Krym - w poszukiwaniu Tatarów
Geozeta nr 9
artykuł czytany
6819
razy
Teodozja. Znów piękne plaże, stringi i wczasowicze w sanatoriach, a dla nas miejsce w łagrze dziecięcym za dziesięć hrywien, które wędrują prosto do kieszeni recepcjonisty. Cytadela, XIV-wieczne wieże genueńskie i armeńskie kościoły sypią się i niszczeją. Po co je zabezpieczać? Miejscowa ludność ma przynajmniej darmowy materiał budowlany. A strażnicy..., owszem są tu i żołnierze w budkach wartowniczych, ale to bynajmniej nie ochrona zabytków, tylko kolejne koszary wojskowe w mieście. Na plaży całe rodziny odławiają i smażą kraby, tuż obok tablicy, na której widnieje zakaz ich łapania...
Wracamy do Symferopola autobusem przelotowym z Kerczu. I znowu loteria - będą bilety czy też nie? Autobus odjeżdża trzydzieści minut później po wymianie felg. Przez cały ten czas nie można kupić biletów, gdyż decyzja o tym ilu z oczekujących osób może jechać zależy od zapracowanego kierowcy. W końcu okazuje się, że możemy wsiadać, ale jeszcze chwileczkę - trzy osoby z obsługi muszą dokładnie przeliczyć podróżnych i wskazać im miejsca.
Kolejny problem - jak wrócić do Kijowa? Zastanawiamy się nawet nad kupnem biletów lotniczych, stosunkowo tanich i co ważniejsze, dostępnych w każdej chwili. O żadnym pociągu nie ma nawet co marzyć. Na dodatek, o mało co, nie zatrzymuje nas policja... przecież nie posiadamy aktualnej registracji... przy dłuższym pobycie na Ukrainie potrzebne jest oficjalne zameldowanie w sanatorium lub hotelu.
Nagle okazuje się, że są bilety na autobus odjeżdżający za 20 minut do Kijowa. Prawdopodobnie dworcowa mafia, niepocieszona niskim popytem, zrezygnowała z ich rezerwacji w ostatniej chwili.
W hali dla podróżnych, kobiety rozkładają swoje kuchenki i smażą czeburiaki. Kupujemy kilka na drogę i... odjazd.
Krym żegna nas zachodem słońca. Jedziemy do Kijowa, ale to już zupełnie inna historia.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż