Ukraińska Besarabia - lipiec 2005
artykuł czytany
5906
razy
Pierwsze rzeczy, jakie robimy w Odessie to oddajemy bagaż do przechowalni a następnie idziemy do kasy po bilety i miejscówki do Lwowa. Niestety, brak. Pani w kasie międzynarodowej radzi nam zapytać o nie 6 godzin przed odjazdem pociągu. Będą je wówczas rozbrajać. Cóż to znaczy - pytam Danki. Ona zdziwiona, że nie wiem. Część miejscówek jest uzbrojona to znaczy zarezerwowana dla tych, co mają pierwszeństwo wykupu np. posłowie. 6 godzin przed odjazdem pociągu, jeśli uprawnieni nie wykupią miejscówek, są one "rzucane" do normalnej sprzedaży. Nie bardzo jednak wierzymy w to, że możemy je dostać i intensywnie szukamy innych możliwości powrotu do Lwowa. Najpierw idziemy na dworzec autobusowy "Priwoz". Niestety, nie ma bezpośrednich autobusów do Lwowa. Wracamy na dworzec kolejowy myśląc, co dalej. Chwila odpoczynku i dalej w drogę. Na następny dworzec autobusowy. Może tam będą autobusy. Nic z tego. Półgodzinna jazda tramwajem i dziesięciominutowy spacer poszły na marne. Nie ma autobusów. Jesteśmy lekko podłamani. Co robić dalej, jak wrócić do domu? Tak wielki kraj w XXI wieku nie może zapewnić podróżnemu swobodnego przemieszczania się między milionowymi miastami. Jeszcze trochę brakuje Ukrainie do miana państwa europejskiego. Wracamy znowu na dworzec kolejowy, jesteśmy potwornie zmęczeni i zniechęceni. Sprawdzamy połączenia "łączone", aby dotrzeć do Lwowa skokami. Po 17 jedzie pociąg do Winnicy, to jedna trzecia drogi. Dobre i to, zawsze będziemy bliżej. Nie mamy jednak możliwości sprawdzenia pociągów z Winnicy dalej. Bilety są, można je dostać bez problemu, jest to pociąg lokalny. Wstrzymujemy się jednak z kupnem, poczekamy do 11, bo będą wówczas "rozbrajać" bilety na pociąg o 17.00. Nie wierzymy zbytnio w te miejscówki, ale czekamy. Trzeba wykorzystać wszelkie możliwości wydostania się stąd. Siedzimy na eleganckich, skórzanych kanapach poczekalni dla turystów międzynarodowych, lekko przysypiamy, odpoczywamy. Nic nam się nie chce. Równo o 11.00 stoję z Danką przed okienkiem kasy. Pytamy kasjerkę o "rozbrojone" miejscówki. Szuka coś w komputerze, ale przede wszystkim ogląda mój i Ilony bilet bezpłatny na koleje ukraińskie. Mówi do koleżanki, że na ten bilet musi sprzedać miejscówki. Zaczynamy mieć nadzieję. Dajemy paszporty, pyta Danki, kim ona jest dla nas, bo ma dowód ukraiński. Przewodnikiem - odpowiada Danka i to wystarcza. Dostajemy tak potrzebne nam bilety i miejscówki na pociąg o godzinie 17.00 do Lwowa. W tym momencie odżywamy. Ucieka gdzieś zmęczenie i zniechęcenie. Znowu jesteśmy pełni energii, zapada decyzja: idziemy zwiedzać Odessę. Do 17 mamy parę godzin czasu. Ja chcę koniecznie zrobić sobie zdjęcie na słynnych odeskich, Patiomkinowskich schodach. Kupujemy plan Odessy, idziemy na tramwaj i w drogę. Wysiadamy z tramwaju przy ulicy Deribasowskiej, słynnym odeskim deptaku. Tu znajdują się najdroższe restauracje, sklepy i firmy w Odessie. Ulica Deribasowska to sopocki "Monciak". Będąc w Odessie każdy musi się tu pokazać. Więc pokazujemy się i my. Faktycznie, wszystko tu jest dosyć drogie, nie musimy jednak zostawiać tu naszych pieniędzy. Zwiedzamy, robimy zdjęcia, idziemy dalej. Mnie zainteresowała galeria przy końcu ulicy. Coś podobnie wspaniałego widziałem w Brukseli. Zadaszony szkłem dziedziniec, przepiękne rzeźby na frontonach kamienic i najwyższe chyba ceny w najdroższych sklepach. Tu jest Europa. Ale cała ulica Deribasowska sprawia wrażenie jeszcze niedokończonej. Jeszcze trzeba włożyć tu dużo pracy i przede wszystkim pieniędzy, aby było luksusowo jak na europejskie warunki. Ale powoli, nie wszystko na raz.
Idziemy dalej, do Opery i na Bulwar a potem do schodów. Odessa to miasto kontrastów. Obok przepięknych, zabytkowych budowli utrzymanych i odnawianych na najwyższym światowym poziomie, w ich najbliższym sąsiedztwie można znaleźć obskurne, stare, XIX wieczne zapomniane kamienice i podwórka. Obok przepięknie odrestaurowanej cerkwii stoją np. domy nie remontowane chyba od 100 lat. Lwów pod tym względem jest mniej kontrastowy. Nie widać tam tak rażących różnic.
Mijamy odeską operę. Zaprojektował ją ten sam architekt, co projektował operę lwowską - Zygmunt Gorgolewski. Budynek Opery jeszcze większy niż we Lwowie i równie wspaniały. Zabytek światowej klasy. Po drodze do Bulwaru Nadmorskiego mijamy jeszcze kilka muzeów, zabytków, pomników. Pomnik Puszkina stoi na skraju Bulwaru, którym dochodzimy do słynnych, wybudowanych w 1842 roku schodów Patiomkinowskich. Z ich szczytu rozciąga się przepiękny widok na Dworzec Morski, przystań dla statków, ekskluzywny hotel Odessa oraz na morze. Powoli schodzimy w dół robiąc pamiątkowe zdjęcia, dochodzimy do przystani dla statków, do portu morskiego. Nie mamy już jednak sił wracać na górę, na 192 stopnie. U stóp schodów, przy ulicy Primorskiej wsiadamy do trolejbusu i wracamy na dworzec kolejowy. Podczas gdy Ilona, Danka i Tadek odpoczywają, ja idę jeszcze w okolice dworca zrobić parę zdjęć przepięknie odrestaurowanej cerkwii widzianej z okien trolejbusu. Odnajduję nie jedną, a dwie piękne cerkwie oraz obok nich urocze, stare, zaniedbane podwórka. Robię szybko zdjęcia i wracam. Do odjazdu została nam godzina. Kupujemy zapas napojów na drogę, robię ostatnie zdjęcia Odessy i do wagonu. Punktualnie o 17.00 ruszamy do Lwowa.
IV etap. Odessa - Lwów.
Szybko jemy kolację, wypijamy po małym drinku, siusiu, paciorek i spać. Jesteśmy śmiertelnie zmęczeni, ja mam poobcierane nogi. W tym 35 stopniowym upale założyłem klapki na gołe nogi, bez skarpetek. Poobcierałem je sobie na własne życzenie. Śpię, podobnie jak inni do 3 nad ranem, po przebudzeniu nie mogę już zasnąć, za dużo wrażeń. Pociąg powoli zbliża się do Lwowa. W perony wjeżdża planowo o 5 rano. Miasto jeszcze uśpione, dworzec spokojny. Do Danki do domu nie spieszymy się za bardzo, nie chcemy za wcześnie budzić jej córki - Julii. Po co. Padły nam wszystkie komórki, nie ładowaliśmy ich przez całą wyprawę, a były intensywnie eksploatowane poprzez odbiór i wysyłanie sms-ów. Na rozmowy komórkowe za granicą nie było nas stać. Jeśli ktoś dzwonił do nas - odrzucaliśmy je pisząc sms-a.
Siadamy na ławkę przed dworcem. Tadek uparł się i poszedł się golić, Danka szuka, czym dojechać tak wcześnie do domu, a ja robię nocne zdjęcia dworca. Ilona widzi z oddali, jak siadam na krawężniku i powoli upadam na ziemię. Biegnie do mnie przerażona - zawał. A ja się śmieję. Usiadłem, aby zrobić z niskiego statywu zdjęcie. Ponieważ wyświetlacz aparatu nie jest obrotowy jak w Canonie, muszę się niemal położyć na ziemi, aby w nim cokolwiek zobaczyć. Ilona wzięła położenie to za upadek po zawale. Pośmieliśmy się trochę, ale Ilonie do śmiechu nie było. Za bardzo przejmująca. Wrócił Tadek, wróciła Danka. Marszrutkę sprzed dworca mamy do domu po 6 rano. Zajedziemy w sam raz, aby obudzić Julkę. Tylko Tadek ma opory, aby jechać do Danki. Najchętniej od razu wróciłby do domu. Ale nie ma takiej możliwości, razem przyjechaliśmy, razem po południu wrócimy.
Marszrutka, nie dość, że odjeżdża 20 minut opóźniona, to jeszcze obwozi nas niemal po całym Lwowie i jego obrzeżach jadąc 55 minut. Do domu docieramy dobrze po 7 rano. Julia czeka na nas zapłakana. Była już pewna, że nie wrócimy, że coś się nam stało. Wiedziała, że przyjeżdżamy o 5 rano. Gdy po 6 rano nas nie było, dzwoniła na nasze komórki, lecz jak wspomniałem, wszystkie się rozładowały. Zadzwoniła na dworzec. Tu jej powiedzieli, że pociąg przyjechał planowo. Zaczęła sobie wyobrażać najgorsze, a że jest wrażliwa, nie miała z tym trudności. Dobrze, że niedługo weszliśmy do domu, bo mogło być nieszczęście. Jak to się mówi - wszystko dobre, co się dobrze kończy. Nasza wyprawa zakończyła się dobrze.
Zakończenie
Wyprawa nasza dobiegła końca. Chyba była udana, przynajmniej mi się tak wydaje. Poznaliśmy Ukrainę nie tylko poprzez pryzmat Lwowa, ale znacznie dalej. Ukraina w ciągu ostatnich lat zmienia się nie do poznania. Gdy tam jeżdżę, to z każdym rokiem widzę zmiany na lepsze, kraj jest ładniejszy, bardziej zadbany. Ukraina goni Europę. Ma jeszcze dosyć daleką drogę, ale się zbliża.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż