Byli też ciemnoocy o ochrypłych głosach...
artykuł czytany
771
razy
Poranna lista:
1. Za krótko obciąłem wczoraj paznokcie i tak mnie teraz bolą opuszki palców, że ledwo co trzymam długopis.
2. Od paru dni męczy mnie swędząca wysypka.
3. Cieszę się, że odetchnę przez te parę dni od pracy z dzieciakami i od Anglii w ogóle.
4. Czy jestem melancholikiem i za bardzo skupiam się na sobie?
5. Jeszcze dziś napcham się chocolate con churros i spróbuje tego słynnego Jerezu.
6. Lubię mieszkać w małych, obskurnych i tanich hiszpańskich hotelikach, gdzie nikt mnie nie zna.
7. Jeszcze bardziej lubię szwendać się po ulicach miasta, w którym nic mnie nie wiąże, żadne znajomości, czy praca i gdy mogę bezstronnie obserwować ludzi i pić piwo w starych, ustronnych knajpkach.
8. Czytałem wczoraj „As I Walked Out One Midsummer Morning” Lauriego Lee i zżera mnie zazdrość, że nie potrafię pisać tak jak on. Przeczytałem tylko rozdziały od opuszczenia przez niego rodzinnego domu i o włóczędze ze skrzypcami po południowej Anglii, a później o rocznej tyrce na budowie w Londynie. Część hiszpańską zostawiłem sobie na podróż.
9. Biorę się za śniadanie, które moja Tulasi przygotowała dla mnie dziś rano. Żeby to zrobić wstała razem ze mną o 3:30! This is love.
Spoglądałem przez okno samolotu (skoro leciałem sam, to wreszcie mogłem usiąść przy oknie) myśląc, ile Laurie Lee byłby w stanie znaleźć słów, porównań i metafor na opisanie tego widoku. Czytając jego książki i próbując później opisywać rzeczywistość swoimi słowami, czuję się jak dziecko, które po wyjściu z wystawy, powiedzmy Malczewskiego, bierze się samo za rysowanie i wychodzi mu z tego ludzik; kółko jako głowa, kreska jako tułów i cztery krótsze kreski jako kończyny. Pocieszam się, że pisanie wyrabia się wraz z praktyką i pamiętam, że w przeszłości, im więcej czasu spędzałem z długopisem, tym łatwiej było mi się wyrazić i znajdywać odpowiednie słowa.
Za dwie godziny mieliśmy być już w Maladze. Póki co, jak dzieciak przykleiłem twarz do szyby i syciłem oczy przestrzenią, myśląc przy tym, że gdybyśmy roztrzaskali się gdzieś w dole (kto choć raz podczas lotu nie bawił się taką myślą?), to z pewnością pofrunąłbym z powrotem tu, na górę, żeby powywijać trochę koziołków, tym razem już bez nerwów i bez niewygodnego pancerza z plastyku i stali.
Na samym początku lotu mogłem jeszcze zahaczyć oczy o znajome kształty oszronionych, kanciastych pól, płaskich gór i niepozornych, niechlujnie porozrzucanych klocków zabudowań, ale później wznieśliśmy się już na poziom wyżej i do oglądania pozostały mi tylko abstrakcyjne, przerażające (w jakiś senny sposób) kłęby chmur.
W środku krzątały się stewardessy z włosami spiętymi tak gładko i ciasno, że wydawało się jakby skóra na ich czołach miała zaraz pęknąć. Przejęte, dumne i oficjalnie uśmiechnięte roznosiły kanapki i colę po kosmicznych cenach, czekając, aż skończy się ich podniebny dzień pracy i będą mogły oddać się wieczornej, stewardessowskiej rozrywce. Ciekawe, czy kiedykolwiek pozwalają tym włosom rozrzucić się niesfornie i pozwolić odpocząć zmaltretowanej skórze głowy? Ciekawe też, czy po całym dniu noszenia chłodnego uśmiechu są w stanie wymienić go na szczery, czy też zostaje im tak już na zawsze.pa
Pasażerami byli w większości Anglicy w średnim wieku, przeglądający ze szczęściem swoje przewodniki, albo rozochoceniu budowlańcy, jak ta grupka wygolonych chłopaków kilka siedzeń za mną, którzy lecieli do Hiszpanii, żeby podtrzymać tam sławę brytyjskich pijusów na urlopie. Za dwie godziny nasze drogi miały się rozejść, kiedy jedni odjadą taksówkami do swoich drogich hoteli przy plaży, a drudzy hałaśliwymi grupkami zaleją nadmorskie bary, prześcigując się w ilości wypitych piw i opowiedzianych sprośnych dowcipów, a później, rankiem marokańscy i senegalscy czyściciele ulic spłuczą z ulic plamy wymiocin, a czasami i krwi.
Dalszy ciąg porannej listy:
10. Wreszcie pojawia się radość z podróży, wypierając opary snu i angielskiej, zimowej chandry.
11. Im dalej, tym lżej.
12. Gdybym był bogaty (ale tak naprawdę bogaty), pierwsze kilka lat spędziłbym tylko na podróży, nie darowałbym żadnemu zakątkowi świata, choć pierwszeństwo i tak miałaby moja Hiszpania.
Później zrobiłbym sobie krótką przerwę.
13. Coraz bardziej jestem przekonany, że uda mi się skończyć moją książkę o Camino. Każdy większy plan, żeby go spełnić, potrzebuje medytacji, wyobraźni, obrazowania (często wyobrażam sobie jak wygląda okładka mojej książki, albo jak pachnie jej druk.)
Przeczytaj podobne artykuły