Agata Krzemień i Witold Rybski
Expedycja III Sey Kraków-Pekin
artykuł czytany
773
razy
27.11.2008 /10 dzień EXPEDYCJI/
Poranek spędzamy już za miastem. Jeden samochód, potem drugi - cel ambitny, ale w tym tempie może być ciężko. 90 km za miastem, koło nasłonecznionego placu z zajazdem - pisk opon. Tuz przed naszymi nosami staje czarna Toyota Exive, zza ciemnej szyby ukazuje się nam twarz Grigorija:
- Ja jadę w Ałtaj.
- My do Omska, ale Novosybirsk też...
- Wsiadajcie, to po drodze.
Muzyka na full, ciemne szyby i średnia 130 km/h, dwa przystanki na tankowanie. Przez 19 godzin zjedliśmy paczkę orzeszków. Ale dostosowanie się do filozofii Grigorija: „byle do przodu - do altajskiej dziewuszki”, warte było głodówki . Nowosybirsk olbrzymi, więc z obrzeży miasta do miejsca naszego kolejnego noclegu jedziemy taksówką, której kierowca otrzymał wskazówki od Griegorija, że ma nas potraktować jak Rosjan. Gdy przekraczamy próg apartamentu Swietlany, wiemy już, że warto będzie poświęcić 1 dzień na należny wypoczynek i dobrą kawę na mieście. Oczywiście na placu Lenina.
28.11.2008 /11 dzień EXPEDYCJI/
O 12:15 wita nas, nieco opóźniony, poranek w Novosybirsku. Na stole czeka już półmisek smakołyków, w tym pokrojone owoce persimony i zielona herbata z hibiskusem. Żyć, nie umierać. Dzień zaplanowaliśmy na zwiedzanie, a wieczorem zakąska w stylowej restauracji - w najpopularniejszej w mieście Zyli- Byli. Na koniec, biesiada z naszymi gospodarzami przy shishy, gruzińskich mięsnych roladkach, Whisky, Sangrii i opowieściach o podróżach. Naszą uwagę w mieście najbardziej zwracają ogromne pomniki postawione naprzeciw opery, w tym, oczywiście, postać Lenina. Dech zapiera krwisto-purpurowy zachód słońca nad leniwie płynącymi wodami rzeki Ob.
29.11.2008 /12 dzień EXPEDYCJI/
Wydostaliśmy sie dzięki pomocy naszych serdecznych Rosjan na "trasę" do Kemerowa. To 256 km, ale może to być kolejny krok milowy w naszej podróży. Coraz szersze uśmiechy, większe zainteresowanie i oznaki zdziwienia na hasło: autostopem do Pekinu. Rosjanie lubią pogadać, a ich otwartość i bezpośredniość już na wstępie czyni podróż zupełnie nieskrępowaną. Dwa samochody i dopiero 100 km. Chwila przejaśnienia i znów śnieg. Jakaś sportowa Toyota staje tuż za nami, więc ponownie rodzi się w nas nadzieja. Tym razem szczęście nam sprzyja. Siergiej – jak się dowiedzieliśmy z zamiłowania motocyklista, nie dość, że zawiózł nas ile mógł, to jeszcze załatwił nocleg u kolegi w Kemerowie. Niestety, Siergiej odbijał do Tomska, my jechaliśmy na wprost. Znów więc 45 min na wietrze i 12 stopniowym mrozie. Takie warunki dławią nieco nasz zapał.
Na drodze pustka - nikt i nic. Wreszcie Evgieniew, jadący na weekend do dziewczyny, kontaktując się z naszym kemerowskim gospodarzem, podwiózł nas niemal pod sam blok. Tu poznajemy rosyjską rzeczywistość z innej strony – tak samo przyjaznej i gościnnej, ale już znacząco mniej zamożnej. W maleńkiej chatce swoich rodziców Anatolj, pokazuje nam zdjęcia ze zjazdów motocyklowych na Syberii, a potem wraz ze swoja żoną odprowadza nas do swojego przyszłego mieszkania – jeszcze nieurządzonego, jeszcze niezamieszkałego. Oni ciągle u rodziców. „Ale dach nad głową jest i remonty już na końcówce, więc przespać się da” – zapewniają nas oboje. Noc spędziliśmy na samotnej i bezwzględnej walce z pluskwami i boleśnie gryzącymi pchłami, które wypełzły nam na powitanie ze wszystkich kątów, w malej wielkopłytowej kawalerce. Do rana przetrwaliśmy. Cudem.
30.11.2008 /13 dzień EXPEDYCJI/
Budzi nerwowe, natężające się, pukanie do drzwi. Spoglądamy na zegarek. Czemu tak wcześnie? Po chwili sobie przypominamy. Racja, kolejna godzina do przodu, co czyni już 6 godzin różnicy między nami a Polską. Nasi gospodarze pomagają nam się spakować.
Młody chłopak starą, stylową Wołgą, z wytartą granatową tapicerką wywozi nas za miasto. Śnieg pada coraz intensywniej, ale to dla nas oznacza jedynie, że nie jest aż tak zimno. Znów pół godziny oczekiwania na totalnym pustkowiu. Koło nas tańczą odśnieżarki, za nami skrzyżowanie dróg prowadzących w siną dal. Pierwsza dziś okazja i kolejne 20 km dalej okazuje się bardziej męczące niż pomocne. Przed nami biała ściana śniegu, ale jesteśmy przecież twardzi - stajemy na drodze. Dwie minuty i nadjeżdżający tir włącza migacz - jedziemy do Krasnojarska. Ciepło, wygodna kanapa z tylu - przypominają się nam słodkie czasy z Wladimirem. Jest już późna noc, gdy z plecakami na plecach dreptamy do rozświetlonego miasta. Wciąż daleko, ale mijając lokalny DPS zasięgamy rady i pomocy milicjantów, jak dotrzeć pod wskazany nam wcześniej adres. Są na prawdę bardzo pomocni. Kilkaset metrów dalej łapiemy taryfę. Taksówkarz zdziwiony naszymi osobami gubi się w drodze, ale w końcu docieramy na miejsce. Szybko zapłata i zatroskana uwaga taksówkarza „To bardzo niebezpieczne podróżować w ten sposób po Syberii. Nawet we dwójkę…”. Tonia wraz z Dimą przyjmuje nas gorącą zupą i Złotym Bażantem. Za oknami Jenisej.
01.12.2008 /14 dzień EXPEDYCJI/
Standardowo, jak to w dni relaksowe, pobudka 11:30. Śniadanie i wymarsz do miasta. Jeszcze kawa w mieszkaniu Dimy i plan na dziś - zwiedzić co się da i poszusować na desce w bobrowym Logu, pobliskiej atrakcji turystycznej. Uświadamiamy sobie wkrótce, że jest -16. Dima dzielnie nam towarzyszy ze snowboardem pod pachą - od pomnika Lenina, poprzez rozświetlone centrum, aż po potężny most na Jeniseju. Nasza wytrzymałość na temperaturę sięga granic ostatecznych - musimy wejść gdzieś się ogrzać. Pizzeria „Cheese” wydaje się być wymarzona ze swoimi słonecznikowymi barwami. Tonia wzięła nas jeszcze do Crazy Parku - miejsca rozrywki, najeżonego automatami do gier, symulatorami i innymi elektronicznymi szaleństwami. Stamtąd jej ojciec - właściciel firmy instalacyjnej podwozi nas do mieszkania. Do późna w nocy przeglądamy fotografie z letnich scenerii dzikiej Syberii, otaczającej Krasnojarsk. Coś zupełnie innego niż nam znane widoki.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki