Pociągiem z Polski do Chin przez Rosję i Mongolię
artykuł czytany
10044
razy
Zgubiliśmy z oczu Daszę, zresztą on miał zamiar zmienić dworzec taksówką, dużo wszak ma bagaży, za dużo jak na jedną osobę. Znowu zostawiamy bagaże pod okiem naszych żon, a sami z Andrzejem idziemy "walczyć" o miejsca do Ułan Bator, bo jednak na taki scenariusz zdecydowaliśmy się. Dzień lub dwa w stolicy Mongolii, a potem szybko do Pekinu. Nie znając tutejszych zwyczajów, nie znając dworca ani jego tajemnic, niepotrzebnie staliśmy ze 20 minut w kolejce do kasy, która naszych biletów nie sprzedawała. Nasze miejscówki należy nabyć w biurze w pobliżu dworca, które to biuro z ochotą nam wskazano. Wchodząc tam widzimy sporych rozmiarów kolejkę przy kasie. Prawie sami Chińczycy i Mongołowie. Stajemy w kolejce i czekamy. Z nawiązanej przygodnie rozmowy i zasłyszanych strzępków rozmów przy kasie wynika, że miejscówek może nie być. No cóż? Wówczas pozostanie Irkuck. Źle nam i smutno, ale cóż nam pozostaje? Tylko czekać na oficjalne potwierdzenie tego przez kasjerkę. Stoimy karnie chyba z godzinę czekając na naszą kolej. Wreszcie zrezygnowani docieramy do okienka. I tu ogromnie miła niespodzianka. Proszę o paszporty - mówi kasjerka. A to znaczy, że są miejsca, że nasze kolejowe bilety są tu znane i honorowane, bo i tego lekko obawialiśmy się, mając na uwadze zeszłoroczne problemy z tym związane w czasie podróży Andrzeja i Eli na Ukrainę Za wcale nie wygórowaną cenę kupujemy je na godzinę 21.30. Co za ulga, ależ zrobiło nam się lekko na duszy. Następny etap wyprawy mamy za sobą, wiele jednak niewiadomych jeszcze przed nami. Z tą miłą nowiną wracamy do naszych dziewczyn. Daszy ciągle nie widać, a według wszelkich prognoz powinien dawno tu już być. Ale on sobie poradzi, nie pierwszy wszak raz jedzie transsybirem, zna jego tajemnice i bolączki. Na pewno spotkamy się przed odjazdem lub w pociągu. Oddajemy nasze bagaże do przechowalni (cena dosyć wysoka - 67 rubli, ponad 8 zł. za sztukę bagażu * 6 sztuk - cena łatwa do obliczenia, ale nie po to tu przyjechaliśmy aby liczyć każdą złotówkę) i idziemy zwiedzać Plac Czerwony.
Jest to plac o wymiarach 400 x 150 metrów, dosyć duży, ale trzeba przyznać, że w telewizji sprawia bardziej imponujące wrażenie. Tym niemniej jest tu bardzo czysto i jakoś tak uroczyście. Mauzoleum Lenina już nie odwiedzimy, opóźnienie pociągu sprawiło, że jest na to za późno. Zwiedzamy za to cerkiew Wasyla Błogosławionego, oglądamy mur kremlowski z wejściami na Kreml. Niestety, Kreml jest dzisiaj również już zamknięty. Szkoda. Nie mamy czasu na zwiedzenie ogromnego i drogiego Domu Towarowego GUM, idziemy za Plac Czerwony zobaczyć Kreml od strony rzeki Moskwy. Podczas zwiedzania placu wychodzi słońce, tak, że Moskwa, i rzeka i miasto wyglądają w jego promieniach wspaniale. Moskwa to ogromna metropolia, podobnie zresztą jak Pekin. W czasie tej podróży poznamy dwa miasta o podobnej wielkości, jedne z największych na świecie. W Moskwie widać jej bogactwo. Drogie, piękne samochody, drogie sklepy, hotele i restauracje. To miasto nie jest na naszą kieszeń, to widać gołym okiem. A co będzie w Pekinie. Czy stać nas będzie na niego? Okaże się to w ciągu najbliższych dni.
Usiedliśmy w jednej z wielu tutaj letnich knajpek na piwie. Jest drogie, ale pijemy je. Ja za chwilę lecę robić jeszcze zdjęcia z drugiej strony Kremla, przy Grobie Nieznanego Żołnierza, przy tablicach pamiątkowych z ostatniej wojny światowej, w pięknym parku otaczającym to miejsce, przy cudnych rzeźbach i fontannach. Tutaj naprawdę widać ogrom i potęgę tego miasta. Za chwilę dołączają do mnie pozostali uczestnicy naszej wycieczki, chcą też dokładniej poznać Moskwę. Naprawdę warto. Tylko czasu mało. Bardzo przydają się nam, szczególnie tu, na Placu Czerwonym, gdzie jest masa ludzi, nasze SKM-owskie, żółte koszulki. Mają tak intensywny kolor, ze nie sposób ich nie zauważyć, nie sposób się pogubić. Ciągle jesteśmy, nie tylko dla siebie, widoczni. Oglądamy pobieżnie tyle, na ile możemy sobie pozwolić, by po chwili powrócić do metra (15 rubli od osoby) i wrócić na Dworzec Jarosławski. Robimy tu ostatnie niezbędne zakupy przed podróżą, coś przegryzamy, spotykamy po chwili Daszę. Dojechał tu szczęśliwie, dostał miejscówki, czeka na pociąg. Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć. Siadamy w małej knajpce na kolejnym piwie, Andrzej kupuje tu kufel, zbiera je, a Klinskoje jeszcze nie ma. Teraz już ma. Odbieramy bagaże z przechowalni i czekamy na informację, z którego peronu odjedzie nasz pociąg. W Rosji nie podaje się na rozkładzie jazdy peronów, z których odjeżdżają pociągi. Informacja ta jest wyświetlana na tablicy odjazdów około pół godziny przed odejściem pociągu. Taki tu zwyczaj i trzeba z tym się pogodzić. Wreszcie jest. Pociąg do Pekinu odjedzie z peronu IV. Właśnie go podstawiają, idziemy zająć miejsca. Jest to pociąg chiński obsługiwany przez Chińczyków. Przy każdym wagonie prowadnik w nienagannie odprasowanym mundurze, w czapce. Stoją niemal na baczność. Znajdujemy nasz 10 wagon, zajmujemy w nim nasz przedział. 4 miejsca, nasz dom na najbliższe dni. Więcej podróżnych w wagonie nie ma, jedziemy sami tylko z obsługą wagonu. A tak baliśmy się o miejsca. Niepotrzebnie. Ale jeszcze nie zaczął się tu sezon, nie ma jeszcze wakacji. Przypuszczam, że w sezonie z miejscówkami nie jest tak łatwo. Ale są to tylko nasze przypuszczenia. Biegniemy jeszcze z Andrzejem po ostatnie zakupy, aby niczego w pociągu nam nie zabrakło. Gdy wracamy, z głośników na peronie leci jakiś marsz a Chińczycy stoją na baczność. Do dzisiaj nie wiemy, co to oznaczało, bo chyba nie był to ich hymn narodowy. Wpadamy do pociągu i po chwili ruszamy. Jedziemy transsybirem. Z późniejszych obserwacji i rozmów wynika, że ten sposób podróżowania to wielka atrakcja dla turystów nie tylko z Europy, ale z całego świata, sposób na spędzenie urlopu, a przy okazji przejazd najdłuższą na świecie trasą kolejową. Trasa do Pekinu wiedzie przez część trasy transsyberyjskiej. Właściwy transsybir za Irkuckiem jedzie nadal na wschód (my do Ułan Bator i Pekinu musieliśmy skręcić za Bajkałem na południe) by po zatoczeniu łuku na południe dotrzeć do Władywostoku. Ta trasa liczy ponad 9 tysięcy kilometrów od Moskwy, My do Pekinu pokonujemy odległość nieco ponad 7600 kilometrów. W pociągu niestety, nie spotkaliśmy naszych rodaków. Wybiegając nieco w przyszłość dodam, że w ogóle spotkaliśmy ich podczas naszej wyprawy naprawdę mało, śladowe ilości. Jedynych Polaków spotkaliśmy zwiedzając chiński mur, ale nie byli rozmowni, mieli swojego przewodnika, z nami nie chcieli nawiązać kontaktu. Obeszło się bez tego. Więcej Polaków poza Moskwą nie spotkaliśmy. Chiny, Mongolia to dla nas naprawdę egzotyka. Nieznana, obca egzotyka. My ją już trochę poznaliśmy i bardzo z tego powodu się cieszymy.
Dasza jedzie z nami, ale ze cztery wagony dalej. Jest jednak przejście, co jakiś czas spotykamy się. Dzisiaj jednak jesteśmy wykończeni i zmęczeni po tym męczącym i fizycznie i psychicznie dniu. Rozkładamy się jakoś, jemy kolację, idziemy spać. Ja z Andrzejem na górze, dziewczyny na dole. W wagonach nie ma klimatyzacji, w każdym przedziale jest ogromny wentylator, który podczas gorących dni w podróży niezmiernie się przydaje. Okna na korytarzach otwierają się, w przedziałach są zamknięte nie tyle na kolejowe kwadraty, co na trójkąty. To taki i chiński i rosyjski czy białoruski kwadrat, tyle, że o bokach trójkąta równobocznego. Nasze tradycyjne kolejowe kwadraty są tu nieprzydatne. W każdym wagonie w końcu korytarza stoi podgrzewany kociołek, z którego przez cały czas podróży leci wrzątek. Z tym nie ma nigdy problemów. Prawdą jest również to, co wcześniej wyczytałem na stronach internetowych, że przed każdą stacją toalety są zamykane. Otwierane są po kilkunastu minutach od odjazdu. Chińska obsługa naszego pociągu dosyć rygorystycznie tego "zwyczaju" przestrzegała. Najgorzej było na granicach, gdy pociąg stał po kilka godzin a wypite wcześniej piwo domagało się tego, aby go "wypuścić" na zewnątrz. Jakoś trzeba było sobie radzić. Polak potrafi.
Na dzisiaj jednak mamy dość. Gasimy światło i szybko zasypiamy. Lekkie drinki nieco nam w tym pomagają.
Podróż pociągiem transsyberyjskim
Z Moskwy wyjechaliśmy we wtorek wieczór, z pociągu wysiedliśmy w Ułan Bator w niedzielę rano. Wydawać by się mogło, że z utęsknieniem czekaliśmy końca podróży. Wcale jednak tak nie było. Owszem, czekaliśmy końca jazdy, byliśmy ciekawi Mongolii, martwiliśmy się nieco o to, co nas dalej czeka, nikt jednak nie czekał z utęsknieniem chwili wysiadki. Podróż zleciała nam bardzo szybko, a to znaczy, że było fajnie. Nikt się nie nudził, każdy w każdej chwili miał jakieś zajęcie. Wyjeżdżając w tę podróż zabezpieczyliśmy się przed nudą zabierając ze sobą np. karty do gry (dwie talie), gazety, książki. Nie było jednak na tyle czasu, aby z tych rzeczy skorzystać. Nie graliśmy w karty, mało przeczytaliśmy, a Ilona doszła do wniosku, że nie ma sensu dalej wozić nieprzeczytanych jeszcze tygodników i zostawiła je w pociągu, pojechały same do Pekinu. Przed podróżą mieliśmy informacje, aby nie brać do Chin kolorowych pism czy obrazków nawet lekko roznegliżowanych kobiet, gdyż jest to tam zabronione. W Chinach panuje rygorystyczna kontrola urodzeń i wszystko, co może mieć wpływ na negatywne działanie tej ustawy jest zabronione. Celnicy na granicy mają niby kontrolować i odbierać tego typu rzeczy. Okazało się to nieprawdą. Informacja ta była od początku albo nieprawdziwa, albo już nieaktualna. Raczej to drugie. W Chinach są kioski z gazetami podobne do naszych, a czasopisma też się niczym nie różnią. Widzieliśmy np. chińską wersję "Playboya", widzieliśmy inne tego typu wydawnictwa. Chiny zmieniają się w takim tempie, że informacja o zmianach tu zachodzących dociera wolniej do odbiorców niż same zmiany. Przekonaliśmy się o tym nie tylko w tym przypadku.
Większą część podróży spędziliśmy na rozmowach a wzrok zawieszaliśmy na widokach za oknem. Rosja to przeogromny kraj, my z okien pociągu zobaczyliśmy tylko okruch jej wielkości. Im dalej od Moskwy tym wjeżdżaliśmy w bardziej dziewicze tereny, im dalej od stolicy, tym mniej cywilizacji. Do Uralu wzdłuż torów, po obu ich stronach ciągnął się pas drzew i krzewów. Prawdopodobnie jest to zabezpieczenie przed śniegiem i zimowymi zaspami. Zimy przecież są tu bardzo długie, ostre i śnieżne. Gdy my przejeżdżaliśmy tędy był koniec maja, a im bardziej na wschód, tym wcześniejszą mijaliśmy wiosnę. Nad jeziorem Bajkał zieleń była jeszcze w powijakach a na powierzchni pływała kra. Szczyty gór wokół były jeszcze mocno ośnieżone. Do Uralu było więcej wiosek, więcej mieszkańców, nieco więcej "bogactwa". Im dalej na wschód tym biedniej, tym skromniej, tym więcej prawdziwej przyrody.
Ural to niewielkie, niezbyt wysokie góry. Nie zrobiły na nas jakiegoś imponującego wrażenia, więcej po nich się spodziewaliśmy. Jest to bardziej symboliczne miejsce graniczne, rozdzielające nie tylko kontynenty, ale i dwa światy - Wschód i Zachód. Przez góry te przejeżdżaliśmy już o zmierzchu, po ponad 24 godzinach podróży z Moskwy. Z tego powodu nie udało nam się zobaczyć słupka granicznego rozdzielającego Europę od Azji. Miejsce to zobaczyłem dopiero w drodze powrotnej, a mignęło mi tak szybko, że nawet nie zdążyłem wziąć do ręki aparatu fotograficznego. Słupek ten ma około 2 m. wysokości. Gdyby przyszło mi jeszcze kiedykolwiek być w tym miejscu, będę wiedział, gdzie czekać z gotowym "do strzału" aparatem.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki