Samochodem po bezdrożach Rosji
Geozeta nr 9
artykuł czytany
17336
razy
Sytuacja, a raczej brak innych dróg, zmusza nas w pewnym momencie do podróży drogą Moskwa - Petersburg. Istny horror! Trzy pasy ruchu, w tym środkowy dla obu kierunków wspólny. Wyprzedzanie wymaga sporych nerwów i zawziętości. Powszechnie wiadomo kierowcom, że aby wyprzedzić należy jechać szybciej niż wyprzedzany. Problem, że ten który jedzie z przeciwka też o tym wie i wyprzedza na pełnym gwizdku! Pędzisz ty, pędzi on, a uciec nie ma gdzie! Duży ruch, wiele ogromnych ciężarówek, pobocza obstawione straganami. Na dodatek nadciąga burza. Po chwili niesamowita ulewa zatrzymuje nieomal cały ruch. Czasami tylko w strugach wody widać pędzącego na oślep "Dżygita". Burza przechodzi w gradobicie. Z nieba lecą wielkie bryły lodu. Wreszcie, po pół godzinie można jechać dalej, mimo, że nadal pada silny deszcz. Mamy w aucie wody po kostki. To efekt nie zamkniętych na czas klap w grodzi, zwanych w naszej załodze zapaleniem płuc.
Zjeżdżamy z głównej rosyjskiej trasy i bocznymi drogami zmierzamy na wschód.
Pierwszy kontakt z rosyjską milicją. Łapią mnie i jadącego za mną Jensa na radar. Na dodatek okazuje się, że nasze homologacje na CB radia nie są ważne w Rosji. Mandat proponowany to 250 DM. Chwila pertraktacji i zamiana owych 250 DM na trzy koszulki Pirelli, trzy czapeczki, 0,5 litra polskiej wódki. Reszta zostaje wypłacona w postaci butelki rosyjskiej wody mineralnej.
Mijamy pierwsze większe miasto - Nowogród Wielki. Wart obejrzenia, ponad tysiącletni gród zostawiamy na drogę powrotną. Gnamy do celu. Mijamy stare miasta leżące na dawnych szlakach handlowych. Liczne monastyry, cerkwie i kremle przypominają o dawnej świetności tych miejsc. Odkrywając uroki Tomy, Wołogdy i Wielkiego Ustiuga mamy świadomość jak niewiele wiadomo o atrakcjach Rosji zagubionych w wielkich przestrzeniach i odsuniętych od tradycyjnych turystycznych ośrodków.
W czasie jazdy towarzyszą nam ponad 30-stopniowe upały. Termometr w aucie pokazuje pod wieczór 38° C. Mimo, że codziennie ruszamy o godzinie 6 rano, to przebiegi są marne, 300 - 400 kilometrów dziennie. Nasz marsz opóźnia nie tylko stan dróg, ale również liczne kontrole, którym jesteśmy poddawani. Przy wjeździe do każdego większego miasta oraz na ważniejszych skrzyżowaniach rozstawione są posterunki GAI. Milicjanci z ciekawością zatrzymują nasz niecodzienny konwój. Pytają o cel podróży, a słysząc słowo "Syberia" patrzą z niedowierzaniem. Niektórzy skrupulatnie zapisują dane z dokumentów, niektórzy zniechęcają się zaraz po ujrzeniu różnokolorowych okładek paszportów. Po kilku dniach orientujemy się, że wiadomość o nas przekazywana jest kolejnym posterunkom. Nie dziwi więc, w czasie kolejnej kontroli, stwierdzenie dwóch oficerów: "Mieliście przyjechać wczoraj!"
Wkraczamy na Siewier. To rosyjskie określenie mówi Rosjanom wszystko: dzika, surowa przyroda, kiepskie drogi lub ich brak, rzeki bez mostów. Dla nas Siewier brzmi na początku dosyć banalnie, ot siewier czyli północ. Zaczynają się białe noce, zmrok zapada około godziny 1 w nocy czasu lokalnego (+ 4 godziny w stosunku do czasu polskiego) i "noc" trwa niespełna godzinę.
Po dziesięciu dniach jazdy docieramy do Jakły - wsi nad Peczorą. Powinien się tutaj zaczynać jeden z trzech szlaków prowadzących przez Ural.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż