Wyprawa Silk Road'2009
artykuł czytany
1908
razy
Docieramy do stolicy regionu zachodniego miasta Atyrau, gdzie dokonujemy obowiązkowej rejestracji w centrali byłej KGB, podając za miejsce przebywania pierwszy przyuważony hotel czterogwiazdkowy w centrum miasta – nie możemy do kwestionariusza przecież wpisać prawdziwego adresu: Vitara kolor niebieski, namiot kolor khaki.
W mieście przejeżdżamy most na rzece Ural, na którym znajduje sie symboliczna granica Europa-Azja. Wreszcie jesteśmy więc w Azji i mamy już tylko kilkaset kilometrów przez step, żeby wjechać na właściwy Jedwabny Szlak.
UZBEKISTAN
Niestety granica „rabotajet” tylko w określonych godzinach, przyjeżdżamy na 15 minut przed jej zamknięciem, więc nikt nas nie chce już przepuścić. A tu jutro Agi urodziny! Miały być spędzone w jakimś urokliwym miejscu na Jedwabnym Szlaku, w romantycznej scenerii „tysiąca i jednej nocy”, w przyjemnej orientalnej karawansjerze. Nic z tego! Rano znowu cztery godziny na tym malutkim przejściu, mimo że za każdym razem po otwarciu paszportu Agi mnóstwo wesołości, życzenia urodzinowe i w ogóle „ocień charaszo”. Po stronie Uzbeckiej jeszcze opłata zdrowotna “one dolar” i już wjeżdżamy na „Jedwabny Szlak”. Jesteśmy w republice o dźwięcznej nazwie Karakalpakstan. Przez pierwsze trzysta kilometrów nie ma nic tylko piach i jedna nitka zrujnowanego albo zasypanego piachem asfaltu.
Tak, to już początek pustyni Kyzył Kum, więc po przyjeździe do Chiwy – pierwszego miasta na naszym szlaku karawan Vitara wygląda jak po „oesie” na Rajdzie Faraonów, czego się nie dotkniemy jest w piachu i pyle. W starej Chiwie zakochujemy się z miejsca – urocze miasto muzeum na wolnym powietrzu, pełne meczetów, medres, mauzoleów. Czujemy się tu jak w scenografii do “Baśni tysiąca i jednej nocy” albo co najmniej o Ali-Babie i Aladynie. Można tu godzinami spacerować pośród wąskich uliczek, ciemnych zaułków, wczuwając sie w niepowtarzalny klimat tego miejsca.
Po kilku dniach opuszczamy Chiwę i jadąc Jedwabnym Szlakiem skrajem Pustyni Kyzył Kum na wschód, docieramy do Buchary. Drogi są coraz gorsze, momentami brakuje asfaltu i pomimo, że jedziemy główną “krajówką” E 40 to czasami jest tylko szutr, no i oczywiście klasyczna tarka. Po drodze zatrzymuje nas kilkakrotnie milicja, zawsze są jednak nastawieni bardzo przyjaźnie, nie wyłudzają pieniędzy, czasami damy im jakiś suvenir z naszego zestawu np. kolorowy breloczek, który w Uzbekistanie ma duże wzięcie ;) i to wszystko. Wygląda na to, że bardziej chcą sobie pogadać i pochwalić się swoimi kolorowymi pałkami milicyjnymi, którymi machają we wszystkie strony, co powoduje, że w nocy takie zatrzymanie przez czwórkę milicjantów wygląda bardziej na wygłupy trupy cyrkowej :)
Następnego dnia jedziemy do Samarkandy – ostatniego ale i najważniejszego punktu na naszym „Jedwabnym Szlaku” w Uzbekistanie. Miasto swą potęgę budowało od VI do XIII wieku, by w XIV stać się stolicą państwa Timura – potężnym centrum ekonomiczno kulturalnym, najznakomitszym w całej środkowej Azji.
Ponieważ nasza wiza Uzbecka kończy się, z Samarkandy jedziemy prosto na granicę z Tadżykistanem – meldujemy się na niej w ostatni dzień trwania naszych wiz. Tu znowu standardowo cztery godzinki, tony papierów i oczom naszym ukazuje się momentalnie inny krajobraz.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż