Maroko 2006
artykuł czytany
11874
razy
Zacznijmy od tego, że na 100% jeszcze tam wrócimy i to niedługo :)). Maroko to tak duży i różnorodny kraj, że mimo całego sprytu i zdyscyplniowania (straszne słowa na wakacjach) nie da się zwiedzić go w okresie dwóch tygodni. Zatem wracamy tam swoim samochodem na conajmniej miesiąc – jeżeli macie ochotę i podobnego hopla to zapraszamy, będzie nas więcej... (planowany termin wyprawy wiosna 2007). A teraz trochę o tym jak było. Nasz dwutygodniowy pobyt podzieliliśmy kompromisowo dla naszego zdrowia – pierwszy tydzień był mniej rajdowy, odpoczywaliśmy w Agadirze zwiedzając okolice i Antyatlas, w drugim tygodniu zwiedzaliśmy miasta królewskie Maroka zachaczając o atrakcje Atlasu Średniego i Wysokiego. Następna planowana wyprawa to wybrzeże Morza Śródziemnego, Góry Rif, generalnie północ Maroka i oczywiście południe, czyli Sahara Zachodnia – o czym niestety tym razem poczytaliśmy tylko w przewodniku. Luty, czyli zima w Polsce, zima tam to bardzo fajny okres na zwiedzanie. Ku naszej radości nie było problemów z nadmiarem turystów, z miejscami w hotelach, z ponad 30, a nawet 40 stopniowym upałem i wysokim cenami panującymi w sezonie. Mieliśmy słońce, deszcz, śnieg i temperaturę od – 10 w górach (Atlas Wysoki) do +28 na południu (Antyatlas). W żadnym wypadku nie psuło nam to humoru, bo Maroko zachwyca pod każdym względem. Przede wszystkim inna kultura, mnóstwo zabytków – w tym wiele wpisanych na listę UNESCO, po trzecie piękne krajobrazy nie odbiegające od tych z filmu “Pożegnanie z Afryką”. Jak do tej pory oceniamy tę wyprawę jako wakacje naszego życia i gorąco gorąco polecamy każdemu – bo każdy znajdzie tam coś dla siebie. Dla wtajemniczenia poniżej kilka określeń, które ułatwią odczytywanie opisów zdjęć i poniższego tekstu:
bab (arabski) - brama
caleche (fr) - powóz ciągniony przez konie
hammam (a) - łaźnia
harira (a) zupa z soczewica i innymi warzywami
kazba - (a) - fort, cytadela
kif (a) – marihuana
kubba (a) - sanktuarium lub grób świętego
medyna (a) - stare miasto
medresa (a) - szkoła koraniczna
suk, suq (a) – targ
tadżin (a) tajine – gulasz mięsno warzywny, garnek do przygotowywania tych potraw o stożkowej pokrywie
maroakńska whisky – herbatka miętowa
minaret – wieża meczetu, z której duchowny wzywa wiernych na modlitwy
mellah – dzielnica żydowska
W odkrywaniu Maroka pomagał nam oczywiście Przewodnik Pascala i Thomasa Cooka i postaram się go nie przepisywać poniżej, choć warto by było :))))
Nasz pierwszy tydzień: Agadir i okolice
Agadir (z berberyjskiego – forteca, miejsce obronne, mury obronne lub komunalny spichlerz) to jedyna miejscowość, do której biura podróży organizują wyloty z Polski. W dwóch słowach jak to wspólnie określiliśmy z przemiłą parą z Bytomia – Olą i Stasiem – turystyczne ghetto. Miasto było doszczętnie zniszczone w 1960 roku przez trzęsienie ziemii i odbudowane w stylu - delikatnie mówiąc - odbiegającym od pozostalej części Maroka. Z drugiej strony dla chcącego nic trudnego i ciekawe miejsca można wynaleźć – my oczywiście zwiedziliśmy kazbę (pozostały tylko mury). Ze wzgórza, na którym była wybudowana rozciąga sie wspaniały widok na port oraz turystyczną część miasta. Odwiedziliśmy również “restauracyjną” część portu by skosztować coś ponad francuskie przysmaki serwowane nam w hotelu. Sola i sardynki były pyszne, choć by nie psuć wrażenia nie opiszę w jakich warunkach przygotowywano nam te przysmaki :)))).
Okolice Agadiru, które zrobiły na nas największe wrażenia to:
Rajska Dolina, która prowadzi do Immuzer des Ida Utanan – piękne widoki, lasy palmowe, malownicze przełęcze, świetna górska serpentynowa droga no i oczywiście cel podróży wodospad, który co ciekawe, tak okazale wygląda tylko w lutym i marcu, do sierpnia pozostaje z niego tylko strużka, potem zanika :(((. Mielismy szczęscie i warto było jechać te 60 km w jedną stronę. Czuliśmy sie jak w RAJU.
Przylądek Rhir oraz plaże na pólnoc od Agadiru z kameralnymi wioseczkami dla surfingowców – Tamraght i Taghazout. Takich fal na oceanie jeszcze nie widzieliśmy. Latarni morskiej na przylądku niestety nie zwiedziliśmy, ale krajobrazy podczas tej wyprawy wynagrodziły nam to z nawiązką. Zachwyceni i lekko zmęczeni po wyprawie zamierzaliśmy uczcić to lampką dobrego wina, a tu w jednej z symapatycznych knajpek w Taghazout kelner mówi, że nie prowadzxą alkoholu, to my wstajemy chcąc szukac innej,a tu ba... cała wioska jest bezalkoholowa :))). Pragnienie zgasiliśmy zatem marokańską whisky i grzecznie (trzeźwo) wróciliśmy do hotelu.
Ujście wadi Sous (wadi – rzeka) koło Agadiru, które miało zachęcać turystów ogromna ilością różnych gatunków ptaków, niestety było tylko wyschniętym korytem rzeki z górą smieci :((((
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż