Maciej Brożyna, Maciej Śliż, Łukasz Godek, Jarosław Herbert
Ekspedycja Elbrus 2010
artykuł czytany
1285
razy
2) „Kartoczki” – pokonując granice: polsko-ukraińską oraz ukraińsko-rosyjską, należy wypełnić specjalne kartoczki (potocznie wizy – do rejestracji ruchu cudzoziemców) podając swoje szczegółowe dane osobowe. To ważny dokument, o którym nie można zapomnieć i którego nie wolno zgubić (choć niewątpliwie stanowią one relikt przeszłości i niedługo powinny zniknąć, najpierw na Ukrainie; potem zapewne i w Rosji). Składająca się z dwóch takich samych części kartoczka, zabierana jest przez celnika (pierwsza połowa) w momencie wjazdu na teren Ukrainy bądź Rosji oraz w momencie wyjazdu (pozostała część) z w/w państw. Nie powinno się tego dokumentu zgubić, bo grozi to światowym kataklizmem (choć nikt nie wie jakim konkretnie)!
I jeszcze jedno, nikt na granicy nie ma możliwości sprawdzenia danych (poza tymi, które i tak są w paszporcie), więc co napiszemy, to pozostanie gdzieś w biurokratycznych zakamarkach na wiele lat, na „wszelki wypadek”.
3) OWIR – świadectwo o zameldowaniu w Rosji, które należy zdobyć do 72 godzin od przyjazdu. Wydawane na określony czas, który trzeba z góry określić (najlepiej do wygaśnięcia wizy). Bez jego posiadania można mieć duże problemy podczas kontroli oraz przy wyjeździe z Rosji. Należy wtedy brać pod uwagę długi czas oczekiwania na załatwienie sprawy i konieczność zapłacenia łapówki. Dlatego też przed wyjazdem do Rosji wraz z wizą i ubezpieczeniem należy mieć ze sobą również Voucher.
4) „Propusk” czyli przepustka do strefy nadgranicznej – umożliwia poruszanie się w strefie przygranicznej (wszystkie doliny oraz szczyty w głównej linii Kaukazu). Nie jest on wymagany na Elbrusie. Można go zdobyć w Oddziale Straży Granicznej w Nalczyku lub w biurze bazy wspinaczkowej „Kabalkalpinist”. Należy podać termin pobytu w Rosji, skład gru-py z jej wybranym przewodnikiem, numery paszportów oraz to, gdzie chcemy się wspinać (najlepiej pisane cyrylicą).
VI. OSOBISTE REFLEKSJE UCZESTNIKÓW WYPRAWY
Jarosław Herbert: kiedy krok za krokiem podchodziłem z kolegami w stronę szczytu w celach aklimatyzacji, na wysokości około 5000 m n.p.m. w pewnej chwili odwróciłem się i to był pierwszy moment podczas tego wyjazdu, który zaparł mi dech w piersiach. Byliśmy nad wielką warstwą gęstych, jak wata cukrowa chmur, wszystkie były pod nami – czekając jak gdyby na rozwój sytuacji – a słońce ogrzewało nas z góry. Mógłbym tam zapewne siedzieć w nieskończoność. Taki krajobraz z drogi na szczyt zapadnie w mą pamięć na zawsze. Dzień następny okazał się być nie gorszy od poprzedniego, przy ataku szczytowym mieliśmy okazję zobaczyć niezwykły wschód słońca, który budził dreszcz emocji. Niezwykła to okazja zobaczyć wyłaniającą się z mroków nocy panoramę pięknych gór (w tym kilka trzytysięczników). Kiedy obróciliśmy się w drugą stronę do kierunku marszu, naszym oczom ukazał się widok bardzo rzadko spotykany – mianowicie cień naszej góry jak gdyby jeszcze leżał rozciągnięty, a u jego wierzchołka zachodzący księżyc. Sama chwila dotarcia na szczyt to moment, w którym rodzi się burza emocji, a każdy przechodzi ją indywidualnie. Jest to właśnie ten moment oderwania się od rzeczywistości, zostawienia swych zmartwień gdzieś bardzo daleko i przeżywania tej chwili. Pokonanie własnych słabości, to dla mnie jedna z najważniejszych spraw podczas wspinaczki, ważna jest też euforia, płynąca z przeżyć każdego dnia w podróży. Nasza wyprawa miała jedną zasadniczą różnicę, w porównaniu z wielu innymi. Pojechali na nią zwykli ludzie, którzy mają niewielkie doświadczenie, związane z górami (wysokimi), którzy nie należą do żadnych renomowanych klubów górskich z Polski, czy zagranicy. To jest czwórka normalnych facetów, sprawnych fizycznie, mających wspólny cel, marzenia, wyobraźnie oraz to, co różni ich od wielu innych ludzi – chęci.
Łukasz Godek: gdy pierwszy raz usłyszałem, że kolejnym szczytem w naszym projekcie jest Elbrus przestraszyłem się, że nie dam rady, że za wysoko, że brak sprzętu. Ostatecznie prawdziwym okazało się powiedzenie „dla chcącego, nic trudnego”. Od samego początku wiedziałem, że przygodą będzie sam przejazd do Rosji, a zdobycie szczytu – prawdziwym wyzwaniem. Przeżycia podróży na zawsze pozostaną w mojej pamięci jako zbiór doświadczeń. Podróż, podobnie jak moim przyjaciołom, pozwoliła mi poznać bliżej siebie, nauczyła mnie liczyć na swoich współpartnerów, a także poznać wiele kultur i narodów. Samo wyjście na Elbrus pokazało mi, jak mały jest człowiek wobec potęgi natury, jak wiele doświadczenia we wspinaczce mi jeszcze brakuje. Pomimo tego, że technicznie góra nie różni się od wyjścia na Tarnicę to wysokość na jakiej się znajduje skutecznie uniemożliwia komfortową wspinaczkę, nawet w warunkach idealnej pogody. Kiedy już udało nam się dotrzeć na szczyt, po raz pierwszy odczułem tak wielkie wzruszenie, że uroniłem kilka łez. Do dziś patrząc na tę górę nie mogę uwierzyć, jakiego wyczynu dokonałem. Tych kilka dni i nocy nauczyło mnie jeszcze większego szacunku do gór, pokazało jak ważne jest zaufanie do drugiego człowieka i czym jest prawdziwe braterstwo pomiędzy towarzyszami w wyprawie.
Maciej Śliż: na wyprawę jechałem z pewnym dreszczykiem emocji, podenerwowaniem i niepewnością, co przyniesie następny dzień w naszej podróży. Nie byłem pewny co nas spotka – w końcu przejazd pociągiem przez Ukrainę i Rosję zawsze niesie ze sobą wiele niespodzianek oraz potencjalnych przygód. Zdobycie, według mnie, najwyższego szczytu Europy jest moim największym osiągnięciem w zdobywaniu szczytów. Wiem jedno – iż bez moich przyjaciół – na pewno nie dałbym rady, codzienna pomoc, wyrozumiałość oraz rozmowa – dodawały mi sił i pozwalały na – w miarę normalne funkcjonowanie w anormalnych warunkach pogodo-wych. Każdy mógłby zapytać dlaczego to robię? Po prostu, jest to pasja, hobby – zresztą nie wiem sam – jak to nazwać. Powoduje ona iż każdy z nas ma cel, do którego dąży. Moim ko-lejnym celem jest – zdobycie następnej góry.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż