Rosja – Daleki Wschód i Kamczatka
artykuł czytany
3963
razy
Cały dzień spędziliśmy w Pietropawlowsku Kamczackim (port lotniczy mieści się w Elizewie, około 20 km od P.K.) pętając się po brudnym, zabłoconym mieście oraz po brzegu pełnej śmieci i brudów Zatoce Piotra i Pawła nad Oceanem Spokojnym (to co Rosjanie potrafią zrobić z przyroda jest sennym koszmarem nie tylko obrońców przyrody, ale i zwykłego człowieka Zachodu).Po powrocie do domu znalazł się i Wiktor. Eh, chyba zaimponowaliśmy mu, skromnie mówiąc. Następnego dnia odlecieliśmy do Chabarowska.
Na miejscu spodziewamy się już kłopotów – wszak w telewizji oglądanej u Wiktora słyszeliśmy, ze energia elektryczna podrożała o 100%!!! W kasie biletowej na dworcu od razu wywęszyli, że jesteśmy obcokrajowcami. Nowa cena dla Rosjan to 620 rubli i po obliczeniach okazuje się, ze brak nam 25 rubli! Idziemy na pocztę – oddaję niewykorzystane znaczki pocztowe. Brakuje 8 rublii! Wyciągamy co mamy drogocennego i usiłujemy to sprzedać. To była lekcja pokory, ale udaje się upłynnić świetną niemiecka latarkę za 10 rubli. Mamy kasę!! Ale na tym koniec – we wszystkich kasach skrupulatnie sprawdzają dokumenty i nie da się nikogo nabrać na numer z karteczką z nazwiskami. Nie da się przebłagać spaślaków w kasach… Na podarek dla spaślaka w kasie nie mamy forsy…
Na dwa tygodnie utkwiliśmy w Chabarowsku…
To były dziwne czasy – Internet nie istniał, a na pewno nie istniał w Rosji. Przelewy bankowe czy pocztowe nie istniały, a na pewno nie istniały w Rosji. I w ogóle w Rosji nie istniały żadne pewne środki przekazu gotówki - chyba, ze z łapy do łapy. ..Rosja wówczas sięgnęła dna. Nic nie funkcjonowało normalnie - zdażały się historie jak z Dzikiego Zachodu, że zorganizowane bandy napadały na pociągi Kolei Transsyberyjskiej… Skontaktowaliśmy się z polską ambasadą w Moskwie. Też dali popis niekompetencji i obojętności. Ale uśmiechnęło się do nas szczęście – jeden z konsuli raz do roku odwiedza polskie ośrodki rozrzucone po Syberii i za 12 dni ma być w Chabarowsku. „Jeśli wasi przyjaciele w Polsce przeleją pieniądze na konto ambasady w Moskwie to konsul je przywiezie… ale pospieszcie się – konsul nie ma czasu zbyt wiele…” – usłyszeliśmy przez telefon. Pierwsze dwie noce spędzamy na dworcu kolejowym – zimno tam i straszno . Otępiali, apatyczni ludzie czekają na swoje pociągi. Ludzi tych nic nie rusza, nic nie wyciąga z ich z nieustannego zamyślenia, z jakiejś dziwnej apatii. Nawet rozpaczliwe krzyki kogoś, komu właśnie coś skradziono. Złodzieje chodzą wręcz oficjalnie, bo bezkarność zapewnia im podział zysków z milicją. Śpimy na zmianę. Ilu ja psycholi, pijaków, włóczęgów widziałem! Ilu z nich przysiadało się, a to mamrocząc coś, a to szepcząc tajemniczo… Byli i nawiedzeńcy religijni chodzący boso po lodowatej podłodze i narkomani i byli komandosi z Afganistanu i Czeczenii i uciekinierzy z psichuszek i „durdomow” (domy wariatów)i wielbiciele muzycznej grupy Kiss… Zazwyczaj wystarczało powiedzieć coś niemiłego, ale niektórych nie dało się pozbyć…Tak jak kapitana milicji Wasilija Kubilowa… Pierwszego dnia spławiliśmy go, gdyż z definicji milicjant w Rosji to największy przestępca. Ale każdej nocy się przysiadał, odganiał natrętów i prosił, że jakby co to do niego… Czwartej nocy poszliśmy wiec do niego podając jego dane dla polskiego konsula. Eh, Wasia, Wasia… To jeden z najbardziej niezwykłych ludzi jakich poznałem w życiu…
Wasilij Kubillo - lejtnant milicji na dworcu kolejowym w Chabarowsku, w Primorskom Kraju. Ex - komandos specnazu. Był uczestnik wojny w Mołdawii. Człowiek uczciwy(na warunki rosyjskie) do szpiku kości. Człowiek, który, aby uratować swoją żonę chorą na raka przybył aż na koniec Rosji… Żonę uratował naczelny lekarz dalnowostocznoj armii (zamiast głównego szamana Jakucji, bo ponoć już tylko w nim była nadzieja), ale tyle za to wziął pieniędzy,że Wasia musiał oddać wszystko i zostać zwykłym milicjantem na dworcu kolejowym… Oddajmy glos Wasi: ”Pierwszy dzień jestem w pracy. Pierwsza moja akcja – widzę jak złodziej – młody, wypasiony facet wyrywa torbę starszej kobiecie. Podbiegam i tak przykładam, ze facet się sam nie podniesie. Zabieram go do tymczasowego aresztu. Kiedy się ocknął grozi mi „A wot ty bladz, swołocz jeb…, ty nie znajesz kto takoj ja, ja z samym naczalnikom znakomyj, pojdzjosz ty w piz…, a ranjszje ja tjebje ubiju blja... ty swołocz…” I rzeczywiście naczelnik każe wypuścić bandziora i daje mi naganę… No to ja wypracowuje swoją metodę: niedaleko dworca znalazłem zaułek, taki z którego nie da się zwiać . Biorę zawsze ze sobą dwóch zwykłych milicjantów, którzy obstawiają ten zaułek do którego ja sprowadzam jednego, czasem dwóch opryszków. Spuszczam im łomot jak nauczono nas w specnazie, a co mają w kieszeniach daję mojej obstawie, aby ze mną chciała chodzić na takie akcje… Do bandziorów mówię (jeśli są przytomni he he he), że jak jeszcze raz ich zobaczę u mnie to zabiję, a nerki sprzedam Chińczykom. Zazwyczaj skutkuje. Sobie nic nie biorę. Lubię się bić… ”. A że to nie bujda to obejrzałem raz Wasi trening i widząc los łamanych cegieł i desek nie chciałbym być przestępcą złapanym przez niego na dworcu w Chabarowsku. ”Wasia, a nie boisz się, ze cie zabija?” – raz matka rodziła…
Dni lecą tak samo. Za posiadana kasę kupujemy jedzenie i dla nas i dla całej rodziny. Raz Wasia zabiera nas na ryby – łowimy w samym sercu amurskiej floty wojennej – on jako milicjant macha legitymacja, a my za nim hyc, jako goście z Białorusi – koło okrętów jest najwięcej wyrzucanych resztek z posiłków i łowy tu są zazwyczaj obfite (ale nie tym razem). Pewnie byliśmy pierwszymi Polakami (i zapewne ostatnimi) wewnątrz rosyjskiej, wojennej floty rzeki Amur…
W końcu przyjeżdża konsul i wraz z nim pieniądze!!! Ale ceny biletów znowu poszły w górę, a my wydaliśmy tyle, że w sumie znowu nam brakuje!!! (na bilet dla obcokrajowców)… Wasia wykrada z posterunku dokumenty, tzw sprawki na których wkrótce pojawia się informacja, że my, obywatele Białorusi – Triuszin, Mierkulow i Kopotilkin straciliśmy dokumenty i na „sprawkach” jedziemy do swoich miast rodzinnych w celu wyrobienia nowych…!!! To już było za ostre!!! Ale kupujemy bilety na „sprawki” za cenę dla miejscowych i jedziemy… Przez całą Rosję - pijaną, dziką , rozbuchaną ówczesnym bezprawiem. Pierwszy lepszy milicjant, który by się połapał miałby albo awans w kieszeni i nagrodę za schwytanie „szpiegów” albo by nas gdzieś na odludziu załatwił, nikt by nas nigdy nie znalazł, a sobie wziął „materialną stronę naszego posiadania”… Kontrole były dwie – jedna na szybkiego - milicja zaraz wysiadała, bo już kogoś złupili, a druga w środku nocy - kilka zaspanych ziewnięć i ruchów nogą ubraną w dziurawą skarpetę, w kierunku twarzy kontrolującego wystarczyło, aby natręci poszli dalej…
A w Moskwie to już jak w domu. Ba, nawet na bezczelnego kupujemy bilety na „sprawki” jako Białorusini… Ten wyjazd to była niezła szkoła życia…
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż