Wyprawa dookoła Sahary. Część II - Mauretania
artykuł czytany
2719
razy
Ruszamy z Nara do stolicy. Ubezpieczyciel informuje nas, że droga składa się z trzech części - dobrej, fatalnej i bardzo dobrej. Wyjeżdżamy z Nara szeroką, utwardzoną drogę składającą się z czerwonego tłucznia. Droga umożliwia jazdę z prędkością zbliżoną do 100 km/h. Nam to odpowiada - chcemy jak najszybciej dotrzeć do stolicy - do Bamako. Jesteśmy już mocno zmęczeni pustynią. Niestety - zgodnie z zapowiedzią droga nagle diametralnie zmienia jakość - wprawdzie dalej jest z tego samego czerwonego tłucznia ale dziury, wyboje i poprzeczna tarka (swoją drogą ciekawy jestem jak powstaje ta poprzeczna tarka - zmora wszystkich pustynnych dróg) uniemożliwiają jazdę. Nie da się po tym jechać z żadną prędkością. Na szczęście wzdłuż drogi biegnie polna droga po której i tak wszyscy jadą - więc my też - ale prędkość spada drastycznie. Poza tym - zaczyna nam brakować paliwa. A przez ponad 200 km nie znaleźliśmy ani jednej stacji (na szczęście wieziemy swój zapas). Gdy docieramy do Didieni znajdujemy prymitywną stację z ręcznym dystrybutorem. Stacja wydaje się nam mocno podejrzana, więc tankujemy tylko tyle, by móc swobodnie dotrzeć do Bamako. Przy okazji mamy możliwość podejrzenia nocnego życia. Życie w Mali zaczyna się dopiero po zmierzchu, jak już powietrze (nieco) ochłodnie. Ale są to prymitywne formy - dla nas Europejczyków nie do zaakceptowania (przynajmniej dla większości) - brak prądu, wody i podstawowych zasad higieny nawet moje dziewczyny odstrasza od stołowania się w lokalnych barach. W Didieni zaczyna się za to asfaltowa droga więc ostatni odcinek do stolicy upływa bardzo szybko.
Wjeżdżamy na przedmieścia Bamako. Już z daleka widać, że mamy do czynienia z bardzo dużym miastem. Światła widać już z wielu kilometrów a efekt potęgowany jest lokalizacją miasta. My nadjeżdżamy od północy, od strony gór, a stolica zlokalizowana jest na nizinie. Piękny widok. Zaczynamy poszukiwania noclegów. Zatrzymujemy się przy kilku hotelach nie mając zbyt wiele szczęścia. Jedyny, który by nas interesował, Djenne, wymagał rezerwacji, a pozostałe były tak obskurne, że szukaliśmy dalej.
Ja jestem już bardzo zmęczony. Przejeżdżam skrzyżowanie prawie na czerwonym świetle i na dodatek wjeżdżam w ulicę pod prąc. Nie uchodzi to uwadze policjanta, który puszcza się pieszo w pościg za nami. Słysząc jego gwizdek grzecznie czekamy co będzie dalej. Każe nam nawrócić i podjechać pod ich uliczny posterunek. Jest trochę nerwowo - ale idziemy z Gosią coś załatwić. Pojawiło się jeszcze dwóch policjantów. Spore problemy językowe tym razem są nam na rękę. W końcu zaczynamy się wszyscy śmiać, a oni puszczają nas bez żadnych konsekwencji kierując nas na drogę do hotelu. W końcu trafiamy do hotelu Jamana. Dość drogi, nieco zrujnowany, ale czysty. Bierzemy dwa pokoje, jemy szybką kolacyjkę (nieodżałowane Winiary) i idziemy spać.
* * *
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż