Wyprawa Silk Road'2009
artykuł czytany
1908
razy
Dolina Wakhan to chyba najpiękniejsza jaką udało nam się do tej pory zobaczyć, ale również chyba najbardziej posępna i księżycowa. Momentami jest bardzo szeroka a olbrzymie nagie góry wyrastające zarówno po stronie afgańskiej jak i tadżyckiej powodują skojarzenia z jakimś kosmicznym szlakiem olbrzymów. W Afganistanie, po drugiej stronie rzeki rozpościera sie pasmo Hindukusz, czyli dosłownie „Zabić Hindusa” a przed nami najwyższy jego szczyt oraz całego kraju, siedmio i pół tysięczny Nawszak.
Jadąc dalej na wschód mijamy jeszcze kilka wiosek, oglądamy ruiny fortów oraz wiele miejscu kultu Ismailitów, niewielkiego odłamu Islamu, którego wyznawcy żyją w Indiach, USA i Tadżykistanie. Stawiają oni przy drogach i w górach pięknie udekorowane olbrzymimi rogami górskich kozłów ołtarze. Za punktem kontrolnym w Kargusz droga zaczyna się piąć mocno w górę, kamienie i dziury na szutrowej drodze stają się coraz większe, jedziemy przełęczą na wysokości 4340 m n.p.m. Nasza prędkość spada czasami do kilkunastu kilometrów na godzinę, zamiera praktycznie ruch kołowy, w ciągu całego dnia mijamy się tylko kilkakrotnie z jedną starą Ładą Nivą. Kierowca jej masakruję maszynę prując z zawrotną prędkością nad przepaściami ale co chwile zatrzymują się, cała rodzina wysiada z auta i robią mały „remontik”. Po czwartej takiej mijance raz oni nas, raz my ich wydaje się nam, że jedziemy z nimi tak od Polski i że zaraz ktoś kogoś będzie pchał albo holował.
Jak tylko sie da, korzystamy w osadach z gar kuchni oraz wiejskich gospód, żeby poznać jak najwięcej lokalnych specjałów. Czasami mamy jednak dość. Nad jednym z jezior w strasznych podmuchach wiatru gotujemy sobie spagetti wygrzebane z zapasów z Polski, mając już troszkę dość baraniny pod wszelakimi postaciami. Tak nam zasmakowało, że teraz nasze krajowe zapasy szybką będą topnieć – czasami stanowią fajną odskocznie od baranich wyrobów. Śniadań zaś, składających sie z lepioszki, mlecznej czakki oraz max słodkiej herbaty nie zastąpią nigdy.
Nasza wiza tadżycka kończy się dramatycznie szybko. Wjeżdżamy więc teraz już definitywnie na Pamir Highway i jedziemy nią na wschód w stronę Kirgizji. Robimy przystanek w ostatnim w Tadżykistanie miasteczku Murghab, gdzie można już zaobserwować żyjących wielu napływowych Kirgizów. Jesteśmy cali zapyleni i spoceni po ostatnich off roadach, szukamy więc publicznej bani. Kluczymy trochę, pytamy milicjantów i w końcu jest! Tak, ale zamknięta. Cóż, nasza nieśmiertelna miska posłuży nam jako wanna również dzisiaj. Opuszczamy więc szybko miasteczko i jedziemy dalej „Pamirską Szosą” by po kilku godzinach osiągnąć najwyższy punkt na całej trasie – przełęcz Akbajtal. Na 4650 m n.p.m. Vitarka troszkę sapie i jest coraz głośniejsza. Jest już wyraźnie chłodniej a nasz GPS nie wiedzieć czemu wskazuje jeszcze większą wysokość, niż napisy na oznaczeniach przy drodze.
Na noc docieramy do osady nad pięknym jeziorem Karakol, jednym z najwyżej położonych słodkich jezior w Pamirze ( 3915 m n.p.m.). O kąpieli nie może być jednak mowy, temperatury są niezbyt sprzyjające. Postanawiamy, że jednak tym razem umyjemy się porządnie w bani – a co tam musi gdzieś być! W osadzie zatrzymuje się też wielu rowerzystów, których często spotykamy w Pamirze; Ze Szwajcarii, z Francji, z Niemiec. Jadą na dwóch kółkach z Europy przez Azję Centralną i nie raz dalej do Chin czy Mongolii. Szacun! Następnego dnia po paru godzinach meldujemy się na granicy z Kirgizją na pięknie położonej przełęczy Torugart (4280 m n.p.m.). Samo przejście to kilka baraków, ale za to w przepięknej scenerii.
KIRGIZJA
W pierwszym Kirgiskim mieście Sary-Tasz uzupełniamy zapasy paliwa, już tańszego niż w Tadżykistanie i podziwiamy piękną panoramę Piku Lenina najwyższego szczytu Pamiru. Podobnie jak w Tadżykistanie cały kraj to góry ale jednak inne; krajobrazy alpejskie, mnóstwo zieleni no i Kirgizi mieszkający w swych jurtach, poruszający sie głównie konno. Pogoda również się zmienia, dopadają nas pierwsze ulewy które rozmywają dopiero co utwardzane przez Chińczyków drogi. Obozy rozbijamy na pastwiskach, dzisiejszy przed miastem Osz nad krystalicznie czystą rzeczką. Pomimo niezbyt wysokich temperatur rano nabrawszy do miski wody z górskiej rzeki po godzinie na słońcu jest ona prawie gorąca, możemy się więc dokładnie wraz autem umyć ze skalnego tadżyckiego pyłu, który jest wszędzie.
Rano Vitarka nie chce odpalić a próby przepchnięcia jej przez pastwisko spełzają na niczym. Dopiero z pomocą gromady dzieci wychodzi odpalenie na pych, co bardzo raduje zarówno młodych pastuszków jak i nas.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż