Lądem z Rzeszowa do Bangkoku
artykuł czytany
8929
razy
05.07.2005r. - Naszą podróż zaczęliśmy wsiadając do pociągu osobowego relacji Rzeszów - Przemyśl. Z dworca w Przemyślu busem za 2 zł do granicy. Po przejściu odprawy znowu chcieli nas naciągnąć na ubezpieczenie. Wiedzieliśmy, że robią to nielegalnie i wyjaśnianie im tego nie ma sensu. Edyta pokazała międzynarodową legitymację nauczycielską, a ja legitymację prenumeratora National Geographic mówiąc, że to ubezpieczenie. Na szczęście to wystarczyło. Z granicy do Lwowa pojechaliśmy busem za 8,5 hrywny. Bilety na tramwaj we Lwowie 50 kopiejek. Bilet do Moskwy normalnie kosztuje 150 hrywien ale ranny o 3.45 tylko 126 hrywien.
07.07.2005r. - W Moskwie byliśmy o 6 rano. W pociągu przed przekroczeniem granicy z Rosją chodzą cinkciarze, u których można wymienić resztki hrywien na ruble. Przyda się na metro. Wysiadamy na dworcu Kijowskim i wsiadamy do metra przejeżdżając jeden przystanek do stacji Krasnopierenskaja. Po wyjściu z dworca skręcamy w lewo i idziemy prosto mijając po drodze supermarket. Następnie schodzimy do przejścia podziemnego przechodząc na drugą stronę ulicy. Po wyjściu z przejścia podziemnego idziemy prosto (w stronę przeciwną do tej, którą szliśmy z metra), a następnie w pierwszą ulicę w lewo w Małogruzinską, przy której stoi duży kościół katolicki. Do kościoła na Małogruzinkiej 19/2 idzie się z kilometr. Tam jeżeli okażemy się kulturalnymi ludźmi i nie mamy innego noclegu możemy się zatrzymać „awaryjnie” i bezpłatnie. Ze względu na problemy z zakupem biletów do Irkucka zatrzymaliśmy się 3 dni (spanie na podłodze). Przy problemie z zakupem biletów dobrym rozwiązaniem jest poproszenie na dworcu, którąś z kobiet z okienka o kupno biletów w przypadku gdyby się jakieś zwolniły, zostawiając równocześnie kasę. Jest to pewne ryzyko bo nie wiadomo na kogo się trafi. W ten sposób kupiliśmy bilety do Irkucka na godz. 0.35 (z 9/10.07.). Cena 2231 rubli tj. około 77 dol. Rozpoczęliśmy zwiedzanie. Wejście na Kreml jest płatne. Cały bilet kosztuje 100 rubli, a studencki 50. Nie można wchodzić z plecakami, które należy zostawić w specjalnym miejscu za pokwitowaniem. Najlepiej o nie zapytać wcześniej by nie tracić miejsca w kolejce stając w niej ponownie. To miejsce jest w pewnej odległości od kasy biletowej. Zniżka jest również na wejście do Soboru na placu Czerwonym. Jeżeli ktoś ma czas i chce się przejechać na Wróblowe Wzgórza to tramwaj kosztuje 15 rubli. Po wyjściu z metra należy się kierować w stronę widocznego pałacu kultury, w którym mieści się Uniwersytet Moskiewski. Wychodząc z metra na skrzyżowaniu w nowoczesnym piętrowym sklepie na 3 piętrze jest bezpłatna toaleta. Po dojściu do uniwersytetu należy go obejść prawą stroną, a następnie deptakiem ponad 1 km do punktu widokowego. Marne widoki. Cała wycieczka nie warta jest zachodu chyba, że ktoś ma za dużo czasu. Tramwajem nr 7 (przestanek po tej stronie co punkt widokowy) wracamy do stacji kijowskaja mając po drodze dość ładne widoczki na rzekę.
Podróż w transsybie upłynęła spokojnie. Nie było upałów i niedaleko nas otwierało się okno. W przedostatni wieczór na postoju w Krasnojarsku zmarzłem i na następny dzień miałem temperaturę. W czasie podróży przez 4 dni nie dochodziły do nas żadne sms, chociaż nasze były dostarczane bez problemu. Nie wiedzieliśmy co jest grane więc w Irkucku próbowaliśmy zadzwonić z poczty ale się nie dało. My słyszeliśmy rozmówcę ale nas nie słyszano. Kobieta poradziła nam kupić gdzieś kartę telefoniczną i tak zrobiliśmy. Procedura jej aktywowania jest dość skomplikowana ale się powiodło. Żaden Rosjanin nie chciał nam w tym pomóc. Uczynni ludzie.
W Irkucku rozchorowałem się na dobre i nie udało się nam znaleźć taniego noclegu. To był najtrudniejszy moment w czasie naszej całej podróży, nie licząc oparzeń słonecznych po raczej pochmurnym dniu na wyspie Kosamet w Tajlandii. W końcu wynajęliśmy pokój na godziny, który znajduje się na dworcu (pierwsze piętro). Kosztowało nas to po jakieś 5 dolarów na osobę. Następnego dnia po końskiej nocnej dawce leków po chorobie prawie nie było śladów. Rano kupiliśmy bilety na dalszą podróż i pojechaliśmy do Listwianki na parę godzin by zobaczyć Bajkał i pospacerować wzdłuż brzegu. Nie nastawiajcie się lepiej na to, że to kurort. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia reklamy sklepu: „Piwo, wódka, kiełbasa produktowyj raj”. Jeżeli się na nie natkniecie to bardzo proszę o przesłanie zdjęcia do mnie. Jadąc do Listwianki z dworca autobusowego nie należy pytać o bilety autobusów bo kursują rzadko ale należy zapytać ludzi o prywatne busy w tym kierunku (są często a autobusy bardzo rzadko). Rano kupiliśmy bilety do Nauszek przy granicy z Mongolią. Cena jednego biletu to koszt 420 rubli tj. około 14 dol. Nie opłaca się kupować biletów od razu do Ułan Bator bo wychodzi dwa razy drożej (podobno w odwrotną stronę nie ma różnicy). Cena dwóch biletów z bezpośrednim dojazdem z Irkucka do Ułan Bator to koszt 3400 rubli (tj. około 120 dol.). Ponadto nie traci się czasu ponieważ kupując bilet w Nauszkach wsiada się po kilku godzinach postoju na granicy do tego samego pociągu co pozostali mający wykupiony bilet od razu do Ułan Bator Cena biletu z Nauszek do Suche Bator 150 rubli tj. około 5 dol. za jedną osobę. Jest to oczywiście ten sam pociąg, którym przyjechaliśmy z Irkucka. Tylko myśmy tak zrobili i trójka Rosjan, którzy dzięki temu od razu nas docenili. Te kilka godzin towarzystwo międzynarodowe spędziło na zakupach i wałęsaniu się po Nauszkach. Wszyscy z wyjątkiem naszych Rosjan tj. Mikołaja lat 71, drugiego Mikołaja lat 45 i Buriata Jury lat 25. Wszyscy trzej przez kilka godzin wypili trzy butelki i doprawili jeszcze w pociągu. Byli naprawdę fajni. Jechali do Mongolii by spłynąć z powrotem pontonem Selengę. Wysiedliśmy w Suche Bator gdzie kupiliśmy bilet do Ułan Bator (8400 tugrików tj. około 7 dol. jedna osoba). Razem Irkuck – Ułan Bator to koszt 26 dol. za osobę Z powrotem jest chyba taniej i nie trzeba kombinować jadąc od razu na jednym bilecie. Po wyjeździe z Irkucka wieczorem, do Ułan Bator dotarliśmy wcześnie rano po dwóch nocach. Tam zatrzymaliśmy się w Ganna Geust House. Ze względu na całkiem sporą ilość polskich turystów nazywaną przez niektórych „polską wioską w Ułan Bator”. Można spać w wieloosobowej jurcie za 5 dol. lub za 3 dol. w wieloosobowej sali w budynku. Zdecydowanie polecam jurtę. Nam się udało i spaliśmy tam sami. W cenę wliczone jest śniadanie, na które trzeba się udać na piętro budynku. Na stole są polskie dżemy i inne towary. Jak widać mamy tu niezły rynek zbytu. Do hoteliku dotarliśmy z dworca na nogach ale to naprawdę spory kawałek i maszerując z plecakiem można się nieźle zmęczyć. Mimo to, że mieliśmy zaznaczony hotel na dwóch mapkach trudno nam było tam trafić. Żeby nie błądzić blisko celu należy kierować się pod górę w stronę świątyni Gandan a następnie gdzieś w połowie drogi będzie wyboista gliniasta ulica w prawo. Następnie w połowie tej drogi po lewej stronie jest za parkanem wspomniany hotelik. Jeżeli dalej nie będziecie mogli znaleźć trzeba kogoś zapytać.
W Ułan Bator załatwialiśmy wizy do Chin. Ambasada jest czynna w poniedziałki, środy i piątki w godzinach 9.30 – 12.00. Jeżeli będziecie czekali tydzień to dostaniecie wizy za darmo. My nie mieliśmy tyle czasu ale sądziliśmy, że uda się nam dostać wizy za darmo jeżeli poprosimy o szybkie ich wydanie. Mieliśmy też powrotne bilety lotnicze z Bangkoku, które chcieliśmy pokazać. Wszystko na nic. Kobiety w ogóle nie chciały z nami rozmawiać. Cennik jest wywieszony. Za wydanie wiz w następnym dniu otwarcia ambasady trzeba zapłacić po 30 dolarów i z ciężkim sercem tak zrobiliśmy. Z biletami do Erenhotu po stronie chińskiej skąd odchodzą sypialne autobusy do Pekinu może być krucho. Należy więc zaopatrzyć się w nie jak najszybciej. W przeciwnym razie należy kupić zwykłe, tanie bilety do granicy i tam próbować przedostać się na stronę chińską płatnym stopem. Jeżeli będzicie jechali pociągiem do Erenhotu to pociąg staje na granicy gdzie można na chwilę wyjść z pociągu. Nie należy się jednak oddalać od wagonu gdyż w pewnej chwili przychodzą żołnierze, którzy obstawiają pociąg i w żadnym razie nie można dostać się z powrotem. To spotkało kilka osób i musieli z eskortą żołnierzy zabrać swoje rzeczy z pociągu i pozostać na peronie. Z pewnością musieli też kupić nowe bilety i czekać na następny pociąg. Wysiadając w Erenhocie i wychodząc z dworca zaatakowało nas mnóstwo naganiaczy. Być może oferowali dobre warunki i ceny autobusów ale my poszliśmy do tego, który nam polecił poznany w pociągu Mongoł. Dobrze jest wykorzystać czas i wymienić trochę grosza. Przyda się w Pekinie. Wyjeżdżając około południa dotarliśmy do Pekinu wcześnie rano. Trasa jest nieciekawa i prowadzi dużymi odcinkami po wyboistych drogach tak, że przez długi czas wszyscy w autobusie podskakują. Być może do czasu kiedy wy będziecie tędy jechali droga zostanie już zrobiona i będziecie mknęli autostradą. Po wyjściu nad ranem z autobusu przeżyliśmy szok. W Pekinie było tak gorąco, duszno, że wydawało się, że nie ma w powietrzu tlenu. Trafiliśmy na końcówkę rekordowych upałów. Razem z dwoma Hiszpankami pojechaliśmy taksówką na plac Tienanmen (3 dol.). Trudno powiedzieć czy taksówki są tak tanie czy gość nas nie zrozumiał bo wpatrywał się w te dolary i coś tam bełkotał ale my poszliśmy w stronę hotelu. Ten hotel gdzie zatrzymały się Hiszpanki wydawał się nam za drogi więc pojechaliśmy spory kawałek do Fenlong Youth Hostel. Nocleg w pokoju 6-osobowym na parterze 40 juanów tj. 5 dol. Dojazd z placu Tienanmen autobusem nr 66. Niestety przystanków jest dużo i trzeba uważać by nie wsiąść w przeciwną stronę. Myśmy też mieli z tym problem, więc najlepiej aby ktoś napisał wam po chińsku jak tam dojechać lub wziąć taksówkę. Bilet autobusowy kosztuje 1 juana a na metro 3 juany. Z perspektywy czasu uważamy, że lepiej zapłacić nieco więcej i znaleźć nocleg blisko placu Tienanmen. W Pekinie spędziliśmy cztery dni. Dwa dni to straszne upały. Wychodząc z hotelu nazywaliśmy to co działo się na zewnątrz ścianą ognia. Brakowało tlenu i nie nadążałem wycierać spływającego z głowy potu. Ostatnie dwa dni padał deszcz. Pożyczenie roweru w pobliżu placu Tienanmen na cały dzień do określonej godziny kosztowało 20 juanów za stary rower. Trzeba zostawić kaucję (chyba z 200 juanów). Trochę pojeździliśmy w te upały (należało cały czas pedałować by czuć powiew powietrza) po hutongach, różnych świątyniach itd. Polecamy. Jeździ się bezpiecznie. Na wielki mur pojechaliśmy do Badalingu. Komercja ale nie mieliśmy czasu na kombinowanie. Zresztą być może lepiej samemu coś wykombinować bo my pojechaliśmy autobusem 919 i zeszło nam to cały dzień. Po prostu nie ma już taniego autobusu nr 919 (opisany w Pascalu) bo został wykupiony przez jakąś firmę i zamiast niego autobusem nr 919 można pojechać na wycieczkę na mur w Badalingu po drodze zaliczając różne knajpy, marne grobowce Mingów, sklepy itd. by wydusić z ciebie jak najwięcej kasy. Oczywiści nigdzie nie chodziliśmy i w tym czasie czekaliśmy patrząc jak Chińczycy z naszej wycieczki się zachowują. Gdy był postój na posiłek to oczywiści jedli, w sklepach kupowali jakiś chłam itd. tak jak chcieli przewodnicy. I jeszcze jedno, pani przewodniczka cały czas nadawała głośno po chińsku przez mikrofon. W Badalingu było 2,5 godziny czasu. Wyjazd 10.30, a powrót o 18.30. Przed 10.30 autobusów jest sporo. Bilet w obie strony kosztuje 30 juanów. Inne ceny dające obraz kosztów to np. Zakazane miasto (nieciekawe) 40 juanów, a na kartę ISIC 20 juanów. Metro 3 juany, autobus 1 juan. Udając się w dalszą podróż trzeba jak najszybciej kupić bilety. W przeciwnym wypadku będziecie zmuszeni jechać na stojąco chyba, że ktoś się ulituje i ścieśniając szeregi (siedzi się po trzy osoby) udostępni nam miejsce lub ktoś wysiądzie po kilku godzinach i wy jako pierwsi się załapiecie. W takim wypadku trzeba być czujnym i szybszym niż sąsiedzi. Z Pekinu do Szanghaju jechaliśmy nocnym pociągiem będąc rano na miejscu. Koszt biletu to 179 juanów tj. około 22 dol. ( tzw. twarde siedzenia). Pociąg był czysty, nowoczesny i nie przepełniony. Po dotarciu do Szanghaju polecamy Pujiang Hotel ( dawny Astor House Hotel). Z pokoju na samej górze hotelu mieliśmy piękny widok na Bund. Pokój dwuosobowy, przestronny, czysty, bez łazienki ale z klimatyzacją - kosztował 200 juanów. W recepcji trzeba zostawić 100 kaucji za klucz. Koniecznie trzeba o tym pamiętać bo wyjeżdżając zapomnieliśmy o tym, a panie w recepcji na pewno nam o tym nie przypomną czekając tylko na takie okazje. Jest możliwość tańszego noclegu w tym samym hotelu w salach wieloosobowych (około 70 juanów). Można do hotelu z dworca kolejowego dojechać autobusem za grosze ale jest to dość skomplikowane ponieważ nie wiadomo do końca gdzie wysiąść i idzie się dość długo ciągle pytając po drodze o kierunek. Mało kto się naprawdę orientuje o jaki hotel chodzi chociaż to najstarszy hotel w Szanghaju. Najlepszym rozwiązaniem jest dojazd taksówką. Prawdziwy koszt według licznika to 14 juanów pod sam hotel. Próbowaliśmy negocjować ceny z hotelu na dworzec i nikt nie chciał z nami rozmawiać za cenę 20 juanów. Dopiero któryś taksówkarz z kolei (są różne korporacje) okazał się uczciwy wskazując na licznik, że zapłacimy tyle ile pokaże licznik ale mniej niż 20 juanów. Cena biletu autobusowego po mieście to 2 juany, a metra 3 juany. Na Putong można dojechać metrem jedną stację ponieważ przejście pod rzeką jest bardzo drogie. Mamy ważną informację dla wszystkich, którym nie służy chińskie jadło! Na Putongu w podziemiach ogromnego domu towarowego znaleźliśmy supermarket spożywczy gdzie można kupić bagietki, czekolady, ser itd. Było tam sporo normalnego jedzenia ale dużo droższego niż u nas. Można zrobić sobie wycieczkę statkiem po rzece Huangpu. Bilet na statek dla jednej osoby to 38 juanów za 1 godz. (dotyczy krótszej wycieczki) i 50 juanów za rejs do Jangcy. Robiąc nocne zdjęcia Putongu np. z promenady na Bundzie trzeba wziąć pod uwagę to, że dość szybko wieczorem wyłączanych jest część świateł i zdjęcia nie wyjdą tak efektownie.
Z Szanghaju wyjechaliśmy godz. 13.22 do Kantonu za 208 juanów za osobę tj. około 26 dol. (twarde siedzenia). Do Kantonu przyjechaliśmy o 19.00 następnego dnia. W czasie podróży ma się wrażenia, że Chińczycy non stop jedzą i śmiecą. Co jakiś czas panie wymiatają wszystkie śmieci pchając przez sobą całą ich stertę. Co chwila jeżdżą też wózki z jedzeniem tak, że jak ktoś nie ma miejsca siedzącego i próbuje usiąść na podłodze w przejściu to musi często wstawać oraz usuwać się ludziom chodzącym bez końca do toalety. Z różnych przyczyn za każdym razem jechaliśmy mając wykupione bilety bez miejsc siedzących (oczywiście w pociągach z twardymi siedzeniami). Z reguły po jakimś czasie udawało się zdobyć miejsce bo albo ktoś wysiadł, albo udostępniono nam siedzenie z litości. W nocy ludzie leżą na każdym możliwym skrawku podłogi rozkładając sobie np. gazety. Za każdym razem jadąc najtańszymi pociągami byliśmy dla Chińczyków atrakcją. Wszystkie oczy były na nas skierowane i wielu kontrolowało każdy nasz ruch. Wysnuliśmy teorie, że jazda 24 godziny na stojąco z biedniejszą warstwą chińskiego społeczeństwa może być dla wielu dobrym chrztem globtroterskim. Z Kantonu do granicy z Hongkongiem w Shenzez jechaliśmy autobusem za 60 juanów za osobę. Shenzen - Kouloon (Hongkong) 35 dol. Hongk. tj. 5 dol. amer. kolejką KCR. My spaliśmy w najtańszym hoteliku: Traveller’s Hostel (80 juanów za dwie osoby). Chciał 50 za osobę ale szybko się dogadaliśmy. Pokój to tylko szerokie łóżko z klimatyzacją, tv i łazienką na korytarzu. Istne kłębowisko narodów (Chungking Mansions w dzielnicy Kowloon, blisko przystani promowej na wyspę Hongkong). My docierając późno do Hongkongu, a właściwie do dzielnicy Kowloon spotkaliśmy właściciela naszego hoteliku wychodząc z długiego przejścia podziemnego, którym dochodzi się do Chungking Mansions. Okazało się, że nie ma za dużo turystów i szukał ich na własną rękę. Przychodząc do hostelu trzeba się dowiedzieć gdzie właściciel urzęduje bo w hostelu, który tworzy kilka pokoików na jednym piętrze nie ma nikogo oprócz turystów. W Hongkongu nie ma co tracić za wiele czasu. Trzeba wyjechać na sławny szczyt Victoria Peak w dzień i poczekać aż się ściemni by móc oglądać oświetlone miasto. Wycieczka na szczyt w dwie strony kosztuje 30 dol. hong. Warto wstąpić również do Hongkong Park który jest położony przy kolejce na szczyt. Park jest darmowy i ma różne tematyczne miejsca. Fajnie wygląda zieleń parku otoczona wieżowcami. Można się również przejechać na 47 piętro Bank of China Tower skąd można oglądać widoki. Nie było tam żadnego turysty. Warto zobaczyć również małą, ciekawą i najstarszą świątynię w mieście. Ceny w Hongkongu są wysokie więc zakupy lepiej zostawić sobie na Chiny. Koniecznie trzeba zrobić zdjęcia wyspy z promenady w Kowloon. W Hongkongu załatwiliśmy sobie wizy z powrotem do Chin, które są darmowe. Wydaje je China Resources Centre w Wanchai (zaznaczone w Pascalu). Wizy dostaje się po dwóch dniach ale my poprosiliśmy kobietę by wydała nam na następny dzień ponieważ będziemy się starali również o wizy tajskie i nie będziemy mieli czasu. Załatwiliśmy sobie również w konsulacie tajlandzkim wizy do Tajlandii. Niestety kosztują 30 dol. Wizy tajlandzka dostaje się na drugi dzień. Kosztu biletów promowych to 2.20 dol.hong., a tramwaju 2 dol.
Z Kowloon do Shenzen wyruszyliśmy za 35 dol. hong. kolejką KCR. Następnie Shenzen – Kanton za 60 juanów. Chcieliśmy zobaczyć targ w Kantonie gdzie można kupić pieska, kotka i wszystko inne co chodzi i lata do zjedzenia. Niestety targ trwa do 18 i załapaliśmy się na samą końcówkę gdy duża część osób już się pakowała i rozchodziła. Sporo się udało zobaczyć ale nastawialiśmy się na więcej. Do tego padał deszcz i dalej miałem problemy z kamerą, która zawilgotniała w Szanghaju na statku. W rezultacie nie mamy z Kantonu ani zdjęć, ani filmu. Ten chyba najbardziej znany targ w Chinach znajduje się po przeciwnej stronie wyspy Shamian Dao. Po wyspie też można pospacerować. Jeżeli nie ma ktoś czasu to nie wstępując na wyspę nic nie straci. Z Kantonu udaliśmy się do Jangshuo autobusem o 21.30 za 150 juanów chociaż poznany później Chińczyk płacił za ten sam kurs tylko 120 juanów. Autobus spóźnił się kilka godzin. Lepiej za tą samą cenę wziąć autobus sypialny, który w odróżnieniu od tych z miejscami siedzącymi jest tylko jeden wieczorem. Do Jangshuo dociera się nad ranem. Zatrzymaliśmy się w hotelu West Street Inn (POLECAMY). Najtańszy pokój kosztował nas 50 juanów tj. około 6 dolarów (8 juanów to 1 dolar). Pokój (nr 305) był bardzo mały ale przytulny, wyłożony drzewem z tv, klimatyzacją i łazienką. Codziennie zmieniano nam ręczniki, szampony i mydełka oraz co 3 dni pościel. W recepcji jest darmowy internet. W hoteliku można pożyczyć rowery za 5 juanów na dzień tj. 2 zł. Taka cena jest w całym mieście. Należy brać tylko za 5 juanów i nie dawać żadnej kaucji. W hotelu można załatwić wycieczkę na tarasy oraz na kormorany. Hotelik jest położony dwa kroki od dworca. Należy spytać miejscowego. Zresztą hotelików jest tam mnóstwo i zawsze można coś wybrać. Całodzienna wycieczka na tarasy kosztuje 120 juanów. Oczywiście w różnych miejscach jest różna cena ale najtaniej jest 120. W tej cenie jest już wstęp, który normalnie kosztuje 50. Wyjeżdża się około 7-8 rano i wraca około 19. Połów z kormoranami kosztuje 30 juanów. Połów trwa godzinę. Na koniec można wziąć kormorana na rękę i zrobić sobie z bliska zdjęcia. Polecamy szczególnie zwiedzanie okolicy na rowerze. Nam bardzo podobał się przejazd z Fuli do Jangshuo drogą wzdłuż rzeki Li. Najpierw przejechaliśmy zwykłą asfaltową i ruchliwą drogą do zabudowań, które już były określane jako Fula, a następnie do starej Fuli i dalej w stronę rzeki i przeprawy przez rzekę Li. Po drugiej stronie jest już fajna droga powrotna do Jangshuo. Zresztą tą drogą można przejechać dwa razy w tą i z powrotem. Można się też przejechać na Moon Hill skąd jest fajny widok na góry. Na szczyt idzie się po schodach, na których trzeba uważać bo jest parę ścieżek w inne strony więc najlepiej iść za kimś. Na Moon Hill jedzie się ruchliwą drogą asfaltową. W Jangshuo można pożyczyć również rowery podwójne oraz rowery z silniczkiem więc człowiek się nie zmęczy. Można również zapytać w hotelu o przejażdżkę po rzece Li. Najdroższy jest spływ z Gaulinu do Jangshuo za 500 juanów ale nie ma sensu lepiej zapytać o jakiś krótszy. Z pewnością warto odwiedzić targ w którejś z wiosek odbywający się w określonych dniach (jest to opisane w Pascalu). Jeżeli chodzi o wyżywienie to polecamy najtańsze garkuchnie gdzie jedzenie jest przygotowywane na naszych oczach, jest ciepłe, świeże i do tego bardzo tanie (około 4-5 juanów za danie np. ryż lub makaron z kawałkami kurczaka i jakąś zieleniną). Kupując owoce kobiety będą z nas zdzierały niemiłosiernie w porównaniu z cenami na prowincji obowiązującymi Chińczyków. Podstawowa zasada wszędzie trzeba się targować bo jak zobaczą białego to pierwsza cena jest z kosmosu, kilkaset procent wyższa niż normalnie. Szczególnie łatwo to zaobserwować robiąc zakupy w Jangshuo. Koszulki bawełniane można kupić za 15 juanów, szale różnokolorowe również za 15 juanów. Wachlarz dość duży za 10 juanów. Po sześciu dniach wyruszamy w dalszą podróż. Z Jangshuo do Gaulinu dostajemy się za 10 juanów. Z Gaulinu (pociąg o 19.00 z dworca północnego, najlepiej wziąć taksówkę, kurs powinien kosztować 22 juany) do Kumingu za 158 juanów (20 dol.). Bilet na pociąg z twardymi siedzeniami (hard seat) można tylko kupić jako miejsca stojące. Jest to bardzo dziwne ale wyraźnie nam to powiedziano w kasach mimo pomocy również innych Chińczyków. Tak więc lepiej kupić bilet z miejscami leżącymi. Nie pamiętam jak z miękkimi siedzeniami (soft seat). O godz. 14.15 byliśmy w Kunmingu. Blisko dworca kolejowego są dwa dworce autobusowe, które rozdziela ulica. Z jednego odchodzą autobusy do Jinghong (pełno naganiaczy) za cenę 145 juanów (18 dol.). Z drugiego dworca odchodzą autobusy bezpośrednio do Mengla za 169 juanów (21 dol.). My kupiliśmy bilet na 15.30 chociaż naprawdę odjechał dopiero o 17.00. (taki czas odjazdu był na tablicy z przodu autobusu). O 6.30 byliśmy w Jinghong i kazano nam się przesiąść z autobusu do busa. Mimo zmiany pojazdu bilet był cały czas ważny do Mengla. Wyruszyliśmy o 7.00 i o 12.00 byliśmy w Mengla. Tam trzeba przejść 2 km do drugiego dworca skąd odchodzą autobusy do Mohan na granicy. My mieliśmy szczęście bo bus nas sam znalazł. Cena busika do Mohan – 14 juanów (1,8 dol.). Jedzie się 2 godziny. Jeżeli chcemy odpocząć przed dalszą podróżą trzeba się zatrzymać w Mohan ponieważ po stronie laoskiej jest tylko kilka domków, jeden bar i mała strażnica. Poza tym jest tylko dziennie kilka autobusów, które odchodzą kiedy im pasuje. W zasadzie przez kilka godzin widzieliśmy tylko jeden. Reszta jechała do najbliższych wiosek. Na strażnicy jest rozkład ale bym się nim specjalnie nie sugerował. Kierowca dał nam do zrozumienia, że pojedzie dopiero gdy mu się bardziej zapełni autobus. W Mohan jest kilka hoteli. My spaliśmy w pokoju za 40 juanów. Mohan jest miłe dla oka. Niedawno zbudowany po obydwu stronach drogi rząd kamienic, w których mieszczą się hotele, sklepy ciągnie się do samej granicy. W każdym sklepie można wymienić walutę. Wymieniając w kilku sklepach dolary w każdym następnym otrzymywaliśmy lepszy kurs zbijając cenę z poprzedniej wymiany. Nie ma sensu dużo wymieniać bo taki sam kurs był po drugiej stronie granicy. Należy się jedynie pozbyć juanów. O tym samym trzeba pamiętać opuszczając Laos ponieważ nikt nam poza Laosem nie wymieni kipów. Nam zostało trochę kipów i ledwo udało się nam upchnąć taksówkarzowi z dużą stratą. Następnego dnia tuk-tukiem z granicy chińskiej do granicy laoskiej pojechaliśmy za grosze ale trzeba się targować. Jest to odcinek około 1,5 km błotnistą drogą przez ziemię niczyją. Przez całą podróż do Mohane po stronie chińskiej widać postępujące prace przy budowie drogi biegnącej do granicy. Za parę lat będzie można szybko i wygodnie dostać się do Laosu.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki