Wyprawa dookoła Sahary. Część V - Senegal, Gambia i Senegal
artykuł czytany
3094
razy
Dzień dwudziesty piąty - Środa - 28.02.2007 r.
Zaczyna się ostatni dzień Asi w Afryce. Smutny dzień. Zwłaszcza, że dzisiaj w planach tylko ostra jazda do Dakaru. Droga z Kayes do granicy jest zaprzeczeniem tego co do tej pory widzieliśmy w Mali. Jest to doskonała droga, której Niemcy by się nie powstydziły (chyba nawet została przez Niemców zbudowana - nie zdziwiłoby nas to w ogóle). Problemy zaczynają się dopiero na granicy. Wjazd do Senegalu jest dość czasochłonny, zwłaszcza, że posterunek policji jest dość mocno oddalony od granicy i tracimy sporo czasu na jego odnalezienie. Potem już tylko jazda. Początkowo droga jest w niezłym stanie, ale później zdecydowanie się pogarsza. Znowu wygląda jak ser. I tak ciągnie się przez ponad 150 km. Asia dzwoni nawet do Polski, do pracy, żeby dziewczyny spróbowały jej przebukować bilet lotniczy na inny termin, bo mamy obawy czy zdążymy. Na szczęście (a może na nieszczęście) później droga się polepsza, więc późnym wieczorem docieramy do senegalskiej stolicy - do Dakaru. Kierujemy się na dzielnicę Yoff, gdzie znajduje się lotnisko. Przed odwiezieniem Asi mamy jeszcze czas na wspólną, ostatnią kolację. Potem lotnisko, pożegnanie... Zakończył się jeden z etapów podróży.
Dzień dwudziesty szósty - Czwartek - 01.03.2007 r.
Zaczął się pierwszy dzień w ograniczonym składzie. Po wczorajszych lotniskowych wrażeniach pozwalamy sobie na "labę" - śpimy prawie do godziny 10. Jest to nasz pierwszy nieco luźniejszy dzień od blisko miesiąca. W końcu zmęczenie dało o sobie znać. No, ale ile czasu można na wycieczce spędzać w hotelowym łóżku? W końcu udało się nam zebrać i ruszyliśmy na dość późne śniadanie.
A po śniadaniu obudziliśmy naszą dzielną "Dyskotekę" i ruszyliśmy do centrum Dakaru. Senegalska stolica bardzo przypomina duże europejskie metropolie. Właściwie jest to swoistego rodzaju mieszanka, która jest kompilacją europejskiej architektury i pędu życia z typową afrykańską mentalnością i bałaganem. Dziwne miasto. Pierwsze wrażenie jest raczej odpychające. Wielka, zakurzona i zaśmiecona budowa.
Dakar nie ma rozwiniętej komunikacji miejskiej i cały transport opiera się na zdezelowanych taksówkach lub jeszcze gorzej wyglądających i przepełnionych busach. Stąd decyzja wjazdu naszym samochodem. Dojazd do centrum, oddalonego od naszego hotelu raptem 10 km, zajmuje nam ponad 2 godziny. To co dzieje się na drogach przypomina nieco to, co widziałem wcześniej w Damaszku i Ammanie.
Pierwsza nasza przygoda to zakup lokalnej samochodowej tablicy rejestracyjnej od przydrożnego handlarza, co wzbudziło takie oburzenie u policjanta, że po kontroli dokumentów postanowił zatrzymać mi prawo jazdy i ukarać mandatem. Właściwie nie do końca wiem o co mu chodziło, ale musiał dostrzec panikę w moich oczach, bo po kilkunastu minutach przekomarzania oddał mi dokumenty i kazał jechać dalej - to było bardzo nerwowe przeżycie zakończone postanowieniem nie realizowania więcej zakupów w tej formie.
Po jakimś czasie udaje się nam dotrzeć do centrum. Pierwszy charakterystyczny obiekt, widoczny z dużej odległości to minaret wielkiego meczetu. Niestety - poza wielkością nie przyciąga niczym więcej uwagi więc po kilku minutach ruszamy na poszukiwanie wolnego miejsca do parkowania. Znajdujemy takowe na stacji benzynowej nieopodal portu. Wprawdzie obsługa nie wyraża zgody na parkowanie w tym miejscu, ale po chwili daje się jakoś przekonać, więc auto zostawiamy i udajemy się do portu w poszukiwaniu terminalu promów odpływających na wyspę Goree. Znajdujemy takowy. Otrzymujemy jednak informację, że mamy jeszcze sporo czasu do najbliższego promu, więc decydujemy się na spacer po centrum Dakaru. Pierwszym odwiedzonym miejscem jest skwer na Place de L'Independance. Trochę zieleni wśród brzydkich zabudowań. Spacerujemy sobie dalej i docieramy do Pałacu Prezydenckiego. Nie wiemy, czy taki budynek możemy fotografować, więc pytamy się o to pierwszego napotkanego policjanta. Gdy otrzymujemy zgodę, wykonujemy kilka zdjęć z dużej odległości, co nie ucieka uwadze wartownika przed pałacem, który gestem każe podejść do siebie. Nieco wystraszeni podchodzimy do uzbrojonego wartownika w czerwonym, reprezentacyjnym mundurze, a ten z uśmiechem zaczyna pozować do zdjęć. Znowu uczucie ulgi.
Docieramy do katedry. Architektonicznie przypomina bardziej meczet niż znane nam kościoły katolickie. Nie mniej jest to katedra. Wracając do portu przechodzimy przez jeden z dakarskich bazarów, mijając dziesiątki kolorowych straganów i kupców zachwalających swój towar. Targowisko przypomina nam czasy, kiedy w Chorzowie pracowaliśmy na podobnych. Dawne dzieje.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż