Maciej Brożyna, Maciej Śliż, Łukasz Godek, Jarosław Herbert
Ekspedycja Elbrus 2010
artykuł czytany
1290
razy
III. ZDOBYCIE SZCZYTU
Jesteśmy w Azau (2200 m n.p.m.), pełnym turystów i wspinaczy, którzy chcą zdobyć szczyt, należący do korony świata. Elbrus, liczący sobie 5642 metry, jest najwyższym szczytem Rosji oraz pasma, w którym się znajduje – Kaukazu. Jest nie tylko jednym z siedmiu najwyższych szczytów kontynentów, a więc zalicza się do Korony Ziemi, ale również jako najwyższy wulkan Europy, jest częścią tzw. Volcanic Seven Summits, czyli siódemki najwyższych wulkanów na kontynentach świata (wśród których jest również Kilimandżaro). Wśród turystów nie brakuje także ludzi w klapkach i szpilkach, którzy – ku naszemu zdziwieniu – nie przyjechali kupić pamiątki ze straganów pod Elbrusem, ale spoglądają na kolejkę linową, jadącą w kierunku naszego celu.
Wyjeżdżamy więc nowoczesną kolejką, przypominającą te alpejskie. I to by było na tyle, co do europejskich porównań. Kolejka wywozi nas do stacji Mir, na wysokość 3470 m n.p.m., skąd ukazuje się nam piękny krajobraz – czerwone wulkaniczne skały, po których spływa woda z topniejącego lodowca. Niestety, oprócz tych pięknych widoków, zastajemy sterty śmieci, żelastwa i złomu, jak choćby kolejkę krzesełkową, która pamięta Związek Radziecki, a którą przedostajemy się na wysokość 3800 m n.p.m. do stacji Garabaszi, w pobliże tzw. „Beczek”.
Rozstajemy się tam z ludźmi w skąpych, letnich strojach, wyjeżdżających na piwo i by złapać trochę opalenizny. Nie ukrywamy z tego powodu zadowolenia, że owi turyści nie idą dalej ku szczytowi, co mogłoby świadczyć o tym, że szczyt jest dostępny dla wszystkich – podobnie, jak Gubałówka – przez co nasza wyprawa straciła by całą powagę. Łapiemy dwa głębokie oddechy i ruszamy dalej mijając blaszane kontenery, kojarzące się z magazynami na narzędzia, które okazują się być schroniskami dla co bardziej zamożnych turystów.
To Baza „Beczki”. Nikt nie pyta skąd wzięła się ta nazwa, bo to tak jakby zapytać przechodnia stojąc przed „Tesco”, czy gdzieś w pobliżu jest tutaj hipermarket. Baza o nazwie „Beczki”, to teren, na którym stoją ustawione w szeregu jak Toj-Toje, olbrzymie metalowe beczki – jak się okazało – wcześniej służące jako zbiorniki na paliwo rakietowe, a po opróżnieniu i wycięciu okienka i drzwi, służące jako miejsca „hotelowe” dla turystów z widokiem na kontener-sklep, jedyny i ostatni obiekt handlowy na drodze do szczytu.
Rozbijamy pierwszy obóz, który dziwnie nas doświadczył, powodując pierwszy ból głowy, zmęczenie, ospałość i trudności z oddychaniem. Trwa aklimatyzacja, bez której zdobycie szczytu Elbrus jest niemożliwe. Poranek to przepakowanie sprzętu, pełna micha i wyruszamy w górę. Tempo, kojarzące się ze spacerem emerytów, przyprawia nas o szybki i utrudniający myślenie oddech, który uspokajamy ciągłymi przystankami.
Kolejny cel – Skały Pastuchowa – jest widoczny ale im dłużej idziemy, tym wydaje się on coraz bardziej odległy. Mijamy drugą bazę „Prijut 11” (4100 m n.p.m.), gdzie gotujemy obiad i spoglądając w dół nie możemy uwierzyć, że mimo tak wielkiego wysiłku przeszliśmy tak niewielką odległość. Uśmiechamy się mówiąc, że góra chce nas wystawić na próbę cierpliwości i wytrzymałości i trzeba przyznać, że nieźle jej to wychodzi. Wokół nas pełno rozbitych namiotów. Zastanawiamy się, dlaczego nie rozbijają bazy wyżej? Odpowiedź przyszła, a właściwie dotarła do głowy w dokładnym tego słowa znaczeniu kilkanaście metrów wyżej.
Otoczyła nas gęsta mgła, zamieć utrudnia wspinaczkę. Każdy słucha swojego oddechu, którego opanowanie jest wyczynem dla nielicznych. Niosąc plecak czujemy, jakby ktoś złośliwy co kilka metrów podbiegał i wkładał tam kolejny kamień, powodując wrażenie coraz większego ciężaru.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż