W stronę pustyni... czyli zapiski z wyprawy do Maroka
Geozeta nr 7
artykuł czytany
8679
razy
Panoszący się wszędzie „zachód” to nie tylko „nadziani” podróżnicy, ale przede wszystkim nowe obyczaje, moda oraz silny powiew wolności, który najlepiej widać na ulicach większych miast. Na każdym kroku spotykamy owinięte w długie tradycyjne dżejlaby starsze kobiety - matki i babcie, które spacerują pod rękę z córkami i wnuczkami, wystrojonymi w krótkie bluzeczki, obcisłe spodnie, z wykonanym mocnym makijażem. Pozostaje jednak coś, co nadal je łączy i nie pozwala zapomnieć iż wywodzą się z kręgu tych samych wierzeń i wielowiekowej tradycji... to tatuaże w kształcie drabinek na ich brodach, będące swoistym talizmanem zapewniającym 100%ową płodność, która uznawana jest za podstawowy dar i szczęście, a liczby mówią same za siebie - ponad połowa społeczeństwa to ludzie, którzy nie ukończyli dwudziestego piątego roku życia. Często spotyka się też magiczne, przynoszące powodzenie wzory malowane henną na dłoniach i stopach, zarówno małych dziewczynek, świeżo poślubionych mężatek , jak i pomarszczonych, przygarbionych od długoletniej pracy w polu Berberyjek.
W nowych częściach miast szaleją eleganckie samochody, których kierowcy nie używają kierunkowskazów, lecz donośnych klaksonów, biegają rozpuszczone, wyrachowane i już znające dokładną wartość zagranicznego pieniądza dzieci, a po zadbanych deptakach przechadzają się „odstawione” muzułmanki, które najwyraźniej wkraczają w czasy zupełnego wyzwolenia... seksualnego również - na bazarach można kupić czerwoną koronkową bieliznę.
W GŁĘBI KRAJU
11.08.99 - W Europie wszyscy żyją całkowitym zaćmieniem słońca...
...a my w tym czasie zwiedzamy, uwięzieni 300 metrów pod ziemią, najdłuższą i najgłębszą jaskinię Afryki Północnej - Gouffre du Friouato. System podziemnych korytarzy otoczony przez góry Atlasu Średniego, zaczyna się na wysokości 1492 metrów nad poziomem morza i jest jednym z najcudowniejszych miejsc jakie widziałam w życiu. Tatrzańskie (udostępnione turystycznie) jaskinie nie są nawet w 1/4 tak piękne i interesujące jak ta osobliwość przyrody. Spędzamy w środku niesamowite 4 godziny. Ze szkicem szlaku w ręku, który dostajemy od sympatycznego strażnika, przeciskamy się przez wąskie, śliskie, zabłocone korytarze, by po wyczerpujących wspinaczkach w dół i w górę oraz po jednym zbłądzeniu, znaleźć się w ogromnych salach pełnych interesującej szaty naciekowej. Stalaktyty, stalagmity, stalagnaty zachwycają nas swoimi potężnymi rozmiarami i kolorami, kojarząc się ze wszelkimi możliwymi kształtami, a wokół nas czarna wilgotna przestrzeń oraz przyjemny chłód... Nareszcie poczułam się jak „u siebie”, gdyż zatłoczone mediny, szczerze mówiąc, trochę mnie już zmęczyły...
Wracamy taksówką wśród korkowych drzew Narodowego Parku Dżabel Tazeka, (jednego spośród 16 w kraju) i małych przytulonych do rdzawych zboczy i poukładanych jakby w geometryczne wzory ulepionych z gliny wiosek... Po szczytach skaczą dzikie kozy, w oddali rozlegają się głośne krzyki znajdujących się pod ścisłą ochroną orłów, a taksówkarz patrzy na nas jak na bandę wariatów, bo co chwila każemy mu się zatrzymywać na tarasach widokowych aby porobić zdjęcia urzekającym widokom...
13.08.99 Siedzę i piszę jak zawsze w podobnych warunkach...
Zwiedziliśmy dziś Volubilis - rzymskie ruiny z II wieku p. n. e, wyburzone w ogromnej mierze przez zachłannego Mulaja Ismaila (władcę siedemnastowiecznego Maroka), który większą część budulca przeznaczył na nową stolicę państwa Meknes.
Spacerujemy między fundamentami starych domów, wyblakłymi mozaikami, dawnymi tłoczniami oliwy, przekopami, suchymi kanałami oraz majestatycznymi kolumnami kapitolu i świątyń, przy okazji opalając się na mocno niekorzystny kolor dojrzałego buraka. Z powrotem próbujemy „łapać stopa” co udaje się bez trudu i do miasta wracamy na pace półciężarówki w warunkach naprawdę komfortowych, w porównaniu z dotychczasowymi środkami transportu. Wiatr wiejący prosto w twarz ochładza silnie operujące promienie słoneczne, nareszcie odczuwamy wspaniały brak autobusowych, przywierających z zadziwiającą wręcz prędkością do spoconych ciał i żadnym sposobem nie chcących się odlepić, skajowych siedzeń oraz świadomość, że chociaż raz nie znajdujemy się pod baczną obserwacją współpasażerów i że nareszcie znalazł się ktoś komu się naprawdę spieszy by dotrzeć do celu...
Oblicze Maroka to twarze i zwyczaje jego mieszkańców... ich bezpośredniość, brak jakichkolwiek zahamowań czy skrępowania. Potrafią bez zastanowienia podejść i poprosić o wodę, którą właśnie pijesz albo sami częstują mocno podejrzanym specyfikiem, a gdy się odmawia czują się bardzo zawiedzeni. Oto część marokańskich zwyczajów... Nie należy odrzucać poczęstunku, zdając sobie jednocześnie sprawę, że na nie umytych winogronach motylica i lamblioza biegają, że aż słychać tupanie i szczerzą zęby z radości... Właśnie dziś, kierowcy którzy podwieźli nas do Meknesu dali nam takie „podejrzane” owoce, ale dzielnie i bez zbędnego szemrania je zjedliśmy.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż