W stronę pustyni... czyli zapiski z wyprawy do Maroka
Geozeta nr 7
artykuł czytany
8676
razy
21.08.99 - Na dworcu w Marakeszu...
Znowu to okropne miasto i przymusowy w nim postój. Autobus do Zagory odjeżdża dopiero o godzinie 22. Siedzimy tu od 3,5 godziny, a przed nami jeszcze 2,5.
Wracaliśmy do Asni ciężarówką krętą, pylącą się drogą, trzymając się wmontowanych na platformie łańcuchów, podskakując na każdym większym kamieniu lub dziurze i zastanawiając się czy kierowca ma w samochodzie hamulce i czy pamięta, że wiezie ludzi, a nie zwykłe worki z żywnością.
Właśnie wygoniono nas na perony, gdyż w hali głównej dworca odbywa się wielkie mycie podłóg. Panowie sprzątający wyrzucają wszystkich podróżnych na dwie godziny i zamykają drzwi wejściowe Takie niejako przymusowe przebywanie w hali dworcowej pozwala przynajmniej zaobserwować i podpatrzeć przeróżne sytuacje. Siedzimy na przeciw przechowalni bagażu, do której torby podróżne należy oddawać zamknięte na kłódeczkę, gdyż inaczej ich nie przyjmą.
Słyszymy dźwięki islamskich modłów płynące z dworcowej sali modlitw i zarazem krzyki z publicznej toalety znajdującej się tuż obok mini meczetu. Na podłogach przesiadują całe rodziny oczekujące na transport i wyrzucają śmieci prosto pod siebie. Obok nas zajada kanapkę młody Marokańczyk i dosłownie zastyga w połowie gryza wlepiając nieruchomy wzrok w siedzącą na przeciw niego europejską parę zakochanych, zachowującą się jak na tutejsze zwyczaje mocno nieprzyzwoicie. Po chwili podróżni odbierają swoje rzeczy z przechowalni i widzimy ogromne koła od ciężarówki, które ktoś spokojnie stamtąd wytacza. Następnie pojawia się bagażowy pchający przed sobą starą pralkę na kółkach. Za nim podąża właściciel fragmentu przedniej maski samochodowej (z rejestracją i reflektorami), którą niesie dumnie pod pachą. Oczywiście wszyscy wraz ze swoimi bagażami pojadą miejscowym autobusem. Kilka dni wcześniej ktoś przewoził w autobusowym luku bagażowym wielkiego barana, a także drób. W przeciwieństwie do barana, jeden z kogutów nie przeżył podróży, co zdesperowanemu właścicielowi wcale nie przeszkadzało i uparcie próbował go ocucić polewając ptaka zimną wodą.
Siedzimy tak skuleni na kamiennej ławie i marzymy tylko o tym żeby się wykąpać oraz coś porządnego zjeść, a z oddali dobiega znajome skandowanie naganiaczy: „Warzazat, Warzazat, Warzazat” lub zagłuszające „Agadir, Agadir, Agadir”.
NA PUSTYNI
22.08.99 - Zagora - przedsionek prawdziwej pustyni...
Znajdujemy szybko hotel idąc wzdłuż głównej ulicy. Chyba wszystkim kojarzy się ona z typową, pustą i owianą pyłami drogą rodem z Dzikiego Zachodu. Brakuje kowboi na koniach, a jedynie chodzą powolne i senne muły dźwigające swych rozleniwionych właścicieli. Już jest gorąco i duszno, a to dopiero 8 rano. Zatrzymujemy się w Hotelu Des Amis mieszczącym się nad restauracją, która w naszym przewodniku zostaje opisana jako „mocno podejrzane” miejsce. Podobno można się tu natknąć na przedziwnych ludzi.
Nareszcie pustynia! Uderza swym rozżarzonym oddechem i nie pozwala normalnie funkcjonować. Jest na pewno 50 stopni Celsjusza. Upały w Polsce to miły chłodek w porównaniu z tym co tutaj się dzieje. Woda w kranie, o której marzymy aby była zimna, okazuje się być gorąca, bowiem zbiorniki znajdują się na dachu i nagrzewają się przez całą dobę. Przynajmniej robimy porządne pranie, gdyż rzeczy schną w niecałe 10 minut.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż