Indie i Nepal
artykuł czytany
3361
razy
27.07.2008
Z hotelu wygrzebaliśmy się dopiero o 13. Na głównej drodze pożyczyliśmy dwa rowery na pół dnia za 150 rupii. Pojechaliśmy nad wodospad Devil Falls. Po drodze wstąpiliśmy do napotkanej szkoły by zrobić dzieciakom fajne zdjęcia. Do Devil Falls jest ciężko trafić, bo po drodze nie zauważyliśmy żadnych drogowskazów. Wejście jest pośrodku szeregu straganów ułożonych wzdłuż głównej ulicy zaraz po przekroczeniu mostu. Za wstęp płaci się 20 rupii. W porze deszczowej wygląda to dość efektownie, ale nie należy się nastawiać na wielkie przeżycie. Woda wpada do głębokiego zapadliska, którego końca nie widać, bo tak jest niefortunnie usytuowany punkt widokowy. W przypadku braku czasu można tą atrakcję spokojnie pominąć. Następnie pojechaliśmy na dworzec autobusowy kupić bilety na jutrzejszy wyjazd. Okazało się, że można kupić bilet na normalny autobus za 300 rupii, ale my chcieliśmy jechać turystycznym, a taki można załatwić tylko poprzez biuro turystyczne. Dworzec autobusowy w Pokharze to za dużo powiedziane. Jest tam zdewastowany plac gdzie zatrzymują się autobusy. Trudno czegokolwiek się dowiedzieć. Mieliśmy trudności ze znalezieniem kasy, która znajduje się przy głównej drodze. Ogólnie wygląda to wszystko nieciekawie. Wróciliśmy do naszego hotelu i tam załatwiliśmy bardzo szybko bilety na dzień następny za niewielką dopłatą. To najlepsze rozwiązanie. Cała nasza wycieczka na dworzec nie miała sensu. Bilet kosztował 450 rupii a hotel na pośrednictwie zarobił 50 rupii. Tego dnia nie mieliśmy siły na zakupy sprzętu turystycznego i do wieczora przesiedzieliśmy w pokoju.
28.07.2008
Rano po śniadaniu pojechaliśmy zamówioną przez hotel taksówką za 100 rupii do miejsca skąd odjeżdżały autobusy turystyczne. Na trasie, co chwilę postoje. Autobus zatrzymuje się też w miejscu skąd wyrusza się często na szlak wokół Annapurny. Po drodze fajne widoczki z polami tarasowymi i od czasu do czasu wyłaniającymi się z za chmur ośnieżonymi Himalajami. Przedmieścia Katmandu wyglądają nieciekawie. Trochę to przypomina Indie. Wysadzili nas blisko Thamelu, ale nie dokładnie tam gdzie zazwyczaj zatrzymuje się autobus, ponieważ trwała demonstracja, na której palono opony i droga była zatarasowana. Nieźle to wszystko wyglądało. My z plecakami, a obok palą się opony, rozemocjonowany tłum podskakuje z zaciśniętymi pięściami. Podskoczyłem parę razy razem z nimi dla żartu. Na szczęście dla mnie też potraktowano to jako żart.
Na początku Thamelu rozdzieliliśmy się. Edyta została z plecakami a ja zacząłem rozglądać się za hotelem. Niestety dałem się wkręcić naganiaczowi. Na początek zatrzymaliśmy się w Hotelu Discovery Inn za 350 rupii. Nie polecamy. Mimo zapewnień, że nie ma tu karaluchów, wieczorem po przyjściu z zakupów zabiliśmy 6. Nasza wina, bo nie sprawdziliśmy pokoju. Okazało się, że siedzą wewnątrz łóżka. Tego było za wiele. O 22 poszedłem sam do Annapurna Guest House, który spodobał mi się w czasie porannego szukania hotelu. Gdy powiedzieli mi, że ich oferta jest cały czas aktualna, wróciłem po Edytę. Spakowaliśmy rzeczy łącznie z dwoma karaluchami, które zeszły z plecaka w nowym hotelu i wyprowadziliśmy się nic nie płacąc. Personel kręcił nosem, ale zostaliśmy wypuszczeni. Po targach, czysty, dość przestronny pokój z łazienką i tv w Annapurna Guest House kosztował 400 rupii.
29.07.2008
Rano okazało się, że w naszej łazience nie ma ciepłej wody. Zaproponowano nam, więc taki sam pokój piętro wyżej (III p. 305). Zrobiliśmy sobie dzień zakupów (windstoper za 1500, kijki trekkingowe Camp za 2700 z niemetalowymi końcówkami i dobrej jakości plecaczek za 1200). Oprócz tego kolejny szal za 350, 6 czapek zimowych z polarem w środku za 850 oraz 3 bluzki Edyty za 900. W Katmandu jest dobry kurs dolara (67 rupii). Na naszej uliczce jest punkt, gdzie można tanio dzwonić do Polski (10 rupii za 1 minutę) oraz sklepik z wodą po 10 rupii (nigdzie nie było tak tanio). Woda mineralna najczęściej sprzedawana jest za 15 rupii, ale zdarza się, że na początku wołają po 20.
30.07.2008
Dzisiaj zwiedzamy Katmandu. Co jakiś czas pada niewielki deszcz. Po południu znowu robimy zakupy. Kupujemy dobrej jakości sandały za 1100 rupii i bardzo drogą spódnicę za 1000.
31.07.2008
Dzisiaj jedziemy do Bhaktapuru i Patanu. Jest mały problem z miejscem odjazdu, ponieważ autobusy nie odjeżdżają z dworca. Najlepiej wcześniej zapytać w hotelu o dokładne wskazanie na mapie miejsca odjazdu. Bilet do Bhaktapuru kosztuje 18 rupii. Mimo tego, że to tylko 15 km to jechaliśmy tam 1,5 godziny. Autobus, co chwilę się zatrzymywał i do końca podróży był cały przepełniony. Całe szczęście mieliśmy miejsca przy oknie, ponieważ jedzie się w korku i jest gorąco. Po drodze mijamy bardzo długie kolejki po benzynę, które są nadzorowane przez policję by nie dochodziło do zatargów między kolejkowiczami. Z autobusu wysiedliśmy przy drodze do głównej bramy. Przy wejściu na centralny plac starego miasta – Durban Square płaci się 10 dolarów lub 750 rupii. Opłaca się zapłacić dolarami. My jednak skręciliśmy w jakąś boczną uliczkę i zaczęliśmy zwiedzać stare miasto. Spacerując po różnych uliczkach, zaułkach zrobiliśmy sporo ciekawych zdjęć. W końcu doszliśmy do najładniejszego placu w mieście Taumadhi Square. Następnie doszliśmy do placu Dattatraya. Od tego placu odchodzi główna droga, przy, której znajduję się w jednej ze starych kamienic - mała szkoła. Warto zaglądnąć do znajdującej się na parterze sali lekcyjnej i zrobić uczniom zdjęcia w przerwie zajęć. Następnie zaczęliśmy wąskimi uliczkami przebijać się, do Durban Square. O dziwo nikt nas nie kontrolował i tym sposobem zwiedziliśmy plac za darmo. Zawiedliśmy się jednak tym, co zobaczyliśmy. Uważamy, że plac nie jest na tyle piękny by za niego płacić. Nic szczególnego w porównaniu z Durban Skwer w Patanie. Z Bhaktapuru do Katmandu jechaliśmy 50 min. Tam poszliśmy na dworzec lokalnych autobusów skąd za 12 rupii dostaliśmy się do Patanu. Durban Skwer w Patanie jest naprawdę ładny. Ma kształt prostokąta wypełnionego pięknymi świątyniami. Przy wejściu na plac nie pobierano żadnych opłat.
01.08.2008
Ze stacji autobusowej za 12 rupii od osoby pojechaliśmy do stupy Boudhanath. Za wstęp zapłaciliśmy po 100 rupii. Później okazało się, że można tam wejść za darmo. Należy skręcić w najbliższą od głównego wejścia drogę, patrząc od strony centrum Katmandu. Następnie pasażem handlowym wchodzi się pod samą stupę. Ceny wokół stupy są bardzo wysokie. Do restauracji można tu iść przede wszystkim by zrobić z góry ładne zdjęcie. Z powrotem do centrum Katmandu można dotrzeć łapiąc w pobliżu stupy co chwilę przejeżdżające busy. Po południu robimy dalsze zakupy sprzętu turystycznego na Thamelu. Cały czas się ostro targujemy szukając jak najlepszej jakości towaru i ceny. Niestety pochłania to dużo czasu.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż