Pociągiem z Polski do Chin przez Rosję i Mongolię
artykuł czytany
10044
razy
I tak się stało. Może nie od samego rana, bo jak wspomniałem, Mongołowie mają na wszystko czas, ale po śniadaniu poszliśmy znowu do miasta. Wynajętą taksówką pojechaliśmy na obrzeża miasta, gdzie na sztucznie usypanej górze stoi pomnik bohaterów II wojny światowej. Z góry roztacza się widok na całe miasto. Dopiero stąd widać, że Ułan Bator to miasto położone u stóp gór, w kotlinie, a wokół rozciągają się stepy. Pod pomnik na górze przychodzą młode pary składać kwiaty, widzieliśmy również absolwentów wyższych uczelni, którzy bezpośrednio po odbiorze dyplomu również tu przyjeżdżali. Już samo wejście na szczyt po setkach stromych schodów jest już jakimś wyczynem. Ilona, jako że dużo pali, miała z tym niejakie trudności, ale po wielu odpoczynkach, jakoś udało jej się wdrapać. Andrzej, jak zawsze w takich wypadkach, teraz również, razem z Daszą obeszli pomnik 3 razy wokół, aby im się dobrze powodziło. Zresztą Ela też dotrzymała im kroku. Na szczycie, przy pomniku ciągle ktoś jest, jedni schodzą, inni już wchodzą na górę. Ruch jak na autostradzie.
Obok góry znajduje się ogromny, podobnie jak w buddyjskiej świątyni, posąg Buddy. Nie wiem, czy nie jest to replika tego, który oglądaliśmy wczoraj w buddyjskiej świątyni. Tu również trzeba było obejść go trzykrotnie wokół. Boże, jaki Andrzej może być bogaty po powrocie. Obchodząc tyle razy najróżniejsze miejsca, Andrzej nauczył się przy okazji pewnej modlitwy od Daszy, która to modlitwa również powinna zapewnić dobrobyt. Nie jest długa, powtarza się ją kilkakrotnie "o many, bad me chum".
W dalszą drogę pojechaliśmy taksówką, która cały czas na nas czekała. Po pewnym czasie dojechaliśmy do kolejnej atrakcji turystycznej - wioski złożonej z samych jurt. Obok pasł się wielbłąd. Dasza od paru dni zapewniał nas, że jeszcze pojeździmy na wielbłądzie, lecz nikt mu w to nie wierzył. A jednak dotrzymał słowa. Solidna firma. Wioska ta powstała chyba tylko na potrzeby turystów. Jacyś ludzie w niej się krzątali, lecz chyba nie mieszkali tu na stałe. Byliśmy w jurcie. Do jurty zawsze wchodzi się prawą nogą (inaczej byłoby to odczytane jako brak szacunku). Mężczyźni wchodzą na prawo, kobiety na lewo. Zaraz po wejściu należy skłonić się przed ołtarzykiem, który zawsze w jurcie się znajduje. Wymaga tego grzeczność, nigdy nie należy o tym zapominać.
Wioska ta jest położona w małej kotlince nad brzegiem strumyka. Lekkie słońce i chmury na niebie oraz góry w oddali powodowały, że miejsce to wydaje się naprawdę piękne. Ela z Iloną czym prędzej pobiegły do pasącego się wielbłąda. Dobrze, że był uwiązany, bo okazał się niezbyt miły. Gdy podeszliśmy za blisko, ostrzegał nas chrapiąc, w pewnym momencie zaczął pluć. Po chwili przyszedł jego przewodnik i dopiero go uspokoił. Wielbłąd po wielu jego namowach usiadł, mogliśmy usiąść na nim. Oczywiście zrobiliśmy przy okazji sesję zdjęciową. Będzie czym w domu się pochwalić. Znowu, po raz kolejny okazało się, że nasz Dasza nie rzuca słów na wiatr, że jak coś powie, to stara się dotrzymać słowa. Takich ludzi lubię.
Zmęczeni, wykończeni, ale szczęśliwi chcieliśmy, przede wszystkim jednak dziewczyny, wracać do domu. Ale Dasza miał dla nas, szczególnie dla Andrzeja - miłośnika złotego trunku, jeszcze jedną niespodziankę. Pojechaliśmy do pewnej restauracji o nazwie, jakżeby inaczej - Dżingis-Chan. W środku duża sala i dużo gości. Większość białych. Restauracja dla przybyszów, swoi dobrze ją znają. Za dużą, przeszkloną ścianą widać kadzie do ważenia piwa. Restauracja sama waży ten trunek. Andrzej był zachwycony. Podobno w Polsce bardzo mało jest tego typu przybytków. A ten tu, w Ułan Bator ma już swoją tradycję i klimat. To się zresztą odczuwa zaraz po wejściu tutaj. Niestety, Andrzej nie mógł tu kupić kufla, które zaciekle w domu kolekcjonuje. Jutro i w innym miejscu - tak nam powiedziano. Andrzej był niepocieszony, przecież jutro rano już stąd wyjeżdżamy. Szkoda. I tutaj znowu na ratunek ruszył Dasza - kupię Ci go i przyniosę do pociągu, gdy będziecie wracać z Chin - zaofiarował się, tylko napiszcie mi kiedy. Andrzej z chęcią przystał na tę propozycję. Będzie okazja jeszcze raz zobaczyć się z Daszką.
Po powrocie nie pozostało nam nic innego, jak tylko zacząć się pakować. Andrzej poszedł jeszcze do kawiarni karaoke pożegnać się z nią. Nie wiadomo, czy i kiedy jeszcze tu będzie. Zresztą Andrzejowi piwo w domu nie smakuje. Ono nabiera dopiero szczególnego smaku, gdy pije je w odpowiednich warunkach, w warunkach kawiarnianych, w knajpie, przy ludziach. Jak mówi - piwo lubi towarzystwo. Chyba coś w tym jest. Tylko biedna Ela musi ciągle na niego czekać. Ale już niedługo, jutro rano wyjazd.
Podróż trasą transmongolską
W czwartek rano Dasza odprowadził nas na dworzec. Pogoda w Ułan Bator nadal mało wiosenna, nadal jest zimno i mokro. Po oberwaniu chmury sprzed trzech dni, nadal na ulicach mnóstwo kałuż, woda ciągle nie ma gdzie spływać. Dalej jest zimno. Czyżby cały nasz urlop miałby tak wyglądać? Jesteśmy jednak dobrej myśli, jedziemy szukać nowych wrażeń, może i pogoda będzie nam przychylna? Liczymy na to, nic innego nam nie pozostaje.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki