Dar Młodzieży na ragatach Tall Ship Races 2006
artykuł czytany
2317
razy
Historia regat wielkich żaglowców sięga połowy dziewiętnastego stulecia, choć oczywiście ścigały się one ze sobą dużo wcześniej na wszystkich morskich szlakach świata. Jednakże to właśnie wtedy, u progu rewolucji przemysłowej, kiedy to rozwijająca się dynamicznie europejska gospodarka znacznie zwiększyła zapotrzebowanie na surowce, a wiele produktów uważanych dotychczas za luksusowe jak herbata, jedwab, czy przyprawy korzenne upowszechniło się wśród mieszczaństwa, konieczne stało się zapewnienie ich szybkiego transportu z odległych od kontynentu kolonii. Budowane dotychczas żaglowce okazywały zbyt powolne dla skutecznego i sprawnego przewożenia ogromnej ilości dóbr, których usilnie domagali się konsumenci. Czas stał się tak cenny, że zaczęto za niego płacić. Wówczas to, niejako z potrzeby chwili powstały najszybsze żaglowce wszechczasów - klipry. Choć epoka tych obrosłych w legendę białych ptaków oceanów, jak je nazywano, trwała zaledwie kilkanaście lat, pozostawiły po sobie obraz porywających i niedoścignionych, a zarazem najpiękniejszych żaglowców jakie człowiek stworzył na przestrzeni dziejów. Niektórzy mówią, że były to pływające dzieła sztuki, trudno nie przyznać im racji.
Klipry konkurowały ze sobą na kilku trasach żeglugowych. Na pierwszym miejscu wymienić należy słynny herbaciany szlak na linii Wielka Brytania-Chiny. Ilość dobrych gatunków herbaty była wówczas znacznie ograniczona, rosnąca zaś począwszy od lat 50-tych XIX wieku jej popularność powodowała, że podaż przewyższała popyt. W jej transporcie liczyła się zatem szybkość, tym bardziej że traciła swój aromat w trakcie długiej podroży. Angielscy kupcy zaczęli wówczas płacić dodatkowe wysokie premie dla pierwszego statku, który po pokonaniu kilkunastu tysięcy mil z Szanghaju i innych portów państwa środka, przybywał z tym ładunkiem do Londynu czy Liverpoolu. Chęć zysku wzmagała zatem rywalizację pomiędzy poszczególnymi jednostkami i ich armatorami. Inną równie słynną trasą, na której konkurowały klipry były szlak z Nowego Jorku do Kalifornii wokół przylądka Horn, dokąd po wybuchu gorączki złota w 1848 roku podróżowały tysiące żądnych szybkiego zysku poszukiwaczy tego kruszcu. Wymienić należy także trasę przez Atlantyk z Europy do Ameryki, po której podążały setki tysięcy emigrantów szukających lepszego życia za oceanem, oraz szlak Europa-Australia przemierzany po bardzo cenioną na starym kontynencie wełnę z Antypodów. Kliprów na tych trasach pływało w jednym sezonie co najmniej kilkadziesiąt, ścigały się nie tylko o pieniądze, lecz także i wielką sławę. Ich rejsami pasjonowały się bowiem wówczas dziesiątki tysięcy ludzi, bukmacherzy przyjmowali zakłady, a o zwycięzcach - najlepszych marynarskich załogach świata i brawurowych, nieobliczalnych często kapitanach pisywała rozentuzjazmowana prasa. Tak rodziły się prawdziwe regaty...
Stopniowo jednak wielkie żagle zaczęły pod koniec dziewiętnastego wieku znikać z oceanów, na morzach zastępowały je w coraz większych ilościach parowce. Były one uniezależnione od siły i kierunku wiatru, mogły też przewozić znacznie więcej towarów. Wypierały zatem coraz silniej żaglowce z morskich szlaków, liczba tych ostatnich spadała w coraz szybszym tempie, ich zmierzch dodatkowo przyśpieszyło otwarcie Kanału Sueskiego w 1869 roku. Swój piękny i heroiczny niejednokrotnie żywot kończyły często niszczejąc w opuszczonych portach, zapomniane i pozostawione na pastwę losu. Bezduszny odgłos kotłów parowych i chmury dymiących statków niechybnie zastępowały radosny świst wiatru biegającego po rejach i masztach, odchodził w zapomnienie romantyczny świat... I jeszcze w latach 30-tych XX wieku epokę żaglowców przedłużył o kilkanaście lat ostatni ich armator - Szwed Gustaw Eriksson. Zakupił on, praktycznie za bezcen, kilkadziesiąt tych ostatnich w zasadzie jednostek i obniżając maksymalnie koszty ich eksploatacji, z powodzeniem konkurował z parowcami na handlowych szlakach, głównie na trasie Europa-Australia. Druga wojna światowa położyła jednakże ostateczny kres jego flotylli.
Zdawało się wówczas, iż era żaglowców towarzyszących od wieków człowiekowi bezpowrotnie odeszła do lamusa historii, a skrzydlate okręty staną się jedynie odległym wspomnieniem. Szczęśliwie nie zabrakło entuzjastów, którzy na przekór tej pesymistycznej wizji robili wszystko by ponownie wskrzesić świat wielkich żagli. To właśnie ta garstka zapaleńców, na czele z brytyjskim żeglarzem i adwokatem, a przede wszystkim wielkim idealistą Bernardem Mogranem, wystąpiła z propozycją organizacji zlotu istniejących jeszcze żaglowców, połączonych z ich regatami. Pomysł znalazł wielu gorących zwolenników, jednym z nich był książę Edynburga Filip, który objął patronat nad planowaną imprezą. Pierwsze regaty rozegrano równo pół wieku temu w 1956 roku na trasie z angielskiego portu Torbay do Lizbony, a wzięło w nich udział 21 żaglowców. Zainteresowanie publiczności i mediów przeszło najśmielsze oczekiwania pomysłodawców, sukces bowiem był tak ogromny, że powołany jednorazowo komitet organizacyjny spontanicznie przekształcono w brytyjskie Stowarzyszenie Szkolenia pod Żaglami (Sail Training Assotiation), które odtąd zajmowało się organizacją kolejnych regat, te zaś postanowiono rozgrywać w dwuletnim cyklu. Pomysł znalazł wielu naśladowców i również w innych niż Wielka Brytania państwach powstawać zaczęły narodowe stowarzyszenia podobnego rodzaju, mające na celu idę szkolenia młodzieży pod żaglami oraz organizowania zlotów i regat, noszących odtąd nazwę Operacji Żagiel (Operation Sail). Rozgrywano je najczęściej na wodach Morza Bałtyckiego, Północnego, Zatoce Biskajskiej, wokół Wysp Brytyjskich, czy wreszcie na Atlantyku. Liczba uczestników stale wzrastała, a spotkania stopniowo stawały się wielkim żeglarskim świętem, dzisiaj zaś uznawane są za największe i najbardziej prestiżowe regaty żaglowców na świecie.
W miastach portowych mających szczęście gościć uczestników regat spotkać można zawsze tłumy rozentuzjazmowanych miłośników żeglarstwa. Dzieje się tak nie bez kozery, jest bowiem co oglądać i podziwiać. Już samo spojrzenie na dziesiątki żaglowców w pełnych galach flagowych dostarcza niesamowitych wrażeń. Liczni turyści mają niejednokrotnie możliwość wejścia na ich pokłady, zwiedzenia salonów kapitańskich i innych statkowych pomieszczeń, zapoznania się z takielunkiem czy zrobienia zdjęcia za kołem sterowym. W portach organizowane są liczne imprezy towarzyszące, koncerty szantowe, występy teatrów ulicznych i grup folklorystycznych, spotkania ze znanymi ludźmi morza, czy wreszcie tradycyjny przemarsz przez miasto korowodu załóg wszystkich jachtów w paradnych strojach. Wszystko to tworzy niezapomniany klimat dla wszystkich zwiedzających, nie mówiąc już o samych uczestnikach. Rozmach i tak już olbrzymiej imprezy wzrósł dodatkowo w roku 1972, kiedy to jej sponsorem został szkocki producent whisky - Cutty Sark, nie na darmo wywodzący swą nazwę od słynnego dziewiętnastowiecznego żaglowca, jedynego zachowanego do dziś klipra herbacianego, którego smukłą sylwetkę i strzeliste maszty podziwiać można w Londynie, gdzie w suchym doku w Greenwich, znalazł miejsce zasłużonego spoczynku. I choć sponsor ten, trzy lata temu wycofał się rozgrywanej już corocznie imprezy (sponsoruje ją obecnie miasto Antwerpia) nie straciła ona na znaczeniu, przeciwnie - do dziś gromadzi ogromną ilość uczestników chcących pielęgnować tradycję szlachetnej rywalizacji żaglowców i ich załóg. Nie maleje też liczba publiczności podziwiającej ich zmagania, zwłaszcza zaś chętnie przyglądającej się oszałamiającej i nierealnie wręcz pięknej tradycyjnej paradzie żaglowców, które idąc w szyku liniowym opuszczają goszczące je porty. Jednoczesny widok kilkudziesięciu fregat, barków, barkentyn oraz innych jednostek płynących na pełnych żaglach, w towarzystwie kilkuset często mniejszych jachtów, jest naprawdę nierealny. Pozostawić musi on świadomość, że choć epoka żaglowców tak naprawdę przeminęła bezpowrotnie, to jednak chyba nigdy nie znikną one z mórz i oceanów, ucieleśniają one bowiem jeden z tych ideałów piękna, które zgodnie ze słowami Balzaka, równać się mogą tylko wdziękowi kobiety w tańcu i konia pełnej krwi w galopie, ideałów do których człowiek zawsze będzie tęsknić...
Trwające od 9 lipca do 19 sierpnia 2006 roku tegoroczne regaty Tall Ship Races, taką noszą one bowiem oficjalną nazwę, miały wyjątkowy charakter, była to bowiem ich jubileuszowa pięćdziesiąta już edycja. Celem nawiązania do chlubnej tradycji, pierwszy etap rozegrano na historycznej trasie Torbay - Lizbona, tej samej na której pół wieku wcześniej zainaugurowano rywalizację. Mówiąc pierwszy etap, trzeba bowiem od razu zaznaczyć, iż od wielu już lat regaty rozgrywane są, nie na jednym lecz dwóch-trzech odcinkach. Tym razem odbyły się na trasie Torbay-Lizbona-Kadyks-La Coruna-Antwerpia. Zanim jednak flotylla żaglowców stanęła na lini startu w angielskiej Zatoce Torbay goszczona była przez w kilka dni we francuskim porcie Saint Malo. Nieprzypadkowo właśnie tam - to średniowieczne miasto, prawdziwa perła Bretanii, położone u ujścia rzeki Rance, otoczone malowniczymi wysepkami i fortyfikacjami, jak rzadko które pasuje do organizacji tego typu imprez. Poza dogodnym usytuowaniem nad Kanałem La Manche posiada ono bowiem długa tradycję żeglarską. To właśnie stąd wyruszały w minionych wiekach liczne wyprawy do Ameryki Południowej, Indii czy Afryki, stąd też po łupy wypływali na szlak słynni bretońscy korsarze. W początkach lipca do Saint Malo zawitała eskadra wielkich żaglowców oraz mniejszych jachtów z ponad dwudziestu państw, a także towarzyszące im dziesiątki innych jednostek, nie uczestniczących co prawda bezpośrednio w regatach, które jednak pojawiły się tam aby chociaż przez chwilę otrzeć się o tę szczególną atmosferę. Rozpościerający się o zachodzie słońca widok niezliczonej ilości masztów na tle zabytkowych baszt i murów obronnych robił rzeczywiście imponujące wrażenie. Tysiące zaś przybyszów z całej Europy, poza samym podziwianiem żaglowców, miało okazję uczestniczyć w licznych, omówionych już wcześniej atrakcjach związanych z imprezą, jak również zakupić liczne pamiątki na specjalnie przygotowanych stoiskach. Po kilku dniach pobytu w Saint Malo, przyszedł jednak czas opuścić gościnną francuską ziemię i ruszyć wreszcie na morze. Poprzez olbrzymią śluzę kolejne jednostki wypływały na Kanał La Manche, żegnane przez kilka tysięcy wiwatujących miłośników żeglarstwa. Po wyjściu na otwartą wodę towarzyszyły im przez wiele mil setki mniejszych jachtów żaglowych i motorowych. Wspomnieć należy w tym miejscu o udziale Polaków w tegorocznym Tall Ship Races. Nasz kraj reprezentowany był przez sześć jednostek, na czele z dumą wszystkich marynarzy znad Wisły-Darem Młodzieży, na który zamustrował również autor niniejszego felietonu. Oprócz białej fregaty, naszą narodową banderę niosła Pogoria, a także mniejsze jednostki: Joseph Conrad, Dar Szczecina, Tornado oraz legenda Arktyki - Gadania. Bliźniacza Pogorii Iskra, po uszkodzeniu jednej z rej podczas śluzowania musiała niestety wycofać się z regat.
Po wypłynięciu na morze kawalkada ruszyła prosto na północ do Zatoki Torbay. Pogoda nie sprzyjała niestety rozwinięciu żagli, wiał słaby i niekorzystny wiatr. Jako, że to jeszcze nie regaty i można było wspomagać się siłą koni mechanicznych, statki w większości płynęły na silnikach. Potem będzie już tylko siła wiatru i mięsni. Pośpiechu nie było, początek regat przewidziany został na godzinę 16.00 następnego dnia, tj. niedzielę 9 lipca. Na wszystkich żaglowcach trwały gorączkowe przygotowania, próbne alarmy manewrowe, szkolenie młodych załóg, zwłaszcza tych mniej doświadczonych, które dopiero co zamustrowały. Wspomnieć w tym miejscu należy, iż regulamin Tall Ship Races przewiduje, że co najmniej połowa załogi każdej jednostki musi być w wieku 15-25 lat. Na pokładzie Daru Młodzieży, oprócz załogi zawodowej przeważali zdecydowanie studenci Akademii Morskiej w Gdyni będącej armatorem żaglowca, poza nimi w rejsie wzięło udział kilkunastu zapaleńców spoza uczelni, którzy w ramach wakacji czy urlopów postanowili przeżyć przygodę na morzu. Jako ciekawostkę przytoczyć można fakt, iż w trakcie podążania do Torbay, przeprowadzono szkolenie dla nowych członków załogi w zakresie chodzenia po rejach, które rozpoczęło się dokładnie... w trakcie finałowego meczu mistrzostw świata w piłce nożnej rozgrywanego pomiędzy Włochami a Francją, oglądanego zaś na włączonym wyjątkowo w tym czasie telewizorze, w mesie studenckiej na dziobie statku.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż