Kocioł Bałkański 2006-2007
artykuł czytany
3996
razy
Mniej więcej o godz. 9 byliśmy już na granicy macedońsko-albańskiej za miejscowością Struga. Nie polecamy przejścia granicznego w miasteczku sv. Naum (południowa część Jeziora Ochrydzkiego), gdyż niekiedy celnicy twierdzą, iż…jest ono przeznaczone wyłącznie dla Macedończyków oraz Albańczyków. Mając czas, możemy spróbować, chcąc jednak sprawnie przekroczyć granicę, lepiej wjechać do Albanii drugim przejściem.
Niestety i tutaj celnicy albańscy nigdzie się nie spieszyli, a szczególnie zainteresował ich nasz samochód (w końcu z Polski) oraz dwa kampery Słoweńców. W ten sposób na granicy spędziliśmy ponad godzinę. Wszelkie wymagane formalności szczegółowo przedstawiłem w opisie wyprawy z 2006r. Nic w tej materii nie uległo zmianie, czyli nadal obowiązuje zasada - 1 euro jednorazowej opłaty drogowej oraz 1 euro za każdy dzień pobytu w tym kraju.
To już nasz trzeci pobyt w Albanii. Niestety zawsze tylko jednodniowy. No cóż. Za kilkanaście godzin również można sporo zobaczyć. Tym sposobem ruszamy w naszą podróż. Z przewodników oraz samego źródła - Towarzystwa Polsko-Albańskiego, dowiedziałem się, iż droga do Elbasanu posiada nową nawierzchnię i jedzie się nią bardzo komfortowo. Faktycznie, ani krzty przesady! Prawie 70 kilometrów jazdy po równiutkiej, szerokiej drodze. Niestety spotkaliśmy również sporo patrolów policyjnych - o dziwo żadnego nie zainteresowała polska rejestracja.
Elbasan to największe w Albanii miasto przemysłowe. Huty, kopalnie - wszystko to, co najbardziej zatruwa środowisko. Do zwiedzania niczego tutaj nie znajdziemy - najlepiej jak najszybciej opuścić ten zindustrializowany ośrodek miejski. Kiedy w Elbasanie odbiliśmy w prawo na Tiranę, natychmiast też pogorszyła się nawierzchnia drogi. Jej stan można porównać do drogi lokalnej w Polsce, czyli dziury i nierówności. Warto jednak zdać sobie sprawę, że jeszcze kilka lat temu wszystkie drogi w Albanii miały właśnie taką nawierzchnię. Po kilkunastu kilometrach u przydrożnych sprzedawców zakupiliśmy wypróbowany rok temu świetny albański czosnek (alb. hudhër) - jeden warkocz kosztuje 2 euro. Polecam! Po godzinie krętej, ale pięknej widokowo drogi docieramy do stolicy Albanii - Tirany.
Początkowo zadziwia chaos budowlany - każdy budynek jest inny - nie ma żadnej harmonii i stylu. Po obu stronach drogi zawsze bez problemu znajdziemy lavazh, gomiste i vulkanizer, czyli myjnię (nie jakaś tam automatyczna, tylko ręczna!), sklep z oponami (czasem, choć rzadko zdarzają się nówki) i wulkanizera. To, czy z ich usług skorzystamy, to już inna sprawa. Nie zmienia to faktu, że klienci o dziwo są zawsze. Z uwagi na czas, na zwiedzanie Tirany przeznaczyliśmy ok. dwóch godzin. Z takiego szybkiego spaceru, koniecznie trzeba zrobić sobie zdjęcie pod pomnikiem Skanderbega (Gjergj Kastrioti Skënderbeu) oraz zobaczyć pobliski meczet Ethem Beja sąsiadujący z wybudowaną w 1830 roku wieżą zegarową (Kulla e Sahatit). Wszystko to znajduje się w samym centrum miasta, czyli na placu Skanderbega. W pobliżu kręcą się koniki, u których bez problemu wymienimy pieniądze - za 1 euro otrzymamy 120 leków. Jeśli ktoś ma obawy, co do takiego sposobu wymiany pieniędzy (będąc ostrożnym, nikt nas nie oszuka) w pobliżu znajduje się kilka kantorów. Jeśli chodzi o pamiątki, to niewątpliwą ciekawostką jest bunkier-popielniczka, różnorakie emblematy, flagi, czy figurki. Z kolei w sklepie koniecznie zakupmy brandy Skanderbeg (troszkę ponad 14 zł). Można również spróbować piwa Birra Tirana (ok. 2 zł). Dla "słodkich dziurek" na pewno też coś się znajdzie (np. chałwa, bakława itp.). Mając więcej wolnego czasu, skuśmy się na byrek, czyli ciasto francuskie z serem lub mięsem (dostępny przede wszystkim w specjalnie do tego przygotowanych lokalach - byrektorje). Dodam jeszcze od siebie, iż pobyt w Tiranie wiązał się dla mnie jeszcze z jedną bardzo ważną kwestią. Mianowicie stolica Albanii jest jednym z naprawdę nielicznych miejsc, gdzie istnieje możliwość zakupu podręczników do nauki języka albańskiego oraz słowników. W znajdującej się w gmachu Opery przy placu Skanderbega księgarni językowej "Adrion" zakupiłem napisany po angielsku podręcznik do nauki języka albańskiego (Let's learn Albanian) oraz polsko-albański słownik. Nauka tak trudnego języka jest nie lada wyczynem, mam jednak nadzieję, iż nie jest to niewykonalne.
Po zakupach ruszyliśmy w stronę Shkodry. Aby bezproblemowo wydostać się z miasta skierujmy się na ulicę o nazwie Rruga e Durrësit. Po kilku kilometrach ukaże się nam rozjazd - jadąc prosto dotrzemy właśnie do Durrës, jeśli skręcimy w prawo - naszym celem będzie Shkodra.
Stan drogi w kierunku czwartego co do wielkości miasta Albanii jest bardzo dobry (wspomniałem już o tym w zeszłorocznym opisie). Z Tirany do Shkodry jest ok. 90 kilometrów i odległość tę pokonamy w czasie ok. 1 h 30 minut. Uważajmy na częste patrole policji. Raz właśnie policia rrugore zatrzymała nas najprawdopodobniej za przekroczenie prędkości. Jednak policjant tylko na sekundkę do nas podszedł, zamienił dwa zdania z kolega i po prostu…zmył się. Być może rozmowa ta wyglądała tak:
-Chłopie, to są turyści! Dasz im mandat, to już do nas nigdy nie wrócą!
-Ty, chyba masz rację, turystom też coś od życia się należy! :)
Także nasze doświadczenia z policja albańską ograniczają się do tego jednego spotkania.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż