podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Europa » Rosja – Daleki Wschód i Kamczatka
reklama
Adam Dęby
zmień font:
Rosja – Daleki Wschód i Kamczatka
artykuł czytany 3957 razy
Przeszliśmy dziś niewiele – jakieś 7 km. Znaleźliśmy kolejny domek, ale ten to była rozbita rudera. Zawsze to jednak lepiej niż spędzić noc w namiocie. W tej szopie znaleźliśmy kaszę manną przeterminowaną o siedem lat. Ugotowaliśmy ją (ze dwa kilogramy) i zjedliśmy całą… Już jak kładłem się spać było mi zimno. Poza tym miałem obtarte nogi – po błądzeniach we mgle tak przemoczyłem buty, ze musiałem je przyczepić do plecaka i nałożyć kalosze. A kalosze w górach = obtarcie… Spałem może ze dwie godziny – było mi za zimno, musiało być poniżej -10 stopni. I prześladowała mnie wizja żarcia – bigos mego ojca, fasolka po bretońsku w studenckim barze, ba, nawet znienawidzonej kalafiorowej bym pożarł cały garnek!!! Kolejnego dnia nie idziemy, a suniemy. Jesteśmy zmęczeni już mocno, bardzo mocno. Co kilkadziesiąt metrów lustrujemy przez lornetkę horyzont w poszukiwaniu największej stacji wulkanologicznej „Apachonczi”. Ma być duża, być może zamieszkała. Pić nam się chce bardzo – po drugiej stronie gór (tej bardziej naświetlonej podczas dnia) nie ma żadnych strumyków, roztopów czy kałuż. Znajdujemy jakąś chatę, ale nie bardzo pasuje do opisów „Apachonczi”. Ale stoi wiadro z wodą!!! – nie interesują mnie komary, muchy i inne robactwo na jej powierzchni… Spędzamy tu nerwową noc – wiatr wyje strasznie i wieje tak, ze namiot pewnie by odleciał…
Rano wyruszamy po śladach ciężarówki. Wypiliśmy resztkę wody i teraz nie mamy jej w ogóle . Ale nie martwi to nas, bo schodzimy w dół, a tam zawsze jest wilgotniej. Zresztą skoro są ślady kol to i do ludzi niedaleko. Ale szybko ślady kół odbijają w zupełnie nie tym kierunku co trzeba więc idziemy na „skróty” – suchym korytem strumienia, który musi przeciąć ślady kół, bo innej możliwości nie ma!
Dziarsko maszerujemy, potem już tylko idziemy, a w końcu ledwo posuwamy się do przodu. 5, 10, 15 kilometrów… Wody nie ma, śladów nie ma. I na co ci dedukcja człowieku w Sojuzie??? W końcu koryto strumienia kończy się. Kończy się tez zasięg mapy… Idziemu już na „kompas” – kierując się na południe dojdziemy do kolejnego pasma górskiego, a gdzie góry tam i woda. To jedyny „pewnik”. Ale ile to kilometrów?- tego już nie wiemy! Przebijamy się przez tajgę do zmierzchu. Ciągle patrzę przed siebie. Patrzę, patrzę i widząc to co widzę wrzeszczę: „Nie, nie, nie wierzę, to niemożliwe!!! ”W miejscu, które się wydawało kolejną gęstwiną do przebicia się, stoi słup, a na nim przewody, biegnące do kolejnego słupa!!! Skąd one? Obok słupów biegnie solidna, leśna droga, pełna śladów kół!!! Mimo pragnienia ostrym tempem przebywamy jeszcze ze 20 km. Ale wody dalej nie ma. Robi się ciemno, bez rozbijania namiotu walimy się na ziemię. Kładziemy wszystkie metalowe przedmioty w trawę – rano zbierze się rosa i kilka łyków będzie. Ale zasnąć ciężko. Pić, pić!!! I Nagle wymęczony mózg rejestruje dźwięk pracy silnika. Co to? Śni się coś? Po paru minutach stoimy obok trójki młodych Rosjan, jadących motocyklem z budą na polowanie. Są pijani jak prałat papieski!!! Oferują nam wódkę, ale co tam wódka!!! Sami ją pijcie!!! Ale mają też wodę na szczęście (dla nich nie na szczęście – co to za zapojka? – woda???) Wprawdzie tylko litr, ale wystarczyło, aby nas ożywić! A ze chłopaki nic na kaca rano mieć nie będą? – nie pijcie alkoholu, to kaca nie będzie!!!
Rano rosy nie ma. Ale niedaleko od nas znajdujemy puszkę po starej konserwie rybnej i jest w niej nieco wody. A jeszcze później znajdujemy beczkę po ropie, w której tez jest woda. Wprawdzie z kolorowymi plamami po paliwie, śmierdząca zgniłymi liśćmi i z robakami, ale to WODA!!! Idziemy jeszcze około 25 km. Nigdy nie sądziłem, że tyle we mnie sil drzemie. Ale jeszcze trochę to chyba bym padł i ciężko by było ze wstaniem… Słyszymy warkot – znowu jedzie motocykl z doczepioną budą – to milicjant wracający z polowania. Zabiera nas do siebie (tzn do domu gdzie stoi na stancji). Gospodarze - starsi, przemili ludzie stawiają na stół wszystko co mają, a wiele nie mają. Jesteśmy tak wyczerpani, że nie mamy sił na nic tylko pijemy herbatę. Kiedy milicjant idzie się ogolić, babcia szepcze „Wy w gorodzje Kljuczi – eto wojenna zona, zakryta dla inostrancow, kak u was niet propuska wam nado bystro uchodzit”. Babciu, ale jak tu iść i gdzie? Obdarowani kilkoma kilogramami ziemniaków, marchwi, buraków poszliśmy do lokalnego hotelu. Pół nocy pijemy herbatę i jemy, wepchaliśmy w siebie po kilka litrów płynów i żarcia. Pojawiła się dyrektorka hotelu i każe nam uciekać o świcie – tu niebezpiecznie (jej syna kilka dni wcześniej tak pobito, ze zabrano go do szpitala w Pietropawlowsku), nie macie pozwolenia na pobyt w Kljucziach, a jutro rano ten pokój mają „zanjac wazne gieneraly”… O świcie wymykamy się więc. Zaraz za miasteczkiem zabierają nas rozklekotanym pudłem doroznicy – w sercu tajgi remontują drogę łączącą Pietropwalowsk z portem Ust Kamczack. Trafiamy do „bazy” – ogromne zgromadzenie sprzętu, ludzi, baraków. Jemy obiad ze wszystkimi , każdy jest nas ciekawy, tak jak i my ich. To twardzi ludzie. Spędzamy tam kilka godzin, a potem podrzucają nas do Kozyriewska. Próbujemy jeszcze coś złapać dalej, ale nic nie jechało. Pod wieczór wracamy wiec do Kozyriewska i idziemy do najokazalej wyglądającej chaty. Jest tylko dzieciak i radzi nam iść do dyrektora szkoły. Dyrektor to nauczyciel w-f, a zarazem instruktor karate. Zaprasza nas do siebie, ale podaje nam tylko kawę – powiedział, ze jak nam da jeść to jutro jego dziecko będzie głodne! Od 6 miesięcy nie dostał wypłaty i nie wie jak przeżyje zimę! Możemy spać w sali gimnastycznej, ale mamy nie zapalać kuchenki…
W Kozyriewsku utkwiliśmy na pięć dni!!! Po trzech dniach czekania w rowie za miastem podjechał facet, co ostatnio nas podwiózł do doroznikow w lesie i powiedział, ze może nas zabrać do innej bazy, tuz za Kozyriewskiem, tam odpoczniemy, a za dwa dni będzie wiózł ludzi do Milkowa (jakieś 250 km w pożądanym przez nas kierunku) i może nas zabrać ze sobą. Tak wiec spędzamy dwa dni pośród ludzi tajgi - żelaznych ludzi, takich „co nie gniotsa nie lamiotsja”. Widać jednak, ze zmęczeni są - i przez życie i przez alkohol. W zadymionych barakach widzieliśmy ile ci słowiańscy bracia mogą wypić!!! Ile suszonej ryby zeżreć z cebulą i czosnkiem!!! Prości to ludzie, niewykształceni, ale prawdziwi! Ale nam już też wiele rzeczy niestrasznych – na zewnątrz było może ze 3-4 stopnie, a ja się rozebrałem prawie do naga i kąpałem się w lodowatej rzece. I zimno mi nie było!
Trafiamy w końcu do Milkowa. Jest już późny wieczór, ciemno. Ale w busie był Siergiej… Siergiej zabiera nas do swego domu. Gości wszystkim co ma – jedliśmy więc i mięso łosia i niedźwiedzia! Siergiej to inżynier drogowy. Zarabia dużo więcej niż zwykły robotnik, z którymi mieliśmy przez ostatnie dni do czynienia, ale kiedy tylko ma czas albo w „martwych „ miesiącach zapuszcza się w tajgę i poluje. A na koniec, abyśmy nie „krepowali się” zostawia nam swój dom i wszystko co w nim jest i idzie spać do sąsiada (ale ja myślę, że z nas słaba klientela do picia była i poszedł tam kontynuować zabawę..).Ot i wot, russkaja dusza…
Następnego dnia czekaliśmy i czekaliśmy za miasteczkiem na okazję, a nic nie jechało. A ze śniadania nie jedliśmy to wróciliśmy do miasta coś przekąsić. I spotkaliśmy kierowcę busa, co jechał do Pietropawlowska i brakowało mu ludzi do kompletu. Pierwszy raz pojechaliśmy za pieniądze na Kamczatce. Na noc zjechaliśmy do Wiktora. Sam gospodarz wybrał się na polowanie, a jego żona nie bardzo zadowolona była, ze ma kolejne gęby do nakarmienia i to aż trzy – młode, duże i głodne. Ale, że to już był koniec naszej włóczęgi to postanowiliśmy cale nie wykorzystane żarcie oddać pani domu i od razu jej nastawienie do nas uległo zmianie (było jeszcze sporo tych produktów - sosy, zupy w proszku, buliony, ryże, kuskus)
Strona:  « poprzednia  1  2  3  4  [5]  6  następna »

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Mała Antarktyda o tysiącu nazwach
»  Bliżej niż myślisz... Kaukaz - najwyższe góry Europy
»  Moskwa
»  Samochodem po bezdrożach Rosji
»  TIR-em do domu, cz. I
»  TIR-em do domu, cz. II
»  Kuryle - Jak daleko na koniec świata
»  Sankt Petersburg
»  Rosja - Mongolia
»  Ural Polarny
»  Elbrus 2004 - studencka wyprawa turystyczno-naukowa
»  Gdzie Słońce nie zachodzi...
»  Za górami, za lasami...
»  Kaukaz oczami wspinacza
»  Oczami "turistów-alpinistów"
»  Syberia
»  Koleją Transsyberyjską na wschód
»  Lądem z Rzeszowa do Bangkoku
»  Cinquecento do Kazachstanu przez Ukrainę i Rosję 2004
»  Chibiny - przez kopalnię na szczyt
»  Bal w Carskim Siole - współczesna rekonstrucja i słów kilka o Bursztynowej Komnacie
»  Pociągiem z Polski do Chin przez Rosję i Mongolię
»  Z wizytą u tuwińskiej szamanki
»  Wyprawa do Korei Południowej
»  Expedycja III Sey Kraków-Pekin
»  Rosja Polarna 2008
»  Wyprawa Silk Road'2009
»  Ekspedycja Elbrus 2010
»  W dzikie serce Azji - AŁTAJ 2010
fotoreportażfotoreportaż
» Expedycja Morze Czarne 2004 - Tomasz Kempa
wyróżniona galeria
górapowrót
kursy walutkursy walut
Rosja (rubel) 1 RUB =  5 groszy
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA