Samochodem po bezdrożach Rosji
Geozeta nr 9
artykuł czytany
17337
razy
Niestety dalej samochodami nie przejedziemy. Na bazę w Pripoljarnym wybieramy miejsce nad krystaliczną lodowatą rzeką, naprzeciw skalnego urwiska. Odwiedzają nas pierwsi goście. Jakiś mężczyzna przynosi mojemu pilotowi (a raczej pilotce!) kwiaty z własnego ogrodu. Kwiat na Syberii jest czymś cennym, podobnie jak owoce i jarzyny. Trzeba naprawdę sporego wysiłku, by coś chciało tu wyrosnąć i dojrzeć. Witalij przez cały nasz pobyt przynosi też pomidory, ogórki, paprykę. Pytaniem o zapłatę czuje się dotknięty.
Życie na Syberii jest ciężkie. To naprawdę surowa i twarda kraina. Latem temperatury przekraczają 30°C, ale zimą osiągają -50°C. Zima, która zacznie się w październiku, zakończy się dopiero po ośmiu miesiącach. Te trudne warunki życia spowodowały, że ludzie kierują się zasadą: dziś pomożesz komuś, jutro ktoś pomoże tobie. To się czuje, to nie legenda lub chwyt reklamowy, ale szczera prawda!!! Chęć niesienia pomocy odczuwamy na każdym kroku. W garażu kompresorni mechanicy naprawiają usterki Land Roverów. Bez kompleksów podchodzą do angielskiej techniki. "Złamany drążek kierowniczy? Nie ma sprawy! Wytoczymy nowy" - po kilku godzinach samochody gotowe są do powrotnej drogi do Polski.
Pripoljarnyj wygląda jak typowe miasteczko Syberii. Powstało przed dwudziestoma laty jako osada dla pracowników budujących, a teraz obsługujących kompresor na długiej nitce gazociągu. Tak jak na całej Syberii, ludzie tu żyjący są "skądś". Przyjechali do pracy, każdy z zamiarem pozostania 3 - 4 lat, wzbogacenia się, a potem powrotu w rodzinne strony. Wszyscy zostali... Żyją z nadzieją, że nadejdzie czas pożegnania z surową Syberią, jeśli nie dla nich, to na pewno dla ich dzieci. Niewiele kobiet mieszkających w Pripoljarnym ma stałe zatrudnienie. Kilka miejsc pracy daje szkoła, przedszkole, sklepy, piekarnia. Najczęściej żyją na utrzymaniu mężów. W oczy rzuca się jednak elegancja spotkanych na ulicach pań. Wśród ogromnych buldożerów i obłoków białego, gęstego pyłu unoszącego się po przejechaniu każdego samochodu, kroczą nienagannie ubrane. Jakby nie z tego filmu...
Komendant milicji proponuje nam lot śmigłowcem. Jeśli chcemy zobaczyć Ob, to jedyna możliwość dotarcia nad rzekę. Dopiero z powietrza widać potęgę i niesamowitość tajgi. Po horyzont ciągną się bagna poprzecinane meandrującymi rzekami. Im bliżej Obu, tym większe obszary pozostają pod wodą. To efekt gigantycznej powodzi. Ob zalewa tajgę rokrocznie, ale wyjątkowo w tym roku wody jeszcze w sierpniu nie powróciły do koryta.
Lecimy do Berezova. Osada nie zapisała się w historii zbyt fortunnie. Od czasów cara Piotra I była miejscem zsyłki ludzi niewygodnych dla władzy. Położona wśród mokradeł i rozlewisk była naturalnym więzieniem, z którego nie można było uciec. Tutaj także, właściwie przez przypadek, odkryto pierwsze syberyjskie złoża gazu. W Berezevie jesteśmy goszczeni przez naczelnika portu lotniczego. Odbywamy krótką wycieczkę po miasteczku, potem odświeżamy się w saunie i jemy kolację - wielkie pyszne ryby prosto z rzeki Ob. Tak tutaj, jak i w ciągu całej podróży zaskakuje nas gościnność Rosjan i gotowość do niesienia wszelkiej pomocy.
Rano jedziemy do portu rzecznego, gdzie przesiadamy się do wodolotu. Płyniemy w górę Obu. Teraz z bliska przekonujemy się, jak jest on potężny. Brzeg rysuje się na horyzoncie wąską linią. Mijają nas ogromne statki. Odnoszę wrażenie, że płyniemy po bezkresnym jeziorze.
Jeszcze tylko kilka godzin w pociągu i lot śmigłowcem do Pripoljarnego.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż