Ukraińska Besarabia - lipiec 2005
artykuł czytany
5901
razy
Pogodę na tę wycieczkę mieliśmy wymarzoną. Zaraz po naszym powrocie popsuła się znacznie, ale nam dopisała. Myślę, że w miejscach, gdzie byliśmy słońce nadal praży, ale u nas jest przyjemniejszy chłodzik i deszcz, szczególnie po spiekocie, której doświadczyliśmy. Odwiedziliśmy miejsca, gdzie pochowani są moi przodkowie, gdzie rodzina spędziła wojnę. Panuje tam bieda, ale taka jest prawda. Kiedy polepszy się w miejscach gdzie byliśmy - chyba nieprędko. Tam jest jeszcze XIX wiek. Nie myślałem, że zobaczę takie miejsca, taką biedę, na własne oczy. Nie myślałem, że moja rodzina spędziła wojnę w aż tak ubogich warunkach. Jednak podróże kształcą. A to, co człowiek zobaczy na własne oczy utkwi na dłużej w pamięci niż to, co usłyszy z opowiadań. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę na Besarabii. Wiem, że tam byłem i chociaż trochę ją poznałem.
Gdybym miał jeszcze raz jechać na taką wyprawę, jechałbym teraz samochodem. Diabeł nie jest taki straszny, na jakiego wygląda. To, że na Ukrainie są złe drogi to lekka przesada, szczególnie, jeśli zna się na co dzień drogi polskie. Nie jest dużo gorzej niż u nas, a ruch jest na nich znacznie mniejszy. Gorzej wyglądają drogi boczne, wiejskie, te, które są mało używane. Ale po tych jeździliśmy naprawdę mało. Większy ruch jest w miastach, a te rządzą się na Ukrainie swoimi prawami. Tu pieszy nie ma większych szans ani na jezdni, ani na przejściu. Sam musi odskakiwać samochodom, jeśli nie chce być rozjechany. Gdy we Lwowie przepuszczałem przed sobą pieszych - trąbiono na mnie i pukano się w czoło. Takie tu panują zwyczaje. Ale i to z czasem się zmieni, chociaż może nieprędko.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż