Ukraińska Besarabia - lipiec 2005
artykuł czytany
5899
razy
Na dworcu, przed odjazdem, pierwszy zgrzyt. Gdy nasz pociąg wjechał w peron, okazało się, że nie ma w nim naszego, polskiego wagonu o numerze 17. Po naszych krótkich zabiegach, a pociąg stał tu planowo ponad 30 minut (odjazd - 0.23), dowiedzieliśmy się, że będą tu doczepiane wagony. Z tyłu ukraińskie, z przodu jeden polski, sypialny, z Przemyśla. Na pewno nasz. I znowu rozczarowanie. Polski wagon ma numer 27, nie jest to więc nasz wagon. Cóż robić? Czyżby wyprawa miała się zakończyć jeszcze przed jej rozpoczęciem? Konduktor wagonu początkowo zbywał nas, lecz po pytaniu o kierownika pociągu stwierdził, że może nas zabrać, ale w dwóch oddzielnych, częściowo już zajętych przedziałach. Poszliśmy na to, bo cóż nam zostało? Nieubłaganie dochodził czas odjazdu. Rozlokował nas do współpasażerów, sam zniknął na jakiś czas. Pojawił się minutę przed odjazdem pociągu stwierdzając, że nasz wagon dzisiaj jest ukraiński i został doczepiony na końcu pociągu. Niestety, nie zdążymy tam dojść, pociąg właśnie odjeżdża, a ma chyba ze 20 wagonów sypialnych. My możemy jednak tu zostać dopłacając jednak po 60 zł za miejsce. To nam nie odpowiadało. Z jakiej racji mamy dopłacać mając miejsca w pociągu. Na moją sugestię, że będę od kolei domagał się zwrotu za niewykorzystane miejsca, pan ten stwierdził, że to nierealne. Nasze miejsca przecież są w pociągu, więc zwrotu nie będzie. Tu miał niewątpliwie rację. Miał też rację mówiąc, że powinniśmy wsiąść do pociągu w Przemyślu i nie wiadomo, czy nasze miejsca są wolne. Konduktor, po 30 minutach od odjazdu, jeśli nie zgłosiliśmy się, miał prawo je sprzedać. Dodał z niechęcią, że ostatecznie możemy przejść na koniec, bo nasz 17-ty wagon był ostatnim w pociągu, a my będąc w wagonie 27 byliśmy całkiem na przedzie, wszystkie wagony są przechodnie. Tak też uczyniliśmy. Nie zamierzaliśmy ponosić niepotrzebnie dodatkowych kosztów. Liczyliśmy, że miejsca na nas czekają. Tak też było, było to nasze szczęście. Nauczka na przyszłość. Na koniec pociągu dotarliśmy jeszcze przed jego przybyciem do Odessy. Powiem więcej, zdążyliśmy się jeszcze do Odessy najeść i wyspać.
Początkowo była sugestia, aby Tadek jechał z Przemyśla, zajął nam nasze zajęte miejsca (aby konduktor ich nie sprzedał) i połączylibyśmy się we Lwowie. Dobrze, że tak nie zrobiliśmy. My biegalibyśmy po peronie we Lwowie szukając wagonu z Tadkiem. A Tadek w swoim wagonie zostałby doczepiony na końcu składu. My w tym czasie na początku składu szukalibyśmy naszych miejsc zajętych przez Tadka. Gdybyśmy jego nie zauważyli, nie wiedzielibyśmy, co robić. A Tadek będąc sam w pociągu i nie widząc nas przed samym odjazdem, mógłby wysiąść z pociągu nie chcąc sam jechać w nieznaną podróż. My dochodząc do naszego wagonu nie zastalibyśmy już w nim Tadka. Mogłoby tak być, gdyż Tadek nie miał komórki, nie byłoby z nim kontaktu. Opatrzność jednak nad nami czuwała od samego początku wyprawy. Potem jeszcze kilkakrotnie o tym się przekonaliśmy.
Ukraińskie wagony, wbrew pozorom i wbrew moim wyobrażeniom (związanym z wcześniejszymi o dobrych kilka lat doświadczeniami z podróży Przemyśl - Lwów i z powrotem) są bardzo czyste, zadbane, odpowiednio wyposażone. Nie są gorsze, są na pewno lepsze i lepiej zadbane niż polskie. Klimatyzacja w nich to norma, a jak jest przydatna sami o tym przekonaliśmy się odbywając podróż w najgorętszych chyba dniach lata 2005 roku. I jeszcze jedna ciekawostka związana z podróżą ukraińską koleją. Na bilecie kupowanym na Ukrainie widnieje pozycja "posł". Wydaje mi się, iż jest to posłanie, czyli "wykup" pościeli. Niestety, albo to nie jest to, albo za tę samą usługę płaci się dwa razy. W pociągu pani konduktorka roznosi pościel pobierając za każdy komplet 7 hrywien (1 hrywna - 0,72 zł, stan na lipiec 2005). Ciekawostka, w czasie podróży powrotnej pani roznosząca pościel widząc, że jesteśmy obcokrajowcami chciała za tę usługę pobrać od nas po 10 hrywien. Niestety, nie wiedziała, że Danka jest Ukrainą. Ale tej pani wcale to nie speszyło, była już widocznie do tego przyzwyczajona. Jeśli tak, to płacicie po 7 hrywien odrzekła.
Obudziliśmy się około godziny 8.00 rano. Mycie, sprzątanie, śniadanie. Pociąg zatrzymuje się w Kotowsku. Postój około 20 minut. Zauważyłem, że pociągi na Ukrainie mają na stacjach dosyć długie postoje. Można wysiąść na peron, rozprostować krzyż czy nogi. Konduktorzy w każdym wagonie czuwają, aby wszyscy wsiedli. Bez ich sygnału pociąg nie ruszy. A na peronach kwitnie handel i życie towarzyskie. Wysiadają podróżni, nawiązują się rozmowy, przychodzą handlarze z owocami, napojami, pieczywem. Każdy chce zarobić, każdy coś sprzeda. U nas ten zwyczaj jest nieznany, nasze koleje dążą do tego, że jeżeli już pociąg musi jechać, to najlepiej, aby się wcale nie zatrzymywał, a jeżeli już się zatrzymuje, to musi natychmiast odjeżdżać, bo jest już opóźniony. Nasza polska norma. Okazuje się, że wcale tak być nie musi. I kolej funkcjonuje. Dziwne? Chyba nie bardzo. Odjeżdżamy z Kotowska. Jeszcze nie za długi postój na stacji Rozdzielna i dojeżdżamy do Odessy. Z okien pociągu miasto wygląda na duże, ale jakby trochę zaniedbane, niedoinwestowanie. Szczególnie zakłady przemysłowe. Ale to pierwsze wrażenie. Może się mylę? Za chwilę wszystko się wyjaśni. Wysiadamy z pociągu planowo, o 12.10. Po 12 godzinach jazdy. Słońce praży niemiłosiernie.
II etap. Odessa - Arcyz - Tarutino - Małojarosławiec 1.
Lwów i Odessa są miastami o porównywalnej wielkości (do 1 mln mieszkańców), porównywalne są również dworce. Oba czyściutkie, piękne, zadbane. W Odessie ruch jest ogromny, nasz pociąg jest jednym z wielu, które tu przybywają. Równie wiele pociągów stąd odjeżdża. Dworzec ma perony żeberkowe, wszystkie kończą się przed głównym budynkiem dworca. Aby wyjechać z Odessy lokomotywy muszą przestawiać i ustawiać składy w drugą stronę. Dworzec nie jest przelotowy. Podobnie jak we Lwowie nie widać tu zbyt dużo umundurowanych policjantów, tym niemniej widać porządek i ład. Podobnie jak na obu dworcach, na całej Ukrainie nie widać prawie wcale grafitti i graficiarzy. Albo jeszcze ta "moda" tu nie dotarła, albo się nie przyjęła.
Nie wiemy jeszcze, co będziemy dalej robić, jak potoczy się dalej nasza przygoda. Według naszych danych z internetu, autobus do Małojarosławca 1 - celu naszej podróży, odjechał z dworca autobusowego Priwoz o 10.10. Następny jest o 18.00 i przyjeżdża na miejsce o 21.20. Na noc. Co robić w tak małej wiosce jak Małojarosławiec 1 w nocy? Gdzie szukać noclegu? Czy jest tam w ogóle gdzie przenocować? Wątpliwe. Ale jest z nami Danka, zna język, może coś się dowie? Chcę tu dodać, że o 15.03 odjeżdża z Odessy pociąg do Bereziny, miasteczka oddalonego ok. 25 kilometrów od Małojarosławca 1. Przyjeżdża również po 21.00. I również jest problem z noclegiem.
Dworzec autobusowy Priwoz leży może z 500 metrów od dworca kolejowego Odessa Główna. Przechodzimy przez mały, przydworcowy bazar, jakich pełno na Ukrainie kupując zimne napoje (dobre, lecz nie za mocne piwo 0,5 litra - ok. 1,7 zł, woda gazowana 1,5 litra - 1 zł) oraz dziewczyny kapelusze na głowę, bo ich nie mają, a słońce nie żartuje. Po krótkim rekonesansie Danki po dworcu okazuje się, że za 10 minut odjeżdża do Arcyza - miasta na szlaku naszej wędrówki, marszrutka - busik na 19 miejsc. Miejsca, jak okazuje się u kierowcy jeszcze są, ale ostatnie. Przyszliśmy w ostatniej chwili, bo po nas byli jeszcze chętni na podróż, lecz się nie załapali. Moment i odjeżdżamy. Po odjeździe robi się w busie przyjemniej, bo upał coraz większy, ale otwarte okna robią swoje. Kierowca chyba bardzo się spieszy, bo 140 kilometrów przejeżdżamy w niewiele ponad dwie godziny. Myślałem, że drogi na Ukrainie są w fatalnym stanie, okazuje się, że chyba nie jest gorzej jak u nas. Przynajmniej na tych głównych drogach. A ruch znacznie mniejszy. Wszędzie za oknami pola uprawne, jest już po zbiorach zbóż, rośnie jeszcze kukurydza i słoneczniki, są i inne uprawy. Pól leżących odłogiem prawie nie widać. Przez całą Ukrainę przy drogach rosną drzewa i krzaki. Przeciw zimowym zaspom? Być może.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż