Krym 2002
artykuł czytany
3204
razy
Wczesna pobudka i tym razem we trójkę, dołączyła do nas Kinga, pojechaliśmy pociągiem do dawnej stolicy tatarskiej Bakczysaraju. Jak zawsze na Ukrainie pociąg wlókł się niemiłosiernie i po 2,5 godzinie dojechaliśmy za jedyne 2,45 HRN do celu. Tutaj zaraz wsiedliśmy do marszrutki w kierunku Starego Goroda i podjechaliśmy za 0,5 HRN aż do ścieżki prowadzącej do Uspieńskiego Monastyru. Trafiliśmy akurat na nabożeństwo i ogromna liczba wiernych uniemożliwiła mi wejście po schodkach w skale do środka. Pospacerowaliśmy więc dalej i po opłaceniu 4 HRN za wstęp doszliśmy do Czufut Kale - skalnego miasta. Nazwa skalne miasto mojemu synkowi skojarzyła się od razu z Fredem Flinstonem i szukał go we wszystkich wykutych w skałach pomieszczeniach. Kilka pieczar z wybitymi oknami i drzwiami dało nam do myślenia na temat warunków w jakich mieszkali tu ludzie. Poszliśmy dalej w górę obok karaimskich świątyń aż do mauzoleum córki chana stojącego obok wspaniałego widoku na wąwóz. Tu również odwiedziliśmy groty skalne, a później powędrowaliśmy do baszty, gdzie spotkaliśmy grupę Polaków. Po krótkim odpoczynku wróciliśmy na dół. W drodze powrotnej udało się już wejść do Monastyru, gdzie umieszczona w skale świątynia ujęła mnie swą prostotą i modlitewnym nastrojem. Pojechaliśmy do pałacu chanów w centrum miasta. Tu obejrzeliśmy dziedziniec i minarety, ale zniechęceni przez kolegów zrezygnowaliśmy ze zwiedzania wnętrz, które podobno nie są interesujące. Do Sewastopola wróciliśmy już autobusem tylko godzinka za 3,50 HRN.
Kolejny dzień był dniem tranzytowym. Zapakowaliśmy się do autobusu do Jałty i przez 2 godzinki podziwialiśmy widoki jadąc wzdłuż krymskiego wybrzeża. W Jałcie bardzo szybko przesiedliśmy się do trolejbusu nr 53 w kierunku Ałuszty - naszego celu podróży. Swoją drogą nie wiem czy jest gdzieś na świecie dłuższa linia trolejbusowa niż ta z Jałty przez Ałusztę do Symferopola. Gdy wysiedliśmy na dworcu zaraz obległo nas kilkanaście osób oferujących kwatery. Kiedy chodziliśmy oglądać proponowane mieszkania napór na siedzących przy bagażach był coraz większy a oferujących nocleg coraz więcej. W końcu zdecydowaliśmy się na pierwsze obejrzane przeze mnie mieszkanie za 50 HRN na dobę - dwa pokoje, kuchnia, lodówka, telewizor i tradycyjnie już prysznic na dworze. Po obiadku poszliśmy na plażę i ta nieco mnie rozczarowała. Pomijając ogromne fale - kamienie na plaży, a przede wszystkim tłumy turystów. Ostatecznie rozłożyliśmy się nieco poza centrum na trawie w parku przy plaży. Krzysiowi nie przeszkadzały dwumetrowe fale i przewracany przez wodę na piaszczyste dno co chwila biegał zażywać kąpieli. Ostatnią atrakcją dnia był skorpion znaleziony w zlewie - dopiero po kilku dniach dowiedzieliśmy się, że tutejsze skorpiony są niejadowite - podobno :))).
Tradycyjnie już ja i Krzyś obudziliśmy się znacznie wcześniej niż reszta i już o 8.17 jechaliśmy trolejbusem ( 2.04 HRN ) zwiedzać Jałtę. Na dworcu przesiadka w autobus 27 i dojechaliśmy do Liwadii. W zasadzie to wysiedliśmy przy trasie na Sewastopol i do samego parku przedzieraliśmy się leśnymi ścieżkami. Zieleń drzew, koloryt kwiatów, błękitne niebo to wspaniała sceneria dla białego pałacu, w którym w 1945 roku odbyła się konferencja jałtańska. Obejrzeliśmy nawet figury woskowe trzech przywódców - Stalina, Roosvelta i Churchila, a w drugiej sali carskiej rodziny Romanowów. Zwiedziliśmy jeszcze kaplicę z tyłu pałacu i dziwnym wejściem dotarliśmy na 2 piętro, gdzie jednak dość szybko wytłumaczono nam, że trzeba wrócić na dół do kasy. Po spacerku po parku liwadijskim wróciliśmy do trasy i tu wsiedliśmy do marszrutki, która podwiozła nas do Polany Bajek. Od trasy trzeba było trochę dojść do położonej u stóp gór doliny, w której znajdują się liczne figurki z przeróżnych bajek i zoo. Największą atrakcją jest żywa Baba Jaga w obracającej się chatce na kurzej nóżce, ale inne figurki też bardzo dzieciakowi podobały. Tuż obok znajduje się zoo, gdzie zgromadzono zaskakująco dużo gatunków zwierząt na dość niewielkiej powierzchni. Bilety na Polanę jak i do zoo po 6 HRN.
Zanim spotkaliśmy się z resztą grupy w centrum kurortu odwiedziłem jeszcze katolicki kościół oraz cerkiew Ripsime na wzgórzu. Już wszyscy razem poszliśmy na jałtańską plażę - podobnie jak w Ałuszcie kamienistą. Z powodu sztormu musiałem zrezygnować z rejsu do Jaskółczego Gniazda, ale nie zrezygnowaliśmy z kąpieli. O ile ja i Krzyś walczyliśmy z 3 metrowymi falami bez konsekwencji to Pawła sponiewierały one dość poważnie - dobrze że skończyło się na obdartym brzuchu.
Odwiedziliśmy jeszcze prześliczny Sobór Aleksandra Newskiego i w drodze do Ałuszty zwiedziliśmy ogrody botaniczne w Nikicie. Jak i park tak drzewa tam posadzone mają już 200 lat i można zachwycać się ogromnymi cedrami, sekwojami, palmami i lasem bambusowym. Szkoda tylko, że mieliśmy mało czasu, ale powoli zapadał zmrok. Po półgodzinnej wspinaczce do trasy udało się nam złapać trolejbus i późnym wieczorem byliśmy na kwaterze.
Pomimo trudności żołądkowych u mnie i Olka zdecydowaliśmy się na górską wycieczkę. Ponieważ autobus z Ałuszty do Łuczistoje odjeżdża co 3 godziny, a my nie zdążyliśmy na ten o 8.00 i musieliśmy wykombinować inny środek lokomocji. Za 25 HRN zapakowaliśmy się w szóstkę do jednej taksówki i pojechaliśmy pod masyw Demerdżi - cel naszej wędrówki. Zamiast zaczynać przy stadninie koni za namową taksiarza chcieliśmy sobie skrócić drogę i ruszyliśmy w górę od cmentarza obok wioski. Może było krócej, ale nie było tu żadnej ścieżki i musieliśmy wspinać się pod górę po obsuwającym się spod nóg żwirze. Gdy dotarliśmy do ścieżki zrezygnowaliśmy z ostrego podejścia i szlakiem nieco otoczyliśmy górę. po 2,5 godzinie wspinaczki wśród niesamowitych widoków na Czatyrdach, Roman Kosz i okoliczne skały zdobyliśmy szczyt Demerdżi Południowy. Nie byliśmy jedynymi turystami gdyż z drugiej strony od Przełęczy Angarskiej wjechali tu motocykliści - tam trasa była chyba nieco łatwiejsza. Rewelacyjne widoki na krymskie góry powoli zaczęły zasłaniać nam chmury i zrobiło się nagle zimno. Ruszyliśmy zatem w dół tym razem już przez Dolinę Przywidzeń do centrum Łuczistoje. Nazwa doliny pochodzi od różnokształnych skał pomiędzy którymi schodziliśmy dość zmęczeni - ja z dzieciakiem na plecach. Po drodze minęliśmy miejsce gdzie można wynająć konie i między skałami pojeździć wierzchem. Wielu turystów przyjeżdża tu zbierać laskowe orzechy, których my jakoś nie zauważyliśmy.
Tym razem schorowany Maciek został na kwaterze a reszta po ryżowym śniadanku pojechała do Massandry, by obejrzeć pałac cara Aleksandra III. Od trasy Ałuszta - Odessa trzeba było dojść spory kawałek drogi. Położony w parku XIX-wieczny pałac prezentował się nieźle, a 200-letnie cedry przed wejściem sięgały prawie nieba. Po zakupie biletów za 6 HRN - już tradycyjnie bez zbędnych słów i dyskusji jako Rosjanie - weszliśmy na kilka minut do środka. Skromne XIX-wieczne wnętrza nie robiły na nas wrażenia - może oczekiwaliśmy zbyt wiele?
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż