Wyprawa dookoła Sahary. Część V - Senegal, Gambia i Senegal
artykuł czytany
3092
razy
Miejscowość Bakau składa się jakby z dwóch części. Pierwsza to cypel - wczasowisko. Tutaj wzdłuż plaż znajdują się luksusowe hotele i inne przybytki rozrywki. Druga - znacznie ciekawsza - to stara wioska rybacka. Poznajemy tutaj młodego rybaka, który pokazuje nam kilka ciekawych okazów, a potem proponuje nam wycieczkę. Najpierw oprowadza nas po okolicach przystani rybackiej, mamy okazję poznać tajniki przygotowania ryb (jak są suszone, wędzone i czyszczone). Niestety - po wizycie w takim miejscu ochota na rybkę może na długi czas nas opuścić. Wprawdzie swoimi metodami dbają, by ryby były czyste i wolne od zarazków, nie mniej - o higienie w tym miejscu trudno prowadzić dysputy, a sposób przygotowania urąga wszelkim znanym nam standardom. I jeszcze jedna mała dygresja - rybacy na połów ruszają na ocean w małych drewnianych pirogach. Zgodnie z Gosią stwierdziliśmy, że nam odwagi by chyba nie starczyło. Po wizycie w porcie rybackim, nasz rybak zabiera nas na wycieczkę po wiosce, a następnie - w drodze do basenu krokodyli zwiedzamy razem lokalne muzeum. Jednak najciekawszą częścią wycieczki jest wizyta u krokodyli. Jesteśmy od tych niebezpiecznych zwierząt oddaleni ok. 5 m i to bez żadnych zabezpieczeń czy ogrodzeń. Co odważniejsi podchodzą do zwierząt i je dotykają. Tu nam również brakło odwagi. Za to mamy ręce i nogi w całości. Zwierzęta wyglądają na ociężałe, ale parokrotnie mamy okazję widzieć je w akcji - w wodzie są szybkie jak błyskawica.
Po wizycie w Bakau ruszamy na podbój stolicy. Banjul niestety jest przeciętnej wielkości i urody miasteczkiem. Gdyby nie to, że leży na ujściu rzeki Gambia i prowadzi przez to miasteczko główna droga do Gambii pewnie minęlibyśmy je. Żeby wjechać do centrum należy przemieścić się pod (a właściwie dookoła) łukiem tryumfalnym upamiętniającym przewrót z 22 lipca (znana nam data - ale okazja nieco inna). Samo miasto to żadna atrakcja. Spacerujemy tylko po okolicach bazarów i docieramy do rzeki. Brzeg rzeki Gambia przy ujściu niczym nie różni się od brzegu atlantyckiego. A szerokość rzeki dochodzi do 8 km, co powoduje, że przy nieco gorszej widoczności drugiego brzegu można nie zauważyć. Na rzece mamy okazję podziwiać pełnomorskie statki oraz nieszczęsny prom, który dał się nam mocno we znaki. W drodze powrotnej mijamy jeszcze katedrę katolicką i mały meczet.
Wracamy do Bijilo. W drodze powrotnej zauważam coś intrygującego. Coś, co powoduje, że zawracam i zatrzymuje się koło tego. Zobaczyliśmy polskiego dużego fiata przemalowanego na lokalną taksówkę. Po zatrzymaniu okazało się, że ma nawet polską rejestrację i to z śląskiego Raciborza. Nawiązaliśmy krótką pogawędkę z właścicielem tego pojazdu (a był nim raptem 2 miesiące). Okazało się, że samochód jest bardzo lubiany przez właściciela, nie mniej - opisał nam usterkę, z którą sobie nie może poradzić (dziurawy pływak w gaźniku). Wracamy do naszego sympatycznego i drogiego hotelu i udajemy się najpierw na plażę (gdzie ja nie mogąc wyleżeć 5 min na kocyku zabieram się za szukanie muszli) a następnie na hotelowy basen. Wieczorem jeszcze tylko kolacja i koncert w wykonaniu lokalnej kapeli.
Dzień trzydziesty drugi - Środa - 07.03.2007 r.
Pierwszym punktem dzisiejszego programu jest wizyta w rezerwacie Makasutu. Jest to prywatny (!!!) park leśny oddalony od Serekundy o kilkanaście km. Po uiszczeniu stosownych opłat zostaje nam przydzielony przewodnik (o wdzięcznym imieniu Alfa), z którym ruszamy na podbój parku.
Program zwiedzania przewiduje przede wszystkim spacery po lesie. Przeciskamy się między gęsto rosnącymi drzewami i docieramy do przystani pirog. Tutaj zostajemy ulokowani wewnątrz pirogi (rzecz jasna z duszą na ramieniu, bo łódeczka jest mocno niestabilna) i ruszamy na wodną wycieczkę po zatoce otoczonej krzewami mangrowymi. Podczas wycieczki po wodzie dowiadujemy się m.in., że poziom rzeki zmienia się w ciągu dnia (w zależności od pory) nawet o 6 m. Takie wahania poziomu wody umożliwiają lokalnej ludności połowy ostryg, które żyją sobie umocowane do korzeni krzewów mangrowych. Na szczęście - po kilkudziesięciu minutach wycieczka po wodzie kończy się i szczęśliwie wracamy na stały ląd. Alfa pokazuje nam kopce termitów, lokalne owoce, a także osoby zajmujące się eksploracją ostryg - jest to niestety żmudna, ciężka praca. Spacerujemy sobie po lesie i w pewnym momencie trafiamy na rodzinę małp. Są dość odważne, nie płoszą się i idą w swoją stronę - ja wprawdzie mam "pietra" ale wykorzystuję okazję i robię całą serię zdjęć. W końcu są to dzikie zwierzęta, jedne z tych, których przyjechaliśmy szukać do Afryki. Na koniec wycieczki po lesie Alfa prowadzi nas do miejsca, w którym przygotowuje się wino palmowe - organizuje nam nawet butelkę takiego wina na skosztowanie (jest kwaśne i niezbyt przyjemne w smaku - próbowaliśmy jednak zaczynu przed fermentacją). Tutaj także mamy okazję zobaczyć, jak chodzi się po palmach. Nie podejmujemy jednak ryzyka spróbowania wejścia na palmę - wejść, może byśmy i weszli, ale kto by nas z tych palm pościągał?
Wracamy do głównego obozu, gdzie chwilę odpoczywamy, popijając chłodne napoje i obserwując małpie harce. Po wizycie w leśnym parku ruszamy wzdłuż rzeki Gambia na wschód. Początkowo droga jest całkiem niezła, ale później zaczyna się koszmar. Prędkość średnia znowu spada nam poniżej 10 km/h. Jadąc sobie pomalutku, zastanawiamy się, czy zdążymy dzisiaj na prom i czy będziemy mieli podobne problemy jak podczas wjazdu do Gambii. Na szczęście - po kilkugodzinnych zmaganiach z resztkami drogi docieramy do przystani promowej, gdzie jesteśmy drudzy w kolejce. Udaje nam się wjechać na prom i nawet w dniu dzisiejszym przekroczyć granicę. Na senegalskie przejście wjeżdżamy już wieczorem. Pogranicznicy są bardzo mili i uczynni. A humory wszystkim się poprawiają, gdy jeden z nich wymienia nazwiska polskich piłkarzy. Załatwiamy szybko i bezproblemowo formalności i ruszamy do Kaolack, gdzie zostajemy na noc w przydrożnym motelu.
Dzień trzydziesty trzeci - Czwartek - 08.03.2007 r.
Zaczyna się kolejny dzień naszej podróży. Ruszamy wcześnie i kierujemy się na Thies. Gdy docieramy na miejsce to sami się zastanawiamy, właściwie po co tu przyjechaliśmy. Mimo, że jest to drugie co do wielkości miasto Senegalu, to nie oferuje właściwie nic ciekawego. Odwiedzamy tylko kafejkę internetową i jeden sklep i ruszamy w kierunku Lac Rose.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż