Scotland Castle Tour Bike Expedition
artykuł czytany
560
razy
31 lipca (piątek)
„A droga długa jest, niewiadomo gdzie ma kres”. Słowa piosenki zespołu Akurat bardzo pasują do naszej podróży do Szkocji. Scotland Castle Tour to moja pierwsza tak długa wyprawa rowerowa. Początkowo były to tylko kilkudniowe wypady za miasto. To, co przeżyłam w sierpniu na długo zostanie w mojej pamięci. Wyruszyliśmy 31 lipca około godzimy 10:00 z Czerska. Do Paryża jechaliśmy przez Niemcy autostradą, z którą nieodłącznie kojarzyć mi się będzie napis AUSFAHRT, pojawiający się co jakiś czas przed moimi oczami i oznaczający zjazd. Belgia i Francja były już bardziej ciekawe, niż niemieckie tereny. Zjechaliśmy z autostrady i do samego Paryża dotarliśmy mniej uczęszczanymi, czasami wręcz prowadzącymi przez malownicze wsie drogami. To pozwoliło nam podziwiać piękne tereny tych państw. W drodze bardzo pomógł nam GPS, ponieważ nawigowanie przy tak dużej ilości skrzyżowań, nie należy do prostych. To dzięki niemu, po ok 26 godzinach jazdy, przerywanych kilkoma postojami, żeby nie zamęczyć naszego jedynego kierowcy, dotarliśmy do Paryża.
1 sierpnia (sobota)
Przedmieścia Paryża zaczynały się już ok. 20 km od centrum. Na jednym z podmiejskich parkingów zostawiliśmy samochód i przesiedliśmy się na nasze rowery, by móc zwiedzić stolicę Francji. To, co od razu przykuło mój wzrok to wielokulturowość i różnobarwność strojów. Kolorowe, afrykańskie ubrania przepięknie wyglądały na ich właścicielach. W dotarciu do centrum pomogły nam mapy powieszone na przystankach autobusowych. Co ciekawe, nie tylko my, jako sposób na zwiedzanie Paryża wybraliśmy rowery. Było tam wiele miejsc, w których można wypożyczyć specjalne bicykle i poruszać się po ścieżkach rowerowych. Turyści chętnie z nich korzystali.
Tego dnia zwiedziliśmy Katedrę Notre Dame, robiliśmy kółeczka wokół piramidy Luwru jak również przedzieraliśmy się przez tłumy turystów na Polach Elizejskich. Gdy zapadł zmrok, Paryż rozświetlił się milionami lampek, które tworzyły niesamowitą atmosferę. Około północy znaleźliśmy się u podnóża oświetlonej Wieży Eiffla, stalowego kolosa, który tak licznie odwiedzany jest przez turystów całego świata. Nocleg mieliśmy niezapomniany, bo spaliśmy dosłownie pod jedną z jej czterech „nóg”. Niestety muszę przyznać, że z tej perspektywy stalowy kolos nie robi takiego wrażenia. Mieliśmy pecha, ponieważ w nocy zaczęło padać, a żelazna konstrukcja nie dawała w pełni schronienia przed deszczem. Chyba pogoda chciała nas przyzwyczaić do szkockiej aury. Po spięciu rowerów wskoczyliśmy w podarowane przez firmę Loap śpiwory, licząc że nas z stamtąd ochroniarze nie wygonią. Widać stróże prawa lubią turystów i do godz. 7:00 żadna pobudka z ich strony na nas nie czekała. Napływowi handlarze byli jednak innego zdania toteż o 5:00 nad ranem jeden z nich zafundował nam pobudkę chcąc sprzedać miniaturkę wieży Eiffla. Na szczęście była to jedyna, nie licząc deszczu, nocna niespodzianka Paryża.
2 sierpnia (niedziela)
Rankiem udaliśmy się na mszę do Katedry Notre Dame, znanej nie tylko z powieści o Dzwonniku. Jest to przede wszystkim największa, tak dobrze zachowana, gotycka budowla średniowiecznego duchowieństwa. Wybudowanie jej trwało prawie 170 lat. Powstała ona w okresie wypraw krzyżowych i od tego momentu królowała wśród francuskich kościołów. Przetrwała nawet rewolucję francuską, podczas której od zniszczenia uratował ją paryski mieszczanin, który puścił plotkę, że jej zburzenie może naruszyć okoliczne budynki. Msza odbyła się z rozmachem godnym historii tej świątyni, niestety żadne z nas nie zna francuskiego, więc niewiele zrozumieliśmy. Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy było Sacre Coeur. Musieliśmy się do niego wspinać pod dość wysokie wzniesienie, jednak widoki na całą stolicę rekompensowały trud wspinaczki. Dookoła świątyni trwało coś na wzór festynu – stragany z pamiątkami, muzyka, śpiew. Ponownie mieliśmy okazję pośmiać się z nielegalnych handlarzy uciekających przed Radkiem. Naprawdę napis na jego koszulce działał cuda. Gdyby więcej osób chodziło w koszulce „FBI”, miasto zarobiłoby dużo więcej na handlu aniżeli obecnie. Mieliśmy okazję zapoznania się ze sposobem szybkiego przemieszczania się nielegalnych handlarzy z ich towarem. Pamiątki, które sprzedawali położone były na kocu, który powiązany był na rogach sznurkami. Każdy z rogów koca połączony był z przeciwległym tak by w razie niebezpieczeństwa (Policji) móc szybko zwinąć „stragan” i uciec ze wszystkim.
Po zjedzeniu obiadu, wpatrzeni w przepiękne widoki na panoramę Paryża, zaczęliśmy kierować się w stronę pozostawionego na parkingu samochodu, co było nie lada wyzwaniem ze względu na odległość i plątaninę ulic. Gdy w końcu go odnaleźliśmy, zapakowani ponownie do samochodu ruszyliśmy w dalszą trasę do Szkocji. Kierowaliśmy się do Dunkierki, skąd promem przeprawiliśmy się na Wyspy.
3 sierpnia (poniedziałek)
Gdy byliśmy już na stałym lądzie musieliśmy przyzwyczaić się do ruchu lewostronnego, z czym Szymon świetnie sobie poradził. Niestety zjeżdżając z promu nie udało się uniknąć przytarcia podwozia. Początkowo wydawało się, że nic się nie stało. Wizyta na stacji benzynowej rozwiała niestety nasze założenia. Urwaliśmy zaczep od bagażnika rowerowego mocowanego na hak holowniczy. Całe szczęście, że rowery się utrzymały. Ponad godzinę zajęło Szymonowi kombinowanie, z czego i jak zrobić zabezpieczenie, które miało nam wystarczyć na ponad 4 tysiące kilometrów jazdy samochodem. Udało się to na szczęście niskim kosztem za pomocą metalowych opasek zaciskowych oraz drutu. Gotowi do dalszej podróży wyjechaliśmy o 3:00 w nocy z Dover. Szkocja zaraz na dzień dobry przywitała nas lekkim deszczem. Widoki, które mogliśmy podziwiać z samochodu już wtedy mówiły nam, że to będzie niezapomniana wyprawa. I tak właśnie było!
Zabawne (z perspektywy czasu) wydają mi się ostatnie metry dojazdu do Inverness. Mieliśmy dużo szczęścia, że wcześniej zatankowaliśmy do pełna bak, bo jak się później okazało przez blisko 200 km nie natrafiliśmy żadnej stacji paliw! Do Inverness wjechaliśmy na oparach, a do najbliższej stacji zjechaliśmy na luzie, bo szczęśliwie mieściła się ona u podnóża górki.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż