Wyprawa dookoła Sahary. Część V - Senegal, Gambia i Senegal
artykuł czytany
3092
razy
Wracamy do portu, gdzie prom już czeka. Kupujemy bilety i ruszamy na morską wycieczkę. Po 20 min docieramy do wyspy Goree (wpisanej na listę zabytków UNESCO).
Na wyspie odnajdujemy zupełnie inną Afrykę. Mimo, że dookoła mnóstwo straganów i handlarzy zachwalających towary. Mimo, że pęta się masa żebraków i dzieciaków wyciągających rękę w znajomym geście. To miejsce raczej przypomina starówki chorwackich miasteczek niż to, do czego przyzwyczaiła już nas Afryka. Spacerujemy wśród wąskich alejek, porośniętych bujnie roślinnością. Podziwiamy kolorowe zabudowania, brukowane uliczki. Delektujemy się przyjemnym, chłodnym morskim wiaterkiem. Odmienna Afryka. Zupełnie nam nie znana. Spacerkiem udajemy się na zamek. Po drodze zatrzymuję się przy jednym z ulicznych straganów - widzę śliczną małą gitarkę, którą po krótkich negocjacjach kupuję. Uprzejma Rosalia (bo tak miała na imię sprzedawczyni) prezentuje jeszcze pozostałe swoje specjały, wśród których wybieram sobie typowy, kolorowy męski strój (ciekawy jestem, co powie mój szef, gdy przyjdę tak ubrany do pracy). Docieramy na zamek. Hmm - zamkiem, to jest on właściwie tylko z nazwy. Na jego szczycie znajduje się jedynie działo, pamiętające czasy jednej z ostatnich wojen. Jest jeszcze dziwna wieża no i panorama Dakaru od strony morza. Wracamy na stare miasto. Tam jest znacznie chłodniej i przyjemniej. Spacerujemy sobie w dalszym ciągu po zacienionych uliczkach, podziwiając lokalne arcydzieła wystawione na sprzedaż. Odwiedzamy także muzeum niewolnictwa. Świadectwo niechlubnej części historii tego miejsca - w okresie kolonialnym służyło jako miejsce wysyłkowe niewolników. Muzeum zlokalizowane jest w jednym z miejsc, w których niewolnicy czekali na wysyłkę. Smutne i pełne refleksji - ku pamięci.
Tutaj czas bardzo szybko nam ucieka więc o oznaczonej godzinie musimy śpieszyć się na prom. W Dakarze robimy sobie jeszcze krótką wycieczkę do nowoczesnej dzielnicy zlokalizowanej na Cap Manuel. Tutaj próbujemy odnaleźć (wśród wielu innych) polską ambasadę - niestety - bezskutecznie. Po dniu pełnym wrażeń postanawiamy wrócić do hotelu. Ale postanowić a zrealizować - w Dakarze to czynności bardzo odległe. Przez blisko 4 godziny próbujemy pokonać dystans dzielący centrum od naszego hotelu. Gdy w końcu udaje się nam dotrzeć na miejsce - jest już późny wieczór. Szukamy miejsca na kolację - wybór padł na wietnamską restaurację z bardzo fajną obsługą, swoistym klimatem i smacznym jedzeniem. Później już tylko zasłużony odpoczynek.
Dzień dwudziesty siódmy - Piątek - 02.03.2007 r.
Wczesna pobudka - nerwowa zresztą. Ktoś nerwowo puka do drzwi. Po jakimś czasie udaje mi się podnieść z łóżka, a tu zdenerwowany chłopiec każe mi iść ze sobą, mówiąc, że jest jakiś problem z samochodem. Szybko się ubieram i biegiem do auta, gdzie został prawie cały nasz dobytek. Na szczęście - okazuje się, że właściciel placu, na którym postawiliśmy samochód narobił rabanu, ale parę franków rozwiązuje problem. Mimo, że jesteśmy jeszcze zmęczeni i planowaliśmy dłużej dzisiaj pospać - zaczynamy się zbierać. Śniadanie, pakowanie samochodu i w drogę.
Wyjazd z Dakaru nie jest prostą sprawą. Wygląda to podobnie jak wyjazd z Warszawy. Masa samochodów i średnia prędkość koło 10 km/h. Po jakichś 2 godz. udaje się nam opuścić stolicę. Nie mamy na dzień dzisiejszy żadnych specjalnych planów.
Jedyne co zamierzamy zrobić, to dotrzeć do jakiejkolwiek nadmorskiej mieściny, zakwaterować się i odpocząć. Wybór padł na Popenguine. Wjeżdżamy do wioski, na której końcu, prawie przy samej plaży znajdujemy sympatycznie wyglądający kemping. Wynajmujemy domek i po rozpakowaniu rzeczy zabieramy się za naszą dzielną "Dyskotekę". Gosia zabiera się za czyszczenie jej wnętrza, co po kilkudniowych próbach przedzierania się przez pustynię stało się już koniecznością, próbuje również przepakować nasze graty. Ja - w międzyczasie - funduję jej mały przegląd - przede wszystkim kontroluję wszystkie płyny a także elementy zawieszenia oraz napędu. Większość czasu jednak spędzam na nalewaniu oleju do kul przednich oraz rozmyślaniu co dopadło przedni most. Niestety - nic mądrego nie wymyśliłem. Za to spod auta wyszedłem tak brudny, jak górnik po szychcie.
Szybka kąpiel i ruszamy na plaże. Rozkładamy kocyk i oddajemy się prawie dwugodzinnemu lenistwu. Gosia leży a ja czytam książkę. Potem - próbujemy wykąpać się w Atlantyku, którego wody są niezwykle zimne, a fale skutecznie uniemożliwiają zabawę. Nie przeszkadza nam to spędzić sporo czasu w wodzie. Bardzo przyjemnie spędzony czas. Po kąpieli, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, urządzamy sobie krótką wycieczkę po okolicznych klifach. Piękne widoki i towarzystwo setek ważek. Później już tylko kolacja (własnej roboty) i próba odpoczynku, co w tak wysokich temperaturach jest nie lada wyczynem.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż