Wyprawa dookoła Sahary. Część II - Mauretania
artykuł czytany
2719
razy
Sama plaża mogłaby być chlubą Nouakchott'u, gdyby została zagospodarowana. A jest to wielokilometrowy pas piasku o szerokości ok. 200 m zasypany śmieciami. Podczas naszej wizyty udało nam się tam spotkać dwie grupki ludzi. To wszystko. Chociaż z drugiej strony Nouakchott jest miastem pustynnym. Co więcej - jest największym miastem, jakie zbudowano na pustyni. Lokalna ludność może więc mieć nieco dość piasku. Cóż - gusta są różne - a z gustami się nie dyskutuje. Wracamy na kemping, bierzemy szybką kąpiel, pakujemy samochód i jedziemy ponownie do ambasady. Malijskie wizy już są wbite w paszporty i czekamy tylko na odbiór dokumentów. Jeszcze tylko krótkie zakupy i ruszamy na pustynię.
Kierujemy się na północny wschód. Do miejscowości Atar. Ale zanim tam uda nam się dotrzeć czeka nas prawie 400 km jazdy po Saharze. Na szczęście jest to bardzo zróżnicowane 400 km. Nie jest to nudna jazda. Chociaż droga jest prosta niemalże jak stół to jedzie się bardzo przyjemnie. Tylko temperatura zaczyna nam bardzo dokuczać. "Dyskoteka" również chyba ma dość, cały czas się grzeje i pali jak smok. Ale chyba nie jest to specjalne dziwne zważywszy na to, że na dworze temperatura przekracza 60 st.C. To nasz dotychczasowy rekord. Termometr zatrzymuje się na 62 st.C., a wokoło nie ma ani odrobiny cienia. Dobrze, że klimatyzacja działa (chociaż to zbyt dużo powiedziane). W samochodzie mamy przyjemny chłodek - tylko 38 st.C. Obserwujemy bardzo zróżnicowany teren. Zmiany dotyczą zarówno ukształtowania terenu, koloru piasku i rodzajów występującej roślinności. Do tej pory Sahara nie pokazała nam jeszcze pazurów. Wprawdzie jest już wszechobecny piach, ale na szczęście jest też odrobina zieleni (czasem wysuszonej na pieprz). Od czasu do czasu zatrzymujemy się, by rozprostować kości. Każde opuszczenie samochodu kończy się mokrą podkoszulką. A piasek jest tak gorący, że parzy stopy przez buty. Zresztą - powietrze jest tak ciężkie, że opuszczamy samochód tylko wtedy, kiedy jest to konieczne. Szczyt przypada na godzinę 15. auto prawie cały czas się grzeje, a my musimy rezygnować z klimatyzacji i włączać gorący nawiew do kabiny - tylko w ten sposób udaje nam się schładzać silnik. Jazda w takich warunkach jest niezwykle trudna. A to podobno jest tylko pora gorąca. Przy czym należy pamiętać, że w Mauretanii są tylko dwie pory - gorąca i bardzo gorąca. Niestety.
Późnym popołudniem na horyzoncie zaczynają pojawiać się góry. Krajobraz diametralnie się zmienia. Temperatura stabilizuje się na przyzwoitym poziomie, pojawiają się wielbłądy i kozy a także pierwsze wioski. Bo do tej pory zdarzały się wyłącznie koczowiska nomadów. A swoją drogą - ile mają ci ludzie determinacji, by próbować żyć w takich warunkach. Godne podziwu.
Dojeżdżamy do rozstaju dróg. Opuszczamy elegancką, wygodną, asfaltową szosę i ruszamy na poszukiwanie wioski Terjit. Jedziemy kilkanaście km gruntowymi drogami i docieramy do pięknej, malowniczo położonej wioski. Asia widzi w końcu swoje palmy. I potwierdza, że tak właśnie wyobrażała sobie pustynną oazę. Podziwiamy piękne górskie panoramy, gdy nastaje zmierzch.
W międzyczasie robimy "wielkie zakupy" u ulicznego sprzedawcy pamiątek, dziewczyny ostro się targują i w rezultacie tylko kilka razy przepłacamy (zamiast kilkunastu). Wracamy więc na szosę i docieramy do Ataru. Lokujemy się wygodnie w hotelu i udajemy się na zasłużony odpoczynek. A "Dyskoteka" w ogródku stygnie. Zanim jednak dopadnie nas błogi spokój robię mały przegląd samochodu. Kontrola płynów, wyrównanie ciśnienia w kołach, itp.
Dzień dwunasty - Czwartek - 15.02.2007 r.
Wstajemy dość wcześnie. Szybkie śniadanie i pakujemy samochód. Wjeżdżamy do Ataru. Typowe mauretańskie miasteczko. Główna ulica to prawie wyłącznie sklepy (w typowo afrykańskim wydaniu). Robimy zakupy. Napoje, pieczywo prosto z taczki. Jest wesoło.
Kierujemy się do Chinguetti. Zanim wjeżdżamy na gruntową drogę czekają nas kolejne kontrole. Ale z uśmiechem na ustach przechodzimy wszystkie i wyjeżdżamy z miasteczka. Droga wspina się górską doliną. Dookoła praktycznie tylko kamienie i skały. Krajobrazy piękne, chociaż zupełne odmienne niż te do których przyzwyczajają nas polskie góry. A Gosi coś odbiło - zaczęła pozować do zdjęć. No cóż - Afryka uwalnia w każdym z nas coś innego.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż