Agata Krzemień i Witold Rybski
Expedycja III Sey Kraków-Pekin
artykuł czytany
773
razy
Wreszcie opada z nas stres. Jeszcze spacer po ekskluzywnej dzielnicy najeżonej butikami z zegarkami i już, już do domu! W międzyczasie przekąska - wegetariański zestaw oryginalnych przekąsek - bakłażany, pierożki, fasolki. Wieczór już na spokojnie – przed telewizorem, w którym bohaterowie filmu toczą jakieś zażarte dyskusje po chińsku.
Z filiżanką parującej, aromatycznej kwiatowej herbaty…
17.12.2008 /30 dzień EXPEDYCJI/
Pobudka - 6:30. Dziś czeka na nas najbardziej chyba oczekiwana atrakcja - Wielki Mur Chiński. Ale zanim wyruszymy, jeszcze wizyta w bankomacie – bilety lotnicze już w kieszeni, a konto niemal wyczyszczone ze środków – to oznacza, że czas wracać. Mur jednak trzeba zobaczyć. Zaczynamy bardzo po chińsku – od targowania się z taksówkarzami i innymi przewoźnikami. Idzie nam coraz lepiej – na miejsce dostajemy się pół darmo, wmawiając kierowcy, że jak nie przyjmie naszych warunków to te 65 km przejdziemy pieszo. Działa. Docieramy do miejscowości u stóp łańcucha górskiego, na którego grani rysuje się długa linia muru. Bajkowo. Bezchmurne niebo, jak na zamówienie. Zimowe słońce i mroźne powietrze wyostrza wszelkie kontury. Zapiera dech i zatrzymuje czas. Cztery godziny, na które umówiliśmy się z, czekającym na nas, panem kierowcą, wydają się jedynie krótką chwilą. Od ciągnącego się aż po kres horyzontu Wielkie Muru ciężko oderwać wzrok. W dodatku warunki do zwiedzania bardzo sprzyjające. Oprócz nas, po kamiennych stopniach wspina się para Francuzów z koszykiem jedzenia oraz grupka starszawych Chińczyków. W połowie naszej trasy, przy jednej z baszt wytargowaliśmy chińskie piwo – Tsingtao oraz lunch w postaci garści ziaren słonecznika, które były już prezentem od sympatycznej wieśniaczki. Siadamy z tymi skarbami na schodkach. Wdech, wydech – trzeba wchłonąć to miejsce.
Droga powrotna upływa na półsennych pogaduszkach z kierowcą - wyjątkowo sympatycznym, ale i wyjątkowo gadatliwym Chińczykiem. Półprzytomnie planujemy jeszcze - trzeba iść na targ i kupić trochę chińskiego jedzenia na drogę, może tych pysznych kurczaków na patyku? Nie obędzie się też bez herbaty i lokalnego piwa. Na pamiątkę oczywiście. Musimy wypchać plecaki. Musimy zawieźć rodzinie Musimy pokazać przyjaciołom. Jeszcze jeden dzień…
18.12.2008 /31 dzień EXPEDYCJI/
Wczesna pobudka o 6:35 dała nam ostateczną nadzieję na zobaczenie Mao na placu Tiananmen. Obok rytualnego podnoszenia flagi o wschodzie słońca, ważnym punktem porannego zwiedzania ma być właśnie wizyta w mauzoleum byłego dyktatora Chin. Obie atrakcje okazały się poza naszym zasięgiem. Kolejne podejścia kończą się fiaskiem. Za każdym razem coś nam przeszkadza. Tym razem – ważna narada za zamkniętymi drzwiami, najwidoczniej ciągle potrzebowała obecności Mao. Rozczarowanie osłodziła nam chwilowa dezorientacja w terenie – przez zupełny przypadek trafiamy w uliczki, stanowiące niekomercyjne oblicze stolicy Chin. Długi spacer i buszowanie po małych bazarkach, zakurzonych sklepikach i licznych knajpkach daje niespodziewanie dużo uciechy i satysfakcji. Ostatni dzień można zaliczyć do udanych.
Od popołudnia zaczynamy już żyć powrotem do Europy – pakowanie, sprawdzanie, uzupełniające zakupy, wszystko się kręci wokół jednego: WRACAMY DO DOMU. Myślami jesteśmy już w Krakowie, mimo że wokół nas ciągle wieżowce wschodniego Pekinu. Ostatni spacer, by złapać szybki pociąg na lotnisko, odbywamy z Ryanem. Pożegnania nie są naszą najmocniejszą stroną. W serdecznym „nie zapomnimy” zawieramy całą naszą wdzięczność i sympatię. Narodowe lotnisko w Pekinie okazuje się niezwykle przestrzennym, złożonym z trzech terminali, nowoczesnym i bardzo pustym kompleksem ze stali i szkła. Do odlotu rozgrywamy jeszcze parę partyjek w karty. O godzinie 2 odlot! Odliczanie…
19.12.2008 /32 dzień EXPEDYCJI/
Na pokład wchodzimy punkt 01:45. Start planowo godzina 2:00. Przestrzeń wewnątrz samolotu dzielimy wraz z pasażerami Lufthansy. Szeroki wybór filmów jakoś nas nie kusi - nasz sen przerywa jedynie posiłek - jeszcze w wersji chińskiej. Niestety, produkty zamykane hermetycznie okazują się nieco przeterminowane, choć rocznik bieżący...
Z torebek Airsickness składamy całkiem niezłą kolekcję na prezenty dla znajomych. Gdy na pokładowym ekranie ukazuje się mapa z przebytym dystansem, uśmiechamy się do siebie. Właśnie jesteśmy nad Polską. Tak blisko! Jakieś 30 000 metrów nad ziemią.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki