Wyprawa dookoła Sahary. Część V - Senegal, Gambia i Senegal
artykuł czytany
3092
razy
Po godzinie 6 rano zjeżdżamy w końcu z promu po drugiej stronie rzeki Gambia. Jesteśmy tak wykończeni czekaniem i przerywanym spaniem w samochodzie, że o niczym innym nie marzymy jak tylko o hotelu i wygodnym łóżeczku.
Zastanawiamy się nawet nad przełożeniem spotkania z naszym kolegą Jusufem na następny dzień. Szukamy więc hotelu. Przewodnik jako rozsądny poleca Bijilo Beach Hotel. Jakimś cudem go znaleźliśmy, ale jak wjechaliśmy "Dyskoteką" na jego teren, to miny nam zrzedły - jeden wielki luksus. Nie mniej - mamy tak dość, że decydujemy się zobaczyć cennik i pokoje. Po oględzinach jednomyślnie zgadzamy się z Gosią - odrobina luksusu nam nie zaszkodzi (zwłaszcza, że cena nie powala nas z nóg). Kwaterujemy się, robimy małe przepierki, bierzemy kąpiel i znowu jednomyślnie stwierdzamy, że właściwie zmęczenie nam już przeszło. Wybieramy się więc na śniadanie serwowane w hotelowym bufecie, gdzie orientujemy się, że hotel jest okupowany przez emerytowanych Skandynawów - my jesteśmy chyba najmłodszymi lokatorami.
Dzwonimy więc do Jusufy i umawiamy się na spotkanie pod wejściem do rezerwatu Abuko. Oczywiście - tak wspólnie nawigowaliśmy z Gosią, że nie trafiliśmy, ale "Dyskoteka" na szczęście jest samochodem rozpoznawalnym, więc nasz przewodnik dogonił nas innym samochodem.
Abuko jest małym parkiem leśnym wciśniętym między zabudowania aglomeracji Banjul - Serrekunda. Jest małym parkiem, ale bardzo ciekawym - zamieszkiwaną przez dzikie ptactwo, krokodyle i wszechobecne małpiszony. A spacer po parku do złudzenia przypomina wyprawę w dżunglę. Zabawa przednia. W centrum parku, znajduje się mały punkt gastronomiczny, w którym - mimo pisemnych zakazów - obsługa sprzedaje banany do karmienia małp. Mamy uciechy jak małe dzieci. Ale co tam - raz się żyje (milczeniem pomińmy fakt, że były to najdroższe banany w naszym życiu).
Doskwiera nam dość mocno upał. Pot leje się z nas strugami, no i zaczyna wychodzić z nas zmęczenie. Kończymy więc wypad do parku i po odwiezieniu przewodnika wracamy do hotelu. Tutaj - przebieramy się i ruszamy na plażę. Niestety - piasek jest tak gorący, że do oceanu nie sposób dojść - na szczęście, przed plażą jest trawnik, na którym poustawiane zostały leżaki, więc mamy gdzie spocząć i uciąć sobie smaczną drzemkę.
Później zostaje tylko obiad, małe zakupy i w ten sposób zakończyliśmy pierwszy dzień poznawania Gambii. Dzisiaj Gambia pokazała nam swoje lepsze oblicze.
Dzień trzydziesty pierwszy - Wtorek - 06.03.2007 r.
Nie tak już wczesnym rankiem, po sutym śniadaniu (takim samym jak wczoraj) rozpoczęliśmy poznawanie gambijskich okolic. Pierwszym punktem programu była Fajara, a dokładniej cmentarz wojskowy z czasów dwóch wojen światowych. Smutne miejsce, ale konieczne - młodym pokoleniom należy przypominać o możliwych skutkach działań wojennych - zwłaszcza w tak niestabilnym regionie jakim jest Afryka (w kilku sąsiednich krajach - do krajów które odwiedziliśmy - grasują bandy lub trwają regularne działania wojskowe). Później docieramy do Bakau, gdzie odwiedzamy ogród botaniczny z lokalną roślinnością w tzw. "pigułce". Przechadzając się po mile zacienionych alejkach tworzymy z Gosią dokumentację dla zielnika nieobecnej Asi. Poza tym - mamy tutaj chwilę spokoju - miejsce jest wolne od niedzielnych turystów i lokalnych naciągaczy. Rozkoszujemy się ciszą i urodą roślinności, pełnej kwiatów (co jak na tę porę roku w tym rejonie jest nieco dziwne, ale nam to w ogóle nie przeszkadza). Przy okazji - Gosia by nie była sobą, gdyby nie postroiła nieco min do obiektywu (w sumie to dobrze, bo mamy kilka śmiesznych zdjęć).
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż