej w stosunku do tych pierwszych.
Wiele przekraczaliśmy granic podczas naszych wypraw jednak granicy w Rosso pomiędzy Senegalem a Mauretanią nigdy nie zapomnimy. Nieład to niezbyt odpowiednie słowo by opisać jaki burdel tam panuje. To najbardziej skorumpowana granica, jaką przyszło kiedykolwiek nam przekraczać. Jest to granica na rzece Senegal, a co za tym idzie przeprawa promowa. Mając wbity już wyjazd z Senegalu i dodatkowo pieczątki sekcji celnej czyli również wyjazd samochodu z terytorium Senegalu wydawałoby się, że tylko trzeba wjechać na prom, a jednak...
Była 17.52 wszyscy już wjechali na prom, zostaliśmy tylko my, pogranicznik zwraca się do nas:
- 20 Euro
- za co? - spytaliśmy
- to czekajcie do jutra - padła odpowiedź
Wiedział, że nie mamy wyjścia - był to ostatni prom tego dnia. Minuty upływały... o 17.55 mówi do mnie:
- weź 2 paszporty prawo jazdy, zieloną kartę i chodź za mną a brat niech wjedzie na prom.
Wybiegam z baraku ze świstkiem w ręku, widzę jak prom odpływa, biegnę... Prom się powoli oddala, przyspiesza... Ja z paszportami w ręku, dokumentami od samochodu podbiegam do brzegu rwącej rzeki i słyszę:
- skacz!!! Jola skacz!!!
- no skacz!!!
Czarnoskórzy celnicy widząc, że wchodzę do wody złapali mnie za ręce, szarpią, coś mówią, ja nie rozumiem, wyrywam się, skaczę do wody i... stało się... Wyrwa około 10 m głębokości, wpadam pod powierzchnię wody, ściskając dokumenty w dłoniach wypływam. Płynę za promem, widzę Dominika - chce skakać mi na ratunek - trzymają go... ale widzę też 2 ogromne śruby i wiry.
Zawracam... Zostaje wyłowiona, ale widzę, że prawo jazy (to nowe, laminowane) wyślizgnęło mi się z dłoni i unosi się na powierzchni wody, rzucam się znów tym razem by je wyłowić. Wszystko działo się tak szybko, pamiętam, że ktoś łapie mnie za ręce i wyciąga na brzeg. Podbiega pogranicznik, obejmuje ramionami odpychając szarpiących mnie ludzi. Pokazuje odpływającemu Dominikowi, że nic mi nie jest, żeby się uspokoił. Myślę: co robić?! Przecież po drugiej stronie rzeki jest Mauretania a ja mam co prawda całe mokre ale wciąż paszporty i wszystkie dokumenty od samochodu, a Dominik jest już prawie na drugim brzegu.
Zauważam pirogę - małą łódkę, pytam czy mógłby mnie ktoś nią przewieźć na druga stronę rzeki. Dopływamy, czeka na mnie celnik mauretański, wyrywa prawo jazdy, zieloną kartę i odchodzi. Podbiega Dominik, mówię mu, że ten gościu zabrał dokumenty. Biegnie za nim i słyszy:
- nie mam twoich dokumentów ale za 10 Euro pomogę Ci je znaleźć.
- masz zapłacić za łódź, która przywiozła Twoją siostrę, prom, którym Ty przypłynąłeś, dla mnie 10 Euro i na pewno dokumenty się znajdą.
Jeśli ktoś cierpi na niedobór emocji w życiu szczerze polecam granicę w Rosso. Od tego momentu to już tylko droga powrotna do domu.
Wyprawa Cinquecento do Kazachstanu z 2004 roku była ciężka technicznie. Wyprawa Cinquecento do Iranu, Pakistanu i Kaszmiru z 2005 była ciężka klimatycznie. Tegoroczna wyprawa do Afryki połączyła te 2 elementy, było dużo bezdroży, dużo pustyni, a i wysokie temperatury w połączeniu z klimatem tropikalnym były mocno odczuwalne. A, że lubimy się skatować wróciliśmy ufafani po pachy :-)
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż