W stronę pustyni... czyli zapiski z wyprawy do Maroka
Geozeta nr 7
artykuł czytany
8679
razy
23.08.99 - Wyruszamy na wielbłądach...
Nie możemy się napatrzeć na egzotyczne zwierzęta, które jako jedyne potrafią przetrwać suszę, burzę piaskową, iść niestrudzenie wiele kilometrów bez odpoczynku i na dodatek przywiązują się do swoich właścicieli niczym psy. Na początku przerażają nas swoim głośnym bulgotaniem kiedy nie chcą posłusznie wstać... Dwóch przewodników uspokaja je i ruszamy bez żadnych problemów.
Na głowach mamy zawinięte specjalne turbany chroniące przed silnym słońcem, piaskiem, wiatrem i które sprawiają, że czujemy się jak prawdziwi wędrowcy pustynni, nomadowie. Dziwnie siedzi się na wielbłądzie stawiającym do przodu dwie prawe nogi na raz, a potem lewe. Charakterystyczne kołysanie umilane pluskiem wody w butelkach sprawia ,że czujemy się jak na statku w czasie sztormu. Po niespełna godzinie woda w plastikowej butelce prawie wrze, wcale nie gasząc pragnienia, a obite pośladki zaczynają dopominać się o postój. W samo południe wszystko zamiera zdając się falować w oparach gorącego powietrza, drgając jakby w konwulsjach poprzedzających śmierć z odwodnienia.
Spokój przerywają wielbłądy, które zaczynają ryczeć, pokładać się na ziemi, głośno coś przeżuwać, sapać. Po trzech godzinach nic nie robienia wsiadamy ponownie na nasze długonogie „rumaki” i w takt równomiernie chwiejącego rytmu nadawanego przez zwierzęta, podążamy w stronę piaszczystej pustyni... Krajobrazy stają się coraz bardziej orientalne – stare kazby, wioski ulepione z gliny, pola poprzecinane prymitywnymi kanałami melioracyjnymi, w oddali szare góry oraz niestety, towarzyszące nam co jakiś czas obdarte miejscowe dzieci biegnące za karawaną i dopominające się o jednego dirhama lub długopis.
Gdy robi się ciemno przewodnicy zapalają naftową lampę, rozpalają malutkie ognisko, na którym gotują wodę na wędzoną, przepyszną herbatę, w namiocie obierają warzywa. Przygotują z nich narodową potrawę marokańską jaką jest tajine, w przerwach zaczynają śpiewać wybijając takt na kanistrach z wodą i uderzając wałkiem w talerz. Efekt jest zaskakująco melodyjny i donośny. Koncertowi towarzyszy stukot przewracanych szklanek przez jednego z wielbłądów, który wykazuje ogromną niesubordynację i ciągle ucieka lub zaciekawiony zagląda nam przez ramię.
Nagle zjawia się nie wiadomo skąd grupa Tuaregów - zwanych niebieskimi ludźmi pustyni, gdyż noszą charakterystyczne błękitne szaty. „Rozkręcają” imprezę przy ognisku. Posiłek mija w miłej atmosferze, dopiero później przywództwo obejmuje ubrany na biało Marokańczyk i gada bez żadnej przerwy parę godzin. W środku nocy budzi nas męcząca duchota, silny wiatr oraz krążące wokół tumany piasku. Znajdujemy się po prostu w samym środku szalejącej pustynnej burzy! Zasnute gęstą ciemnością niebo, huczące rozszalałe powietrze rzucające we wszystko co stoi na jego drodze mniejszymi i większymi kawałkami skał, kamykami oraz chyba najbardziej drażniącym drobniutkim piaskiem wbijającym się w każdy nawet najmniejszy nieosłonięty milimetr ciała, wdzierającym się w oczy, usta, gardło, zatykającym drogi oddechowe. Zawijamy głowy szalami otrzymanymi przed eskapadą i dopiero wtedy jesteśmy w stanie zasnąć. Budzimy się niemile obklejeni piaskiem.
WYBRZEŻE ATLANTYKU
27.08.99 - Podróż do Essaouiry
Rano przybywamy do pierwszego na naszej trasie „atlantyckiego” nadmorskiego kurortu. W nozdrza wdziera się jeszcze nie spotykany w Maroku zapach złowionych rekinów, muren, sardynek, słonego wiatru, ostrej świeżości spienionej wody... do uszu docierają złowieszcze krzyki mew... przybyliśmy nad Ocean Atlantycki, w obszar chłodniejszego i bardziej wilgotnego powietrza
30.08.99 - Mijamy Casablankę, Rabat, Sale, Kenitrę, aż dojeżdżamy do sennego Larache, które do 1956 roku było kolonią hiszpańską
Jedziemy wzdłuż nowo wybudowanej lecz jeszcze nieczynnej autostrady, która ciągnie się prawie wzdłuż całego marokańskiego północnego wybrzeża atlantyckiego i niedługo zostanie udostępniona... a wtedy nadmorskie osady przeżyją prawdziwy zalew turystów z najbliżej położonej Francji czy Hiszpanii. Ze świecą w ręku trzeba będzie szukać egzotycznego, dawnego Maroka
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż