podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Tajlandia-Birma-Laos
reklama
Robert Kiesiak
zmień font:
Tajlandia-Birma-Laos
artykuł czytany 9453 razy
Szóstego sierpnia dostaliśmy przedłużenie wiz turystycznych o dwa tygodnie. Za każdy dzień musieliśmy zapłacić 1 USD. Po tym szczęśliwym wydarzeniu pojechaliśmy autobusem zobaczyć Budda Park (Vat Xieng Khouane), który jest oddalony o 24 kilometry na południe od centrum miasta. Dostaliśmy się tam autobusem nr 14 odjeżdżającym z okolic Morning Market. W Budda Park było całe mnóstwo posągów Buddy. Oprócz nich był trzystopniowy model nieba, ziemi i piekła. Model ten jest zbudowane w kształcie 3 piętrowego jabłka, wewnątrz którego wyrzeźbione są przedstawiające odpowiednie krainy sceny. Oprócz wstępu na teren Budda Park należało zapłacić także opłatę za możliwość robienia zdjęć, której oczywiście chcieliśmy uniknąć. Niestety nasza koleżanka została wypatrzona i ochrzaniona przez obsługę za próbę oszustwa. Co ciekawe, poznany przez nas młody Laotańczyk nie mógł zrozumieć dlaczego ona tak postąpiła. Laotańczycy w ogóle są bardzo uczciwi, co poniekąd tłumaczy skąd u nich taka bieda.
Wieczorem poszliśmy na kolację do jednej z wielu restauracyjek nad brzegiem Mekongu. Ponoć właśnie tutaj można obserwować jedne z najpiękniejszych na świecie zachodów słońca. Niestety na początku sierpnia była tu pora deszczowa i z zachodów nici.
Siódmego sierpnia Darek i Dorota odłączyli się od nas i pojechali do Kambodży a potem aż do Malezji. My postanowiliśmy zostać jeszcze 2 tygodnie na południu Laosu. O 13 wyjechaliśmy więc starym gratem do Thakek. Droga była dobra, ale nasz stary i zatłoczony autobus wlekł się niemiłosiernie. Autobus był tak załadowany ludźmi i workami towarów, że sprzedawcy biletów lawirowali za oknami pojazdu dochodząc w ten sposób do wszystkich podróżnych. Część Laotańczyków i nasze bagaże były na dachu. Całe szczęście, że kiedy zaczęło lać bagaże zostały przykryte jakąś płachtą. Od dnia wyjazdu z Vientiane codziennie nadchodził monsun i okrutnie lało. Obok mnie siedziała w autobusie matka z kilkuletnim synem. W pewnym momencie dała mu do zabawy ogromnego chrabąszcza. Malec kilka minut pobawił się żywym owadem, po czym odgryzł mu głowę i ze smakiem schrupał. Po jakimś czasie zjadł też resztę robaczka. O takie smakołyki po drodze wcale nie było trudno. Na każdym przystanku do okien podbiegały tłumy sprzedawców serwujących, żaby, szczury, chrabąszcze i inne przysmaki; wszystkie smażone gotowane lub żywe w zależności od upodobań klientów. Można było zjeść także normalniejsze potrawy jak ryż, kukurydzę świeże ananasy czy banana shake w woreczkach. Z resztą woreczki po banana shake tubylcy wykorzystywali później do wymiotowania. Laotańczycy z natury lubią wymiotować w autobusach jak z reszta większość azjatyckich nacji. Do Thakek dotarliśmy ok. godziny 20.00. Na miejscu przenocowaliśmy w okrutnie drogim hotelu za 12 tys. kipów od osoby.
Następnego dnia z rana spakowaliśmy manele i poszliśmy szukać transportu do Mahaxai. Po kilku godzinach oczekiwania znaleźliśmy starego ZIŁa jadącego do Mahaxai. Była to stara ciężarówka przerobiona na autobus. W miejscu paki były zbite z desek miniaturowe ławki pokryte drewnianym dachem. Siedzenia takie dla Europejczyka były o wiele za małe. Zupełnie nie było gdzie wcisnąć nóg a głowa obijała się o dach na wertepach. Jak się okazało bilety dla nas były 3 razy droższe niż dla tubylców. Paskudna kierowniczka autobusu wyjaśniła nam, że dla amerykańskich imperialistów są specjalne ceny i nie dotarło do niej, że nie byliśmy amerykanami. Ta komunistyczna krowa rozróżniała tylko dwie rasy ludzi. Laotańczycy i biali imperialiści. Widocznie nie widziała nigdy murzyna. Oczywiście nie zgodzilibyśmy się zapłacić takiej kwot za przejazd gdybyśmy wiedzieli ile płacą tubylcy, ale niestety byliśmy pierwszymi kupującymi bilety. Całą dwugodzinną drogę kłóciliśmy się z tą babą i uprzykrzaliśmy jej życie, ale nadwyżki zapłaconych pieniędzy nie odzyskaliśmy. Zapamiętaliśmy tą paskudna babę, ale ona nas na pewno też. Przykrą i niewygodną podróż zrekompensowały nam widoki za oknem. Droga z Thakek do Mahaxai jest niewątpliwie jedną z najpiękniejszych w całym Laosie. Wyrastające z zielonych pół białe formacje skalne pięknie błyszczały w upalnym słońcu. Niestety brak amortyzacji w pojeździe uniemożliwiał robienie zdjęć przez miniaturowe okienka. Po dwóch godzinach jazdy nie amortyzowanym pojazdem po wyboistej drodze okropnie bolały nas plecy a dupa nie nadawała się do siedzenia.
Mahaxai była niedużą wioską, w której czynny był jeden hotel. Za bardzo ładną dwójkę zapłaciliśmy 15 tys. kipów i zamieszkaliśmy tam w trójkę. W hotelu był też prąd i całkiem czysty prysznic. Wioska była niezwykle malowniczo położona nad brzegiem rzeki. Na północ widać niewielkie góry. Niestety z powodu monsunowych deszczy wszystkie drogi były pełne błota. Po dobrym obiedzie i super piwku (Beerlao) wieczór spędzamy na tarasie hotelu. Około godziny dziewiątej przyszła potężna burza z ulewą , która trwała do samego rana. Rano wyszło piękne słońce. Ten scenariusz powtórzył się z dużą dokładnością następnego dnia.
Dziewiątego sierpnia z rana poszliśmy wynająć łódź i popływać po okolicy. Po długich targach ustaliliśmy cenę na 50 tys. kipów za czterogodzinny rejs. Płynęliśmy małym, wąskim czółnem wyposażonym w niewielki silnik. Na początku mieliśmy małe problemy z utrzymaniem równowagi, ale sterownik dzielnie równoważył przechyły łodzi. Rejs ten można uznać za jedną z największych atrakcji w Laosie. Początkowo płynęliśmy w górę rzeki gdzie wokół nas rozciągały się spowite chmurami góry. Następnie popłynęliśmy zobaczyć inne wioski leżące nad brzegiem. Jedna z nich była zalana przez wezbrane wody rzeki.
Następnego dnia z rana opuściliśmy Mahaxai i normalnym już autobusem, po normalnej cenie dojechaliśmy do Thakek. W Thakek przesiedliśmy się na pick-up’a do Savanakhet. Po 2,5 godziny dotarliśmy na dworzec autobusowy. Z dworca do centrum musieliśmy dojechać tuk-tukiem. Po znalezieniu hotelu poszliśmy zwiedzić miasto. Miasto jest bardzo ładnie położone nad brzegiem Mekongu. W porównaniu z innymi miastami było tu stosunkowo dużo turystów. W mieście znajdowało się wiele zabytków starofrancuskiej architektury z czasów kolonialnych. W centrum miasta znajdowała się znana szkoła dla buddyjskich mnichów oraz piękna Vat Saya Phoum. Obok zabytków kultury buddyjskiej przy centralnym placu miasta stał zbudowany przez Francuzów kościół. Było tu też wiele ciekawych restauracyjek, w których można było naprawdę nieźle zjeść. Tego dni około 17 z południa nadciągnęła burza i obfite opady deszczu. Po burzy rozjaśniło się i mogliśmy zobaczyć namiastkę zachodu słońca nad Mekongiem.
Strona:  « poprzednia  1  2  3  4  [5]  6  7  8  9  10  11  12  13  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]