Pociągiem z Polski do Chin przez Rosję i Mongolię
artykuł czytany
10044
razy
Do miejscowości Badaling, 60 kilometrów od Pekinu przyjeżdża większość turystów tak indywidualnych jak i zbiorowych chcących wspiąć się na tą atrakcję Chin. Wszystko tu jest robione z myślą o turystach, o tym, aby zostawili tu jak najwięcej swoich pieniędzy. My zaczęliśmy zwiedzanie od obiadu, który wliczony był w cenę wycieczki. Obiad był typowo chiński, bardzo smaczny. Co ciekawe, inny zestaw dań był dla nas, Europejczyków, a inny dla ludzi z Indii czy Indonezji. Zostali oni nawet usadzeni przy innym stoliku. Takie zwyczaje.
Jeszcze w czasie jazdy każdy z nas zapłacił po 60 juanów, nie bardzo wiedząc za co. Okazało się, że jest to cena wjazdu i zjazdu kolejką linową na mur chiński. Nie trzeba się wspinać, nie trzeba się męczyć, raz, dwa i jesteśmy u góry. Gdyby przyszło nam wspinać się na tę położoną tak wysoko budowlę, do czasu wycieczki trzeba by doliczyć jeszcze parę godzin więcej. Widoki, tak z kolejki jak i z samego muru, są niepowtarzalne. Tym bardziej, że mieliśmy, podobnie jak na Placu Czerwonym w Moskwie, to szczęście, że gdy dotarliśmy na miejsce, zza chmur wychodziło zaraz słońce. Ale turystów jest tu tyle, że nie można spokojnie przejść, chwilami znajdujemy się w tłoku, trzeba niejednokrotnie czekać w kolejce aby zobaczyć jakąś część tej niesamowitej budowli. Po to jednak między innymi przyjechaliśmy do Chin, aby tu być i to zobaczyć. Możemy sobie wpisać do życiorysu, że zaliczyliśmy mur chiński. Na górze zmieniłem swoją żółtą, SKM-owską koszulkę na tę z napisem "zdobyłem chiński mur". No bo tak było niezależnie od tego, jak tu się wdrapałem. Mur został zdobyty.
Ostatni dzień pobytu w Pekinie to przygotowania do wyjazdu, zakupy, w tym ostatnich prezentów i pamiątek, pakowanie plecaków. Wszak jutro z samego rana wyjazd na dworzec i tygodniowy powrót do domu. Rano w dzień wyjazdu popsuł mi się mój nowy, przenośny dysk twardy do zdjęć. Chciałem zgrać ostatnie zdjęcia, aby mieć miejsce robić je w drodze powrotnej do domu, a tu nic z tego. Niestety. Dysk zapakowałem do plecaka, niech w domu Maciek zobaczy co z nim jest, jest pod tym względem lepszym fachowcem ode mnie. Ja tylko wykasowałem nieudane lub niezbyt udane zdjęcia, aby mieć miejsce na parę zdjęć z powrotu do domu. Będę tak musiał nimi gospodarować, aby jakoś starczyło mi miejsca. Dobrze, że dysk ten padł dopiero teraz, a nie na początku, bo bym się chyba załamał. Cały czas mam nadzieję, że to co wgrałem na ten dysk, to tam jest, to będzie do wykorzystania w domu.
Nazajutrz rano na dworzec Andrzej z bagażami pojechał taksówką (zapłacił 16 juanów, teraz uświadomiliśmy sobie, jak nas tu pierwszego dnia taksówkarze orżnęli), my już bez bagaży - autobusem. Myśleliśmy, że będziemy za wcześnie, okazało się, że Pekin to również pożeracz czasu. Wszystko, jak to w Azji, idzie powoli, swoim rytmem. Czasu mieliśmy akurat tyle, aby bez pośpiechu dotrzeć do pociągu. Punktualnie o 7.40 czasu pekińskiego wyjechaliśmy z Pekinu w podróż powrotną do domu. Przed nami znowu tydzień w pociągu, lecz nie przeraża nas to. Nie pierwszyzna to wszak dla nas, wiemy czego możemy się spodziewać po drodze, wiemy, że wcześniej nie dojedziemy, czy to nam się podoba czy też nie. Zapasy na powrót zrobione, zaopatrzenie jest, resztę dokupimy na postojach. A więc - w drogę do domu.
Na koniec pobytu w Pekinie chciałbym dodać tu kilka uwag. Nigdy w tym mieście nie widziałem na ulicach korków samochodowych. Jest to ogromne miasto, moloch o tysiącach ulic, uliczek, skrzyżowań. Większość z tych ulic to wielopasmówki, jedne idą dołem, inne przecinają je górą. Niewyobrażalna liczba samochodów, pojazdów, rowerów. Prawie wszędzie światła. i żadnych korków. Na światłach czeka się na jedną, góra dwie ich zmiany. Jak oni to robią? nie wiem. Gdańsk w porównaniu z Pekinem to wiocha o kilku ulicach i skrzyżowaniach. Widząc tamto miasto myślę sobie, ileż to potrzeba talentu, aby spowodować w Gdańsku korki uliczne? Widać, że Polacy są utalentowani. I czy tylko pieniądze mogą to zmienić u nas, czy bez pieniędzy nic nie da się zrobić? Nie wiem, ale wiem, że Polacy na wszystko mają zawsze usprawiedliwienie.
Inna rzecz, która zaskoczyła nas w Pekinie to toalety. Bywało kilka razy, że okazywały się niezbędne, nieraz natychmiast. Wszak biegunka w tych nowych dla Europejczyków warunkach to normalna rzecz. Pekin, a przynajmniej jego centrum, to dosłownie hotel na hotelu, jeden obok drugiego, jeden bardziej elegancki od drugiego. A w każdym toalety dostępne dla każdego. W każdej chwili można wejść do hotelu, do toalety w nim. Normalna rzecz. W każdej toalecie "kelner" z ręczniczkiem gotów niemal wszystko wszędzie klientowi przytrzymać. Odkręca wodę, podaje ręcznik, wskazuje kosz na śmieci czy wyjście. Inny świat, inna kultura. Pod tym względem możemy jeszcze dużo nauczyć się od Chińczyków. Nie tylko my, ale np. Rosjanie też, bo u nich pod tym względem jest ogromne zacofanie. Rosyjskie toalety na wielu ogromnych moskiewskich dworcach to na ogół dziura w posadzce z drzwiami i ścianami do wysokości piersi. Wiem, że są tam toalety w ogóle bez drzwi. Średniowiecze w Europie, Europa w Azji. Sam to widziałem, mogę coś na ten temat powiedzieć. Poza hotelami w Pekinie dużo czystych, ładnych toalet znajduje się na ulicach, szczególnie tych starych, w hutongach. Przypuszczam, że w tych starych domach nie ma toalet, a te publiczne są przede wszystkim, lecz nie tylko, dla mieszkańców tych ulic. W hutongach jest masa knajpek, jadłodajni, chińskich barów. Toalety w nich to rzadkość, ale zawsze gdzieś w pobliżu jest ta publiczna, ogólnie dostępna i co najważniejsze - zawsze czysta. Chodziliśmy po wielu zaułkach Pekinu (wszędzie, trzeba to też przyznać, jest bezpiecznie), nigdzie, nawet w największych zakamarkach, nie śmierdziało moczem czy innym, jeszcze ciekawszym "zapachem", jak to niejednokrotnie bywa u nas. Wszędzie jest czysto, wszędzie widać, że ktoś dba o miasto. Zresztą trawniki, stan chodników czy ulic mówi pod tym względem sam za siebie. Graffiti, napisy, niszczenie cudzego mienia to rzecz tutaj nieznana. Wcale nie piszę tego z chęci przypodobania się komukolwiek, no bo niby komu? Taka jest prawda, taki Pekin widzieliśmy i takim właśnie go opisuję.
Powrót do domu
Wracając z tak dalekiej podróży wiedzieliśmy już czego możemy się spodziewać. Już raz przejechaliśmy szlak kolei transsyberyjskiej, wracając jesteśmy "recydywistami". Nic nas już nie zaskoczy. Wiedzieliśmy już jak tu się zachowywać, tak w czasie jazdy jak i na postojach. Wiedzieliśmy o zmianach tak czasu, jak i warunków klimatycznych. Nie interesowało nas już tak, jak w czasie podróży w tamtą stronę to, co znajduje się za oknem, chociaż co chwilę zerkaliśmy za szyby przedziału. Wiedzieliśmy za to, gdzie czego się spodziewać. Wiedzieliśmy kiedy będzie pustynia, kiedy step, kiedy Bajkał a kiedy jaka granica. W drodze powrotnej na granicach również nie mieliśmy żadnych problemów, poza małym incydentem Andrzeja na postoju w Terespolu na granicy polsko - białoruskiej. Andrzej wybrał się tu po kupno biletów dla nas (tych nie mieliśmy, bo nasze kolejowe bilety są ważne tylko do granicy, w kraju trzeba bilet sobie kupić) nie wiedząc, ze kontrola graniczna jeszcze się nie zakończyła. Spytał jednak WOP-istę, czy może iść do kasy. Ten mu pozwolił. Ale kontroli nie zakończyli jeszcze celnicy, a jeden z nich Andrzeja przyuważył. Gdy Andrzej wrócił, celnicy po jakimś czasie weszli do nas. Pytają Andrzeja, kto pozwolił mu wyjść z wagonu podczas kontroli. Andrzej mówi - żołnierz. On nie ma nic do tego, padła odpowiedź. A skąd ja mam o tym wiedzieć? Pyta znowu Andrzej. To pański problem - odpowiada celnik. Wiadomo przecież, że nieznajomość prawa nie zwalnia z jego przestrzegania. Kto nie zna przepisów, wcale nie znaczy, że nie musi ich przestrzegać. Musi, takie jest prawo. Celnik pyta, co Andrzej wyniósł w międzyczasie z wagonu? Narkotyki? Ikrę? Alkohol, papierosy? Bo tak można tłumaczyć jego "wybryk". Andrzej jakoś się wytłumaczył, widać zresztą było po nim, że nie ma nic do ukrycia. Ale za karę musiał otworzyć swój plecak i pokazać co ma w środku. Wiele go nie przeglądano, ale Andrzej w ten sposób został na granicy za swoją niesubordynacje ukarany.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki